wtorek, 31 lipca 2012

Kujemy żelazo póki gorące, bardzo gorące:)


Znów zaplanowaliśmy wyjazd na wieczór i znów nic z tego nie wyszło;) Ale po kolei.
Tomek całkowicie zanurzył się dziś w audiobooku i w kuchni, zrobił obiad, pozmywał i usmażył konfiturę jabłkowo-bananową, pychota! Zastanawiając się jak wykorzystać dzisiejszy dzień w kontekście pracy Tomek pomyślał o deptaku w Schwetzingen...
Tak jak wspominaliśmy, Schwetizingen to w praktyce przedmieścia Heidelbergu. Jest to miasteczko liczące dwadzieścia tysięcy mieszkańców, a wyróżnia je urokliwy pałac i (podobno) piękne ogrody. W centrum jest krótki deptak, obok którego przejeżdżamy jadąc do Heidelbergu. Deptak ten jest pełen spacerowiczów w każde popołudnie.
Jako, że Magda od kilku dni nie występowała (w Heidelbergu nie miałoby to sensu ze względu na przepisy) stwierdziliśmy, że nic nie straci jeśli spróbuje szczęścia w tej małej mieścinie. Po tym jak popracowała trochę nad spódnicą feniksa przygotowała się do tańczenia z levistickiem i pojechała na deptak. Występy były niesamowite! Ludzie w tak małej mieścinie są głodni wszelkiego rodzaju rozrywki, gdyż mało który artysta pokusi się o odwiedziny. Magda była hitem, ludzie bardzo hojnie wrzucali pieniądze do kapelusza, dzieci się cieszyły, a goście pobliskiej knajpki oglądali i bili brawo przez dobrą godzinę. Po niedługim czasie obok stanęły dwie osoby w średnim wieku i przyglądając się uważnie rozmawiały. Magda po chwili zaczęła podejrzewać, że może to ktoś z urzędu przyszedł ją przegonić. Jak się okazało pani faktycznie była z urzędu, ale w zupełnie innej sprawie:) Przyglądała się Magdy występom z taką uwagą, gdyż zajmuje się organizacją miejskich imprez i koniecznie chciała od Magdy wizytówkę, żeby może kiedyś ją zaprosić! Jej towarzysz okazał się być właścicielem regionalnej telewizji internetowej i koniecznie chciał Magdę nagrać! W końcu Magda przerwała pracę zarobkową i resztę popołudnia przetańczyła przed kamerą Michaela. Oto tylko mały procent tego, co zostało nagrane:


Michael okazał się być zupełnie zwariowanym artystą – pracoholikiem. Facet nigdy w życiu nie był na wakacjach, ma czterdzieści kilka lat, a wygląda na ponad pięćdziesiąt, śpi po trzy godziny dziennie i ciągle pracuje. Trzeba mu oddać to, że kocha swoją pracę ponad wszystko. Zachwycił się Magdy występami i zupełnie bezinteresownie postanowił zrobić dla niej filmy, które później użyje w swojej telewizji internetowej, oczywiście podając Magdy stronę na facebooku:) Gdy dowiedział się, że Magda tańczy z ogniem, od razu powiedział, że ogień też możemy nagrać:) Magda umówiła się więc z nim na wieczór w celu odebrania nagrań z dzisiejszego dnia i nagrania nowego materiału z ogniem.
Po powrocie do domu Magda zaskoczyła Tomka tą historią, gdyż w planach mieliśmy wyjazd dziś wieczorem:) Zamiast tego w ekspresowym tempie Magda doprowadziła się do stanu używalności (prysznic i drzemka) i pojechaliśmy do Michaela, do miejsca zwanego przez niego „Art Haus”.
Michael mieszka w dwóch miejscach, w centrum Schwetzingen ma mieszkanie urządzone w sposób minimalistyczny, białe ściany bez żadnych ozdób pozwalają mu zebrać myśli. Jego drugi dom jest domem pełnym sztuki. Każda powierzchnia jest ozdobiona jakimś malunkiem lub rzeźbą, idąc korytarzem trzeba uważać żeby nie potknąć się na niedokończonym dziele lub poślizgnąć na farbie. Tam właśnie zostaliśmy zaproszeni na spotkanie i pogawędkę.
Po tym jak poznaliśmy się trochę lepiej i zobaczyliśmy czym tak naprawdę Michael się zajmuje, pojechaliśmy do miasta nagrać Magdy taniec z ogniem. Niestety jak się okazało kamera Michaela nie dała rady bez dodatkowego oświetlenia i cały materiał jaki nagraliśmy okazał się być nieostry. Umówiliśmy się na jutro, w ciągu dnia będziemy znów nagrywać levistick, tym razem w innym stroju, a wieczorem nagramy ogień, jednak zrobimy to na terenie szkoły w której Michael pracuje i będziemy mieli dostęp do lamp.

poniedziałek, 30 lipca 2012

Ścieżką filozofów


Jako, że praca w Heidelbergu zdecydowanie nam nie wychodzi, postanowiliśmy dziś w nocy wyjechać, jednak przed wyjazdem koniecznie chcieliśmy zwiedzić miasto, a zwłaszcza miejsca, które nasz dobry kolega Mikołaj nam gorąco polecał. Przed wyjściem Magda tradycyjnie zaliczyła swoje codzienne rozciąganie (już dziś w odrobinę zmienionej wersji) i o dziwo Tomek również się skusił i do niej dołączył. Po obiedzie pojechaliśmy do miasta.
Naszym głównym celem było przejście się szlakiem filozofów. Był to bardzo przyjemny spacer pod górę, podczas którego prowadziliśmy ożywioną rozmowę, można powiedzieć, że zupełnie tak jak światowej sławy filozofowie, którzy tędy chadzali, z tą różnicą, że my rozmawialiśmy o rodzicielstwie. Po drodze mogliśmy podziwiać piękne widoki na stare miasto i zamek oraz odkrywać tajemnicze zakątki.




Na szczycie wzgórza, które w czwartym wieku przed naszą erą było celtyckim fortem, znaleźliśmy pozostałości klasztoru z jedenastego wieku, gdzie zatrzymaliśmy się na piknik:)



Oprócz samych filozofów i profesorów szlakiem tym chadzali swego czasu naziści, którzy w zbudowanym na szczycie amfiteatrze spotykali się w nocy aby uczestniczyć w strasznych ale i tajemniczych przedstawieniach. Wczucie się w atmosferę tego miejsca może przyprawić o gęsią skórkę...


Gdy schodziliśmy w dół zrobiło się już ciemno, dla uczczenia wieczoru zaliczyliśmy po kawałku tortu w miejscowej kawiarni i wróciliśmy do domu. Byliśmy tak zmęczeni, że nasz wyjazd postanowiliśmy przełożyć na jutro.



niedziela, 29 lipca 2012

Bezrobocie


Dzisiejszy dzień minął nam zwyczajnie, pracowaliśmy intensywnie aż do wieczora, Tomek zajmował się domowymi sprawami, a Magda, oprócz tego, że trenowała, postanowiła zrewolucjonizować swoje rozciąganie. Większą część dzisiejszego dnia spędziła na pochłanianiu teorii dotyczącej treningu i jak się okazało, do tej pory Magda rozciągała się zupełnie źle. Wieczorem pojechaliśmy do Heidelbergu z zamiarem występowania, jednak deptak okazał się być pusty po zmroku, więc wróciliśmy do domu nie robiąc żadnego pokazu.

sobota, 28 lipca 2012

Jak to w pracy


Tomek dziś ponownie postanowił spróbować statuowania w Heidelbergu, niestety nie jest to takie proste. Wiedząc, że z rana nie ma co się w mieście pokazywać, pojechał dopiero po czternastej i zastał tłumy... artystów. Do większości miejsc w których dozwolone jest występowanie była kolejka, w końcu Tomek znalazł jeden punkt, w którym udało mu się stać pół godziny, tylko tyle, gdyż kończył się oficjalny czas wyznaczony dla artystów w tym miejscu. Te pół godziny było równie dochodowe jak pełna godzina w innym mieście, potwierdziło się nasze pierwsze, bardzo pozytywne wrażenie jakie odnieśliśmy po pokazie z ogniem – tutejsza publiczność jest znakomita. Później Tomek przeniósł się do jedynego miejsca, w którym można stać cały dzień, jednak nie bez powodu było wolne – nie jest to już deptak i ludzie którzy się tam przewijają nie są tak pozytywnie nastawieni.
Magda swój czas wykorzystała bardzo intensywnie, rozciągała się, trenowała z levistickiem i malowała spódnicę. W zasadzie nad spódnicą Magda spędziła dziś większość dnia i część nocy, kładąc się spać długo po Tomku.

piątek, 27 lipca 2012

"Muchy" Hitchcocka


Z samego rana Tomek ruszył do centrum Heidelbergu aby zająć najlepsze miejsce jako statua, dotarł do centrum na tyle wcześnie, że zamiast normalnych spacerowiczów zastał kręcących się dostawców i kurierów. Około południa atmosfera się poprawiła, jednak zainteresowanie niebieskim piosenkarzem było średnie, a po pewnym czasie Tomek został przepędzony przez policję, gdyż w miejscu w którym akurat stał występowanie było dozwolone tylko w późniejszych godzinach. Kręcąc się po deptaku Tomek spotkał bardzo ciekawego artystę ulicznego, który sam siebie nazywał pielgrzymem. Facet od 25 lat zajmuje się podróżowaniem, a na życie zarabia stojąc jako statua. W ciągu swojej długiej kariery odgrywał bardzo wiele postaci, jednak teraz już nie przebiera się specjalnie do pracy, jest po prostu pielgrzymem, podróżnikiem.
Magda spała do późna, a gdy wstała potworny upał nie pozwolił jej na żadne konstruktywne działanie. Dodatkowo do kampera wleciało kilkanaście much i za żadne skarby nie miały zamiaru wylecieć. To wszystko sprawiło, że gdy Tomek wrócił z pracy postanowiliśmy zmienić miejsce parkingowe i uciec od tych okropnych, natrętnych much.
Podczas gdy Tomek pakował rowery na bagażnik Magda zajęła się wyłapywaniem nieproszonych gości i wynoszeniem ich na zewnątrz. Zadziwiające jest to jak strasznie uparte potrafią być muchy! Po wyniesieniu na dwór (nawet kilka metrów dalej od samochodu) wiele z nich siadało na kamperze czekając tylko na uchylone drzwi, żeby wlecieć do środka. Niemniej jednak Magda ma duże doświadczenie w łapaniu owadów, całe dzieciństwo robiła to prawie codziennie, gdyż mieszkała nad jeziorem i komary nie dałyby jej spać. Pomimo tego, że komara jest dużo łatwiej złapać niż muchę, Magda poradziła sobie z nimi dość sprawnie i w końcu mogliśmy wyjechać.
Postanowiliśmy zaparkować nasz samochód na oficjalnym parkingu dla kamperów w miejscowości Schwetzingen, która w praktyce stanowi przedmieścia Heidelbergu. Stały dostęp do wody okazał się być dużo ważniejszy, niż bliskość miasta, dodatkowo drzewa zapewniające cień z pewnością pomogą nam znieść upały.
Mieliśmy zamiar wieczorem iść na ogień, jednak jakoś nam nie wyszło. Magdę opanowało pewnego rodzaju lenistwo, które kazało jej zostać w łóżku jeszcze długo po drzemce, gdyby jednak Tomek był zdeterminowany, to Magda na pewno by się zmobilizowała. Tomek jednak ma dużą niechęć do występowania w miejscach, gdzie oficjalnie jest to niedozwolone. Oczywiście bardzo często w takich miejscach i tak występujemy (na przykład w Dreźnie, gdzie jest zakaz używania głośnika), jednak jeśli jest pretekst do tego, żeby tego nie robić, to Tomek na pewno się skusi. Zostaliśmy więc w domu i korzystając z dużej ilości wody zrobiliśmy kamperowe porządki:)

czwartek, 26 lipca 2012

Power!


Niewyspani w końcu wstaliśmy około południa, upał i hałas na zewnątrz nie pozwolił nam spać dłużej. Niestety wybrane przez internet miejsce parkingowe okazało się nie być najlepsze, chociażby ze względu na budowę zaraz obok. Tomek tradycyjnie wybrał się do miasta na rekonesans, a Magda została w domu zajmując się swoimi sprawami.


Jak się okazało, w Heidelbergu obowiązuje bardzo konkretne prawo dotyczące sztuki ulicznej. Wyznaczono sześć miejsc w których wolno występować, w każdym jest ograniczenie godzinowe (na przykład tylko od 17.00 do 19.00). Każdy artysta (niezależnie od tego co robi) może występować maksymalnie przez godzinę w jednym miejscu, używanie głośnika jest zabronione.


Niemniej jednak takie prawo wcale nie zniechęca artystów ulicznych:)


My też nie daliśmy się zniechęcić i wieczorem wybraliśmy się na ogień, zakładając, że służby pilnujące porządku po 22.00 pewnie już nie pracują;)
W centrum Heidelbergu jest bardzo długi deptak, który przeszliśmy cały znajdując kilka miejsc nadających się do występów. Na początek wybraliśmy dobrze zapowiadającą się knajpkę, która okazała się strzałem w dziesiątkę! Tak wspaniałego pokazu dawno nie mieliśmy, o ile w ogóle! Publiczność zachowywała się jak na zamawianym pokazie, gdy rozpoczęliśmy wszystkie rozmowy ucichły, atmosfera zrobiła się niesamowita, a brawa na koniec były niczym wisienka na torcie (a może raczej wisienką był pełen kapelusz). Niestety długie przygotowania, które i tak rozpoczęły się z porządnym opóźnieniem sprawiły, że nie udało nam się zrobić ani jednego pokazu więcej – wszystkie pozostałe knajpy były już opustoszałe.
Magda była tak naładowana tym występem, że po powrocie miała jeszcze siły żeby się rozciągać i zrobić konfiturę bananowo-jabłkową:)

środa, 25 lipca 2012

Jeżynowy raj porzucony


Jesteśmy głęboko przekonani, że jeżyny nigdy się nie skończą, co więcej bardzo nam się to podoba! Dziś rano Tomek obudził Magdę dwoma kilogramami świeżo zebranych owoców, które (nie wszystkie oczywiście) zjedliśmy z (sojowym) jogurtem na śniadanie:D
Naładowana tą owocową energią Magda popędziła do pracy, nowy kostium sprawdził się doskonale, jednak po ponad godzinie tańczenia Magdę zaczęła boleć głowa, prawdopodobnie od upału.
Po południu zastanowiliśmy się porządnie nad naszą sytuacją i doszliśmy do wniosku, że Karlsruhe nie jest najlepszym miejscem do pracy. Z ogniem tu występować nie ma sensu, a statuowanie i levistickowanie nigdy nie przynosi takich dochodów jak ogień, przynajmniej nie tutaj. Tak naprawdę to trzymają nas tu tylko jeżyny... Z bólem serca (a może raczej brzucha) postanowiliśmy dzisiaj wyjechać, ale najpierw koniecznie chcieliśmy się razem wybrać do ogrodów zamkowych. Wskoczyliśmy na rowery i przez chwilę poczuliśmy się jak w weekend:) Objechaliśmy razem centrum i spojrzeliśmy na to miasto na moment jak turyści – okazało się bardzo urokliwe:) W samym środku mieści się zamek, od którego odchodzą ulicę tworząc gwiazdę, którą można podziwiać z lotu ptaka, przy zamku jest wspaniały ogród, po którym mieliśmy przyjemność sobie pospacerować.



Zwiedzając okolice zamku w pewnym momencie usłyszeliśmy śpiew, rozejrzeliśmy się i zobaczyliśmy chłopaka z gitarą, który siedział na murku i śpiewał. Usiedliśmy i przez kilkanaście minut słuchaliśmy jego ballad, które wykonywał z wielkim wczuciem. Po tym kameralnym występie zagadaliśmy do niego, okazało się że również jest artystą ulicznym i dzięki niemu zdobyliśmy wiele wartościowych informacji na temat okolicznych miast.
Po tym miłym spotkaniu skoczyliśmy na lody i kawę, niestety na wynos, gdyż było już bardzo późno. Wróciliśmy do domu, spakowaliśmy się i wyruszyliśmy w kierunku Heidelbergu, gdzie dotarliśmy o wschodzie słońca.

wtorek, 24 lipca 2012

Ziarnko do ziarnka...

Dziś pojechaliśmy do pracy na zmianę, najpierw Tomek na statuowanie, a potem Magda na popołudniowe tańczenie z levistickiem. Niestety praca Magdzie niezbyt dobrze wyszła, po części ze względu na późną porę, a po części też ze względu na nieudany eksperyment z inną sukienką, która uporczywie się podwijała (sukienka za to bardzo podobała się rzeszom podrywaczy...).
Brak kilku kostiumów do tańca jest nie lada przeszkodą, zwłaszcza w taki upalny dzień jak dziś. Postanowiliśmy więc zorganizować Magdzie drugi kostium, który tym razem idzie w parze z biało-czerwonym levistickiem. Jutro będzie debiut;)
Późnym wieczorem znów przeszliśmy horror z szukaniem wody, nie udało jej się ukraść tak jak ostatnio z Reala, gdyż pracownicy mieli nocną zmianę, w końcu Tomek przyniósł wodę wiaderkami z publicznej toalety, a wyprawa ta zakończyła się po drugiej. Na szczęście jest nowa porcja dżemu na pocieszenie:)


poniedziałek, 23 lipca 2012

A w pracy nie ma kołaczy


Do pewnego momentu nasz dzisiejszy dzień wyglądał tak samo jak wczorajszy: jeżyny, statuowanie, dżem, z tą różnicą tylko, że dziś dodaliśmy przypraw:)


Wieczorem natomiast postanowiliśmy iść na ogień i zobaczyć jak wypadnie Karlsruhe pod kątem wieczornych występów. Dla Tomka było to nie lada wyzwanie, gdyż miał tylko godzinkę przerwy pomiędzy powrotem z jednej pracy, a wyjściem do drugiej.


Występy niestety wypadły bardzo marnie. Dzięki pomocy poznanych kuglarzy udało nam się wystąpić jeden raz, był to bardzo przyjemny pokaz dla kameralnej publiczności, ale praktycznie tylko dla przyjemności. Spędziliśmy za to miły wieczór rozmawiając z kolegami po fachu i jak zwykle wymieniając się doświadczeniami:)

niedziela, 22 lipca 2012

Jeżyny


Tomek cały dzień spędził na świeżym powietrzu. Z rana poszedł medytować, kontynuował zrywając jeżyny, potem stał w mieście jako piosenkarz, a wieczorem zerwał kolejną porcję jeżyn. Okazało się, że jest ich tu więcej niż jesteśmy w stanie zjeść i przerobić, więcej niż możemy zebrać. Magda zrobiła dziś pierwszą porcję pysznego dżemiku, nie jest to jednak taki zwykły dżem. Ze względu na nasze zainteresowanie zdrowym odżywianiem postanowiliśmy zrobić go zupełnie bez cukru, połączyliśmy jeżyny z jabłkami (ze względu na pektynę) i rodzynkami (ze względu na słodycz) i to co powstało smakuje nam dużo bardziej niż tradycyjne wyroby.



W pracy Tomek miał całkiem przyjemny dzień, ze względu na remont centrum ciężko było znaleźć fajne miejsce, ale przynajmniej ludzie reagowali pozytywnie. Magda oprócz zajmowania się kuchnią kontynuowała prace nad spódnicą, zapowiada się dobry miesiąc malowania...
Wieczorem mieliśmy potwornie długą wyprawę w poszukiwaniu wody, niestety małe niemieckie miasta nie oferują obsługi kamperów, a pracownicy stacji benzynowych za bardzo boja się swoich szefów. Gdy wróciliśmy do domu... to znaczy gdy wróciliśmy domem na miejsce było już po północy.

sobota, 21 lipca 2012

Ciężka praca


Takie malowanie spódnicy to wcale nie jest prosta sprawa. Po godzinie pochylania się nad stołem boli kręgosłup i szyja, a na tkaninie przybywa zaledwie kilkanaście centymetrów kwadratowych malunku. Plus jest taki, że podczas pracy można słuchać audiobooka, więc czas leci bardzo szybko. Oprócz malowania Magda dziś rozciągała się i trenowała, chociażby dlatego, że jej ciało błagało o ruch.
Tomek natomiast odwiedził pchli targ i znów przytargał do domu kilka przydatnych przedmiotów, między innymi nową walizkę ogniową – poprzednia spaliła się częściowo jakiś czas temu i do teraz trzymała się tylko dzięki sznurkowi... Remanent w luku ogniowym zajął mu trochę czasu, ale zaowocował takim porządkiem jakiego dawno tam nie mieliśmy. Popołudnie Tomek spędził na walce z krzakami jeżyn, które jak wiadomo dość skutecznie bronią swoich owoców. Poraniony przyniósł z dumą do domu dwa kilo tych wspaniałych owoców, które jutro zostaną zapakowane do słoików, mniam mniam:)

piątek, 20 lipca 2012

Mobilizacja


Niestety zrobiło się bardzo chłodno i o pracy nie ma mowy, zwłaszcza, że Magda znów ma przeziębiony pęcherz. Mimo to udało się nam zmobilizować do ruchu, dziś nawet Tomek chwycił za kij i trenował! Magda zabrała Collette ze sobą na rozciąganie, z czego piesek był bardzo zadowolony – jest to jedyny w swoim rodzaju widok, gdy stary pies tarza się na trawie niczym szczeniak:) Odkryliśmy całkiem pokaźne zasoby jeżyn leśnych w naszej okolicy, część z nich rośnie w zasadzie w naszym ogródku;)
Najważniejszą jednak rzeczą w dniu dzisiejszym było zapoczątkowanie malowania spódnicy feniksa. Testy wykonane na spódnicy próbnej wyszły pomyślnie, projekt powstał i teraz zaczęło się malowanie, które potrwa pewnie strasznie długo, gdyż Magdy wizja zawiera bardzo dużo malutkich elementów.

czwartek, 19 lipca 2012

Cicho i spokojnie


Wygląda na to, że zostaniemy w Karlsruhe przez jakiś czas, a to dlatego że oboje chcemy spróbować pracy w tym mieście. Dodatkowo nasze miejsce parkingowe jest położone w bardzo spokojnym miejscu obok lasu, który jest jednocześnie parkiem krajobrazowym.
W ciągu dnia zrobiliśmy wielkie pranie w samoobsługowej pralni, Tomek pojechał wybadać jak wygląda centrum w dzień i gdzie są dobre miejsca do pracy. Reszta dnia minęła nam na sprzątaniu i załatwianiu sprawunków, a zamiast na ogień poszliśmy po prostu wcześniej spać.


środa, 18 lipca 2012

Zbieramy się


Drastyczne nocne przeżycia bardzo mocno wpłynęły na nasze nastroje i co tu dużo mówić nie byliśmy dla siebie ani mili, ani wyrozumiali. Magdę dodatkowo bolało całe ciało, co dodatkowo dolało oliwy do ognia. Po kilku wymianach zdań postanowiliśmy dać sobie trochę przestrzeni, Magda została w kamperze próbując drzemać, a Tomek przeszedł przez płot oddzielający autostradowy parking od reszty świata i poszedł na długi spacer. Dopiero po południu każdy z nas pozbierał się na tyle, że mogliśmy ruszyć dalej i dotrzeć do celu, czyli do Karlsruhe. Gdy już znaleźliśmy odpowiadające nam miejsce postojowe, Magda oddała się lekturze książki, a Tomek ruszył rowerem na rekonesans miasta i zachwycił się tutejszym pałacem oraz przylegającym do niego parkiem.

wtorek, 17 lipca 2012

Kolejny przełom


Stuttgart jako miasto rozwoju i techniki zasłynęło dzięki takim firmom jak Porsche czy Mercedes, a Tomek, który kiedyś bardzo interesował się samochodami postanowił koniecznie zobaczyć muzeum Mercedesa. Zdecydowaliśmy, że dziś wieczorem wyjedziemy, więc wcześnie rano wybraliśmy się oboje do miasta, Magda do pracy z levistickiem, a Tomek na zwiedzanie.
Muzeum niestety odrobinę zawiodło Tomka oczekiwania, a to z kilku powodów: przewodnik strasznie przynudzał, wizytacja fabryki dotyczyła tylko części gdzie montuje się silniki, a symulator rajdowy, który z zewnątrz wyglądał jak urządzenie do nauki dla pilotów i za który należało dodatkowo zapłacić i odstać swoje w kolejce okazał się zupełna stratą czasu i pieniędzy. Mimo wszystko Tomek był zadowolony z wyprawy, gdyż muzeum jest nowoczesne, a ekspozycjom motoryzacyjnym podzielonym na różne tematy towarzyszą informacje multimedialne o tym co działo się w Niemczech i na Świecie w tym samym czasie.







Natomiast Magdę w pracy spotkały różne przygody:) Po pierwsze w pewnym momencie pojawiła się telewizja ARTE.tv. Kręcili jakiś reportaż o pewnej dziewczynie ze Stuttgartu, a występ Magdy na tyle im się spodobał, że postanowili go również nagrać:) Trzeci dzień w pracy z levistickiem i już telewizja;) Nagrywanie wyszło bardzo wesoło, a w czwartek będzie można Magdę zobaczyć przez internet:) Zaraz po nagraniu pojawił się pewien chłopak, którego intencje z początku były jednoznaczne, a później wyszło z tego coś zupełnie innego. Okazało się, że Christian studiuje grafikę komputerową i amatorsko zajmuje się fotografią. Po długiej rozmowie doszło do tego, że Christian zrobi logo dla Art of Passions, jednak najpierw musi koniecznie zobaczyć Magdę w wersji ogniowej. Umówiliśmy się więc na wieczór w naszym kamperze na ustalenie szczegółów i zrobienie pokazu.
Specjalnie dla Christiana Magda zatańczyła z ogniem, a następnie przy herbatce i ciasteczkach wytłumaczyła czego od niego oczekuje w kwestii stworzenia jej artystycznego logo. 

Zdjęcia Christian Philippek

Po tej przełomowej rozmowie (do kwestii zlecenia logo podchodzimy już od jesieni ubiegłego roku) zapakowaliśmy nasz dobytek i grubo po północy opuściliśmy Stuttgart. Potwornie zmęczeni zatrzymaliśmy się na nocleg na pierwszym parkingu napotkanym przy autostradzie. Kilka godzin później zostaliśmy wyrwani ze snu przez hałas jakiś maszyn, stukanie w okna i światła z latarek, ktoś się do nas natarczywie dobijał. Okazało się, że to policja z prośbą 
o przejechanie samochodem kawałek dalej, gdyż eskortowany przez nich konwój nie może się obok nas przecisnąć. Było to dość drastyczne przeżycie, nikomu nie życzymy takiej pobudki we własnym domu.

poniedziałek, 16 lipca 2012

Może duet?


Pojechaliśmy dziś razem do pracy, jednak w zupełnie inny sposób niż zazwyczaj. Gdy Magda tańczyła z levistickiem, sto metrów dalej stał Tomek w ogóle się nie ruszając. Było nam bardzo przyjemnie tak razem pracować, gdyż mogliśmy się spotykać w przerwach (chociaż było to utrudnione, ze względu na fanów piosenkarza, którzy co chwilę chcieli sobie z nim robić zdjęcia). Ludzie w Stuttgarcie są zdecydowanie szczęśliwsi gdy my tam pracujemy, więc z pewnym żalem będziemy stąd jutro wyjeżdżać.

niedziela, 15 lipca 2012

Usprawnieni


Deszcz zupełnie pokrzyżował nam plany jednak nie udało mu się zmyć naszego zapału do pracy. Jak nie w mieście, to w domu, a co! Kamper przeszedł dziś mini metamorfozę, a nam znów będzie się żyło odrobinę wygodniej i przyjemniej. Przyjemniej dlatego, gdyż postanowiliśmy pomalować fronty naszych szafek na biało, żeby trochę rozświetlić przestrzeń, a pierwsza szafka rozjaśniła już dziś kuchnię:)

sobota, 14 lipca 2012

Dwie małe pchełki


Już o dziewiątej rano byliśmy w mieście, do czternastej czas spędziliśmy kupując mnóstwo rzeczy na pchlich targach, które tradycyjnie w soboty można znaleźć w każdym niemieckim mieście. Zwyczaj ten jest bardzo przydatny – za grosze można kupić tu dosłownie wszystko, jest to też okazja do pozbycia się niepotrzebnych szpargałów ze strychu. Odwiedziliśmy też przy okazji sklep kuglarski i kupiliśmy upatrzony wcześniej biały cylinder, który ma służyć do stworzenia drugiego kostiumu do tańca z levistickiem.
Po powrocie do domu czas spędziliśmy dosyć standardowo – trening, rozciąganie, obowiązki domowe. Wieczorem natomiast wybraliśmy się na ogień.
Centrum Stuttgartu w sobotni wieczór zamienia się w piekło. Najgorsze jest to, że dla większości przebywających tam osób jest to pewnie raj, ale dla nas nie. Tłumy pijanych ludzi, drogie samochody przyspieszające tylko po to, żeby dwadzieścia metrów dalej zatrzymać się z piskiem opon, hałas, szpan i ogólny brak smaku. Z trudem zmobilizowaliśmy się do zrobienia pokazu, jednak było warto. Wystąpiliśmy przed Kunstlerbund, naszą obecnie ulubioną restauracją w centrum, która na szczęście przyciąga alternatywnych gości. Publiczność reagowała bardzo przyjemnie, a do tego dostaliśmy soki na koszt firmy. Z tym pozytywnym wrażeniem wróciliśmy do domu starając się zapomnieć o naszych pozostałych doświadczeniach z tego wieczoru.

piątek, 13 lipca 2012

Zebra


Z wielkim zapałem Magda zaraz po śniadaniu zaczęła się szykować. Sukienka i pieczołowicie dobrane dodatki idealnie pasujące do levisticka, delikatny makijaż i oczywiście cylinder. Tak ubrana pojechała do miasta żeby po raz pierwszy występować z lewitującym rekwizytem.


Na miejscu, gdy udało jej się przełknąć tremę, zaczęła tańczyć. Pozytywne reakcje ludzi i kilka euro w kapeluszu już podczas pierwszego utworu dodały jej otuchy, jednak zaraz po tym zaczął kropić deszcz. Magda przeniosła się pod drzewo i występowała dalej, jednak po pół godzinie pojawiła się pewna pani, która pracuje w pobliskim sklepie i przeszkadza jej głośna muzyka... Pani bardzo uprzejmie wyjaśniła Magdzie jakie jest prawo: artyści mogą występować tylko w określonych miejscach, nie dłużej niż pół godziny pod rząd zaczynając tylko o pełnej godzinie bla bla bla. Magda znów przeniosła się w inne miejsce i tym razem nic i nikt jej już nie przeszkadzał.
Reakcje przechodniów były wspaniałe! Niejeden raz wokół stał pokaźny tłumek, a w nim dzieci z szeroko otwartymi buziami z podziwu. Magda fizycznie wykończona ale naładowana pozytywną energią wróciła do domu z workiem pełnym monet:)
Jak się okazało ładny uśmiech, atrakcyjny wygląd i przede wszystkim taniec ukryły błędy techniczne, których było oczywiście mnóstwo;) Zupełny brak oczekiwań sprawił, że oboje mieliśmy bardzo miłą niespodziankę, nie sądziliśmy, że ludziom będzie się aż tak podobać!
W międzyczasie Tomek odwiedził bibliotekę i napisał kilka postów na naszego bloga. Prawdopodobnie najbardziej ekscytująca rzeczą jaka dziś mu się przytrafiła było słuchanie audiobooka:)
O pójściu na ogień nie było mowy, wysokie obcasy (nigdy więcej!) wykończyły stopy Magdy, która ogólnie całą resztę dnia była obolała. Próbowała się trochę rozciągać, ale po dwudziestu minutach znów zaczął padać deszcz. Poszliśmy spać wcześnie, gdyż jutro z rana wybieramy się na pchli targ:)

czwartek, 12 lipca 2012

Mamy plan:)


Stuttgart wymaga od nas wiele, mieszkanie tutaj w kamperze nie jest proste. Jedyny darmowy parking, na którym możemy stać, jest w miejscu, w którym nasz bezprzewodowy internet nie działa, w okolicy nie ma automatu dla kamperów, gdzie można by za opłatą zaczerpnąć wody i pozbyć się ścieków. Dlatego za każdym razem wyjazd po wodę jest swego rodzaju misją. Na taką właśnie misję Tomek udał się po śniadaniu i kiedy jeździł od jednej stacji benzynowej do drugiej próbując szczęścia, Magda załatwiała inne pilne sprawy w mieście śmigając na skuterze. Nie było jej bardzo długo, ponieważ pobłądziła i objechała niepotrzebnie kawał miasta.
Wczoraj zastanawialiśmy się poważnie nad wyjazdem, dziś jednak nasze myśli poszły w zupełnie innym kierunku. Niecałe dwa tygodnie temu Magda zrobiła sobie levistick, z którym od tego czasu codziennie trenuje. Dwa tygodnie to nie jest wystarczająca ilość czasu, żeby móc robić profesjonalne pokazy z nowym rekwizytem, jednak z drugiej strony... Magda stwierdziła, że ubierze się ładnie, weźmie głośnik i będzie „trenować” levistick w mieście, a jeśli komuś się to spodoba i wrzuci jej coś do kapelusza to będzie miły bonus. A w końcu trenować i tak trzeba, więc dlaczego nie robić tego w taki sposób:)
Po obiedzie skupiliśmy się więc na przygotowaniach. Dobraliśmy elementy stroju, omówiliśmy kwestie muzyki, którą Magda potem do wieczora pieczołowicie wyławiała z naszych elektronicznych zbiorów i ozdobiliśmy levistick tak, żeby wszystko do siebie pasowało. Jutro wielki debiut:)

środa, 11 lipca 2012

Zaczytani


Jako pierwsza na nogach była dziś Magda, która po obowiązkowym treningu i rozciąganiu w parku zajęła się czytaniem materiałów o połykaniu ognia, a następnie pojechała do miasta skorzystać z internetu i zrobić zakupy w markecie budowlanym. Tomek natomiast głównie zajmował się czytaniem książki, a gdy był zajęty, np. gotowaniem lub sprzątaniem, wtedy słuchał innej książki w formie audio.
Wieczorem mimo chłodu pojechaliśmy na ogień do centrum i zaczęliśmy od restauracji Kunstlerbund, gdzie ze wszystkich możliwych miejsc w Stuttgarcie w chwili obecnej występuje się najlepiej. Pokaz wyszedł bardzo marny, było mało ludzi, a Ci którzy byli nie patrzyli na taniec, jakby ich to nie interesowało. Bywa i tak, jednak mimo tej świadomości nastroje nam się pogorszyły i gdy wróciliśmy do domu około północy na poważnie rozważaliśmy wyjazd ze Stuttgartu. Po sprawdzeniu prognozy okazało się jednak, że w całych Niemczech będzie chłodno i deszczowo, a dodatkowo Tomek nie miał już dziś siły aby pakować skuter i rowery na bagażnik, a potem jeszcze prowadzić, koniec końców postanowiliśmy zostać.

wtorek, 10 lipca 2012

Jeden przez drugiego


Kolejny dzień pracy zarobkowej w Stuttgarcie był dniem statuy. Kiedy Magda trenowała i usprawniała w domu swoje taneczne rekwizyty Tomek rozweselał tutejszych mieszkańców swoją sztuką uliczną. Warunki były ciężkie gdyż dzień był upalny, a dodatkowo od czasu do czasu podchodziły grupki nastolatków, którzy gdy są w towarzystwie mają prawdopodobnie potrzebę popisywania się i często potrafią zachowywać się bardzo głupkowato. Gdy popisy polegają na próbach rozśmieszenia statuy, to jeszcze można to zaakceptować, mimo że teksty często się powtarzają i reprezentują niski poziom. Gorzej, gdy chłopcy chcą zwrócić na siebie uwagę lub zabłysnąć wśród znajomków próbując wystraszyć Tomka. Zdarza się wtedy, że machają przed twarzą, zachodzą od tyłu, niespodziewanie krzyczą itp. Dzieje się tak pewnie po części dlatego, gdyż dziewczynom podoba się niebieska postać i robią sobie z nią zdjęcia, a zazdrośni chłopacy muszą coś zrobić aby wypaść na super wyluzowanych i cool kolesi. Poza tym reakcje przechodniów są bardzo pozytywne, ludzie się uśmiechają, biją brawo, dzieci często są zachwycone i stoją z otwartymi buziami, zwłaszcza gdy statua ożywa, czasami też uciekają wystraszone, chowając się za rodzicami.
Gdy wieczorem zastanawialiśmy się czy iść dziś na ogień, czy też nie, z pomocą w podejmowaniu decyzji przyszła nam pogoda, zaczęło padać, postanowiliśmy więc zostać w domu. Tomek oglądał film o Johnym Cashu, a Magda, gdy tylko przestawało padać trenowała na zewnątrz z levistickiem.

poniedziałek, 9 lipca 2012

Jaki on słodkiii!

Dziś po raz pierwszy Tomek pojechał na statuowanie skuterem. Wbrew pozorom nie była to taka prosta sprawa, gdyby nałożył farbę tak jak zwykle w domu, większość zostałaby wtarta w kask. Pojechał więc bez peruki i makijażu, mając zamiar zrobić wszystko w mieście.


Dużo czasu minęło zanim Tomek mógł stać. Najpierw musiał wybrać odpowiednie miejsce do pracy, potem okazało się, że zapomniał mydła do blokowania brwi, w końcu samo wykonanie makijażu zajmuje chwilę.
Ostatecznie stuttgarcka publiczność okazała się zupełnie inna niż ta, z którą Tomek miał do czynienia dotychczas. Większość ludzi pędzi gdzieś w pośpiechu, a mało jest turystów przechadzających się po prostu dla relaksu. Jednak ci spieszący się ludzie znajdują chwilkę na zatrzymanie się i uśmiech w kierunku niebieskiego piosenkarza, wielu z nich nawet sięga po portfel aby zobaczyć co się stanie gdy moneta wpadnie do puszki. Tomek miał więc dziś bardzo przyjemną pracę obfitującą w pozytywne komentarze od publiczności – była nawet grupka dziewczyn, które myśląc prawdopodobnie, że Tomek nie zna niemieckiego na głos mówiły jaki jest słodziutki:)
W tym czasie Magda i Collette wybrały się na polanę przy lesie, którą znały już dobrze z naszej poprzedniej wizyty w Stuttgarcie i tam Collette tarzała się w trawie, a Magda rozciągała się i trenowała levistick.
Wieczorem pojechaliśmy na ogień, lecz niestety nie była to zbyt udana wyprawa. Zaczęliśmy się rozstawiać przed restauracją Kunstlerbund, gdzie zwykle mamy przyjemne pokazy, jednak podczas przygotowań podkradła się nam grupka muzyków i zaczęła grać dla naszej publiczności. Trochę to nam popsuło humory bo i tak już wystarczająco ciężko tu z występami, ale po dłuższej chwili zastanawiania się i składania sprzętu postanowiliśmy jednak wystąpić. Mała ilość ludzi i brak zainteresowania z ich strony spowodowały, że pokaz wyszedł bardzo słabo, mimo to dostaliśmy od obsługi restauracji napoje, ot taki miły gest:) Rozważaliśmy jeszcze robienie kolejnych pokazów, gdy jednak przeszliśmy na deptak było już po 23, a brak przechodniów, i obecność służb sprzątających utwierdziły nas w przekonaniu, że należy wracać do domu.  

niedziela, 8 lipca 2012

Praca uszlachetnia?


Stuttgart przywitał nas deszczową pogodą, więc o statuowaniu nie było mowy. Zamiast tego podsumowaliśmy nasz wyjazd do Włoch i wyszło na to, że nad jezioro Garda możemy jechać co najwyżej na wakacje. Zrobiliśmy przegląd sprzętu ogniowego, a Magda trenowała i przygotowywała się do włączenia nowego elementu do występów, czyli tańca z parzydełkami. Zrobiła też podejście do połykania ognia, ale będzie musiała jeszcze trochę poćwiczyć zanim sztukę tę wprowadzi do pokazów.
Na szczęście po południu zupełnie się wypogodziło, więc po kilku przymiarkach zapakowaliśmy się pierwszy raz z całym sprzętem ogniowym na skuter – wyszło lepiej niż się tego spodziewaliśmy.
Gdy wieczorem dotarliśmy do centrum, okazało się, że równocześnie w bezpośrednim sąsiedztwie odbywają się dwie imprezy na świeżym powietrzu. Przed zamkiem trwał koncert jazzowy z Katie Melua jako główną atrakcją, a tuż obok odbywał się rybny festyn, gdzie lejące się piwo urozmaicało gościom objadanie się.
Niestety te dwa wydarzenia zabrały nam dwie dobre knajpy do występowania, nie mówiąc już o poziomie hałasu... Zanim znaleźliśmy jakieś miejsce na pokaz minęło sporo czasu, na szczęście wprowadziliśmy kolejną innowację i cały nasz ekwipunek woziliśmy ze sobą na skuterze.
Udało nam się zrobić trzy pokazy, przy czym ostatni odbył się już po północy i był bardziej dla zabawy niż zarobku. Poznaliśmy też dwóch podrywaczy, którzy nie kryli się z tym, po co przyszli do miasta. Magda nie przepuściła okazji, żeby sobie z nich pokpić, zwłaszcza gdy opowiadali o swoich sposobach na dziewczyny.

sobota, 7 lipca 2012

Jesteśmy uratowani


Przejechalismy dziś sprawnie przez Włochy, Austrię i dojechaliśmy do Niemiec, a dokładniej do Stuttgartu, gdzie byliśmy jesienią i można powiedzieć, że miasto to jest nam już znane. Miejmy nadzieję, że jutro czeka nas praca:)

piątek, 6 lipca 2012

Cholerne Włochy


Kiedy Magda odsypiała jeszcze nocną podróż Tomek poszedł do miasta dowiedzieć się jak to naprawdę jest w Mantovie z występami ulicznymi.


Podobnie jak w we wszystkich odwiedzonych przez ostatnie dni miastach, również tutaj pracować nie możemy, teoretycznie jest to możliwe, jednak z powodu niedawnego trzęsienia ziemi i szkód w mieście niektóre ulice są pozamykane i pozwolenia na występy nie są wydawane aż do połowy września. Kiedy Tomek wrócił do domu i przekazał Magdzie to, czego się dowiedział naradziliśmy się, gdyż trzeba było podjąć jakąć decyzję – nie możemy pozwolić sobie na dłuższe jeżdżnie od miasta do miasta i próbowanie, musimy więcej pracować. Siedzieliśmy w upale w parku, otoczeni przez grupę biegających, krzyczących i zaczepiających Collette dzieci, Magda z bólem głowy i na dokładkę z chmarą komarów, które gryzły nas niemiłosiernie. Najpierw postanowiliśmy zostać dziś w Mantowie i robić występy na dziko, jednak właśnie wtedy zaczęło lać. Magda poszła przespać swój ból głowy, a kiedy przestało padać mieliśmy drugą naradę, podczas której stwierdziliśmy, że oboje mamy dosyć i postanowiliśmy opuścić Włochy i wrócić do sprzyjających nam, pewnych i bezpiecznych Niemiec. Kiedy decyzja już zapadła poczuliśmy ulgę i zrobiło nam się jakoś lżej. Po przygotowaniu kampera do drogi było już ciemno, przejechaliśmy tyle drogi na ile starczyło nam sił i przenocowaliśmy gdzieś w okolicach Trento.   

czwartek, 5 lipca 2012

Flauta


Pojechaliśmy dziś przd południem do centrum Peschiery aby trochę zwiedzić miasto i uzyskać informacje dotyczące legalności występów, jakby nie było chcemy pracować i wcale nie jestesmy zadowoleni z kolejnych przymusowych dni wolnych. Okzało się, że również tutaj nie jest to możliwe, wszystkie okoliczne miasta zostały już sprawdzone i musimy po prostu jechać dalej, Resztę dnia postanowiliśmy wykorzystać nad jeziorem, gdyż w upale i tak nie mieliśmy zamiaru się przemieszczać. Po przekąsce w towarzystwie miejskich kaczek wróciliśmy do domu i udaliśmy się na plażę aby dalej uczyć się winsurfingu. Na desce zmienialismy się co jakiś czas, jednak prawie całkowity brak wiatru sprawił, że do brzegu wracaliśmy z żaglem położonym sprytnie na desce i mozolnie wiosłując rękami.


Pod wieczór kiedy już zapakowaliśmy deskę, skuter i rowery ruszyliśmy do Mantovy, gdzie podobno można występować bez zadnych ograniczeń, na co bardzo liczymy. Na miejsce dotarliśmy około 3:30 i totalnie wykonczeni momentalnie zasnęliśmy.

środa, 4 lipca 2012

Ha, ha


Mimo, że wczorajsza wycieczka do urzędów zaowocowała tylko informacją z jednego miasta nie daliśmy za wygraną i dziś z rana Tomek znów wyruszył po informacje dotyczące zasad występowania w okolicznych miejscowościach nad jeziorem Garda. Tym razem można powiedzieć, że wyjazd był dużo bardziej owocny, mimo że wszelkie formy występów ulicznych są zabronione to przynajmniej wiemy już jak to wygląda w miastach Simirione, Garda, Bertolino.
Kiedy Tomek jeździł od urzędu do urzędu jednocześnie zwiedzając po trochu każde miasteczko, Magda podobnie jak wczoraj przeniosła się po śniadaniu nad jezioro, gdzie chłodząc się od czasu do czasu uparcie rozciągała się i trenowała na hula hop oraz levisticku.
Jezioro w tym nowym miejscu, w którym się zatrzymaliśmy wygląda znów zupełnie inaczej, ani śladu po atmosferze morskiego kurortu, za to dużo trzcin, tataraku, woda spokojna, zamiast plaży trawa, jednym słowem jak nad normalnym jeziorem u nas w Polsce.




Korzystajac z tak dogodnej lokalizacji dziś po raz pierwszy zdjęliśmy deskę windsurfingową z dachu i zaczęliśmy naukę pływania na tym nowym dla nas sprzęcie. Początki były trudne i mamy tu zwłaszcza na myśli złożenie i naciągnięcie żagla. Natomiast sama nauka pływania była okazją aby pożądnie się uśmiać, mówiąc krótko bawiliśmy się przednio. Do wody weszlismy razem i na zmianę wdrapywaliśmy się na deskę aby po chwili wylądować z pluskiem w wodzie. Po opanowaniu tego pierwszego etapu polegającego na wyciągnięciu żagla z wody, próbowalismy swych sił w łapaniu wiatru i pływaniu. Niestety witar był bardzo słaby i z tego powodu musieliśmy skończyć wcześniej niż byśmy chcieli.




wtorek, 3 lipca 2012

Misja trwa


Z rana Tomek wsiadł na skuter i wyruszył z zamiarem odwiedzenia urzędów wszystkich okolicznych miast nad jeziorem Garda, aby uzyskać informacje, których nie udało się dostać wczoraj. Po drodze trochę błądził tracąc cenny czas i ostatecznie, przed urzędową przerwą obiadową uznawaną tutaj za świętą otrzymał cenne informacje o występach ulicznych tylko w Desenzano Del Garda. Okazuje się, że od ręki nic nie da się załatwić, na pozwolenie trzeba czekać, a droga do niego jest wyjątkowo skomplikowana, no ale tak czy inaczej o występach z ogniem w tym mieście w ogóle nie ma mowy. Wizyta trwała tak długo, że w pozostałych miastach ratusze zostały już pozamykane. Przy okazji udało się zobaczyć trochę miasto:)


Po powrocie Tomek dołączył do Magdy, która od rana wraz z Collette spędzała czas na plaży, trenując z levistickiem i wzbudzając niemałe zainteresowanie wśród plażowiczów.


Bliskość wody w upałach jakie tu panują jest jedynym sposobem dla nas aby jakoś to znieść. Ciekawe jest to, że w tym miejscu jezioro Garda wygląda zupełnie jak morze, są fale, mewy, plaża i panuje tutaj taka atmosfera, że gdyby nie majaczące gdzieś w tle góry, to można by pomyśleć, że jesteśmy w jakiejś nadmorskiej miejscowości.
Popływaliśmy trochę, a gdy wróciliśmy do kampera przenieśliśmy się na bezpłatny parking, który Tomek odkrył kilka kilometrów dalej. Jak już dotarliśmy na miejsce Tomek znów poszedł nad jezioro pływać, a Magda wzięła się za malowanie swojego kostiumu farbami do bawełny. Na początek powstanie spódnica testowa, gdyż jest to pierwszy raz jak Magda używa takich farb, ostatecznie jednak mają one służyć do stworzenia kostiumu feniksa...


poniedziałek, 2 lipca 2012

Horror trip


Znajomi ostrzegali nas, że nad jeziorem Garda, tylko w Rivie można występować bez pozwolenia, postanowiliśmy sprawdzić to osobiście, poza tym jak już pisaliśmy wcześniej i tak musieliśmy wyjechać. Plan był taki aby jechać wzdłuż brzegu, zatrzymywać się w kolejnych miejscowościach i sprawdzać czy występy są legalne, a jeśli tak to zostać na jakiś czas w danym miejscu. Chcieliśmy połączyć pracę ze sportem i w ciągu dnia uczyć się pływać na windsurfingu, a wieczorem występować.
Wstaliśmy wcześnie jak na nas bo o 6:00 i po uzupełnieniu zapasu wody i zapakowaniu skutera i rowerów na bagażnik ruszyliśmy.
Gdy dojechaliśmy do pierwszej miejscowości, Malcesine, Magda poszła spać, a Tomek wsiadł na rower i ruszył na podbój miasta, ratusz był jeszcze zamknięty, więc wykorzystał okazję i zwiedził miasto.






Gdy w końcu udało się uzyskać informację odnośnie zasad wydawania pozwoleń na występy, okazało się, że z ogniem i głośnikem nie mamy tu co szukać.
Po śniadaniu ruszyliśmy dalej, słońce już mocno grzało, a my w naszym kamperze czuliśmy się jak dwie cebulki na patelni, stopniowo kurczyliśmy się i uchodziły z nas siły. Jadąc cały czas rozglądaliśmy się za ewentualnym miejscem parkingowym, darmowym i z dostępem do jeziora oczywiście, niestety na próżno, dodatkowo w każdym kolejnym mieście urzędy były już pozamykane. Nie dziwiło to nas, już dawno zaakceptowaliśmy fakt, że Włosi, a zwłaszcza urzędnicy pracują do południa, potem przerwa obiadowa, albo koniec na cały dzień.
Po dotarciu na drugi koniec jeziora, czyli jakieś 50 kilometrów od Rivy byliśmy już tak zmęczeni upałem i jechaniem, że nasze nerwy były w strzępach. Desperacko, w drodze wyjątku zatrzymaliśmy sie na płatnym parkingu w Peschiera Del Garda i zakończyliśmy podróż na dziś. Poszliśmy nad jezioro, a tam po kąpieli i drzemce przy uspokajającym szumie fal zregenerowaliśmy się zupełnie.


Ciekawe jest to, że jezioro w tym miejscu było całkowicie inne niż w Rivie, do złudzenia udawało morski kurort, plaża, fale, turyści... Jedynie majaczące gdzieś na horyzoncie szczyty gór przypominały o tym, że jestesmy nad ogromnym jeziorem w środku masywu górskiego.
Później na naszym płatnym parkingu siedzieliśmy przed kamperem jak prawdziwi turyści i popijając herbatkę gadalismy do późna.

niedziela, 1 lipca 2012

Podwinięty włoski ogon


Ostatni dzień w Rivie minął nam szybko i przyjemnie, opanowaliśmy do perfekcji radzenie sobie z upałem, który dla Magdy jest istnym piekłem. Po prostu gdy tylko Magda się budzi idzie bez słowa zmoczyć się całkowicie w zimnej wodzie ze źródełka. Ważne jest to, żeby nic do niej wtedy nie mówić, gdyż stan w którym się znajduje jest połączeniem pełnej mobilizacji z wytrzymywaniem paraliżującego uczucia przegrzania organizmu. Potem otwieramy wszystkie okna i drzwi w kamperze, a kota wyrzucamy na zewnątrz.


Niestety pies musi być w środku, gdyż już przy poprzednim pobycie w Rivie dostaliśmy ostrzeżenie od policji. Collette ma czas dla siebie gdy Magda idzie trenowac i oczywiście zabiera ją ze sobą.


Kiedy Magda wykonywała swój codzienny trening Tomek pływał w jeziorze, zajmował się domowymi czynnościami oraz po części kontynuował swoje "wakacje nad jeziorem":)


Wieczorem poszliśmy do pracy licząc się z tym, że występy jeżeli w ogóle będą, to pewnie marne. W końcu Włochy graly dziś z Hiszpanią o pierwsze miejsce w Euro! Z tej okazji jedna z kawiarni zasponsorowała nawet na czas transmisji meczu gigantyczny ekran, aby każdy dobry Włoch mógł oglądac grę swego rodzimego zespołu prawie jak na żywo.


W kazdym miejscu gdzie znajdował się telewizor były tłumy, ludzie trzymali flagi, szaliki, niektórzy pomalowali twarze, a w budkach sprzedawcy słuchali transmisji przez radio. Atmosfera piłkarska zupełnie zdominowała stare miasto, a my w tym wszystkim przemknęliśmy boczkiem, robiąc pare fotek i spokojnie rozstawilismy sprzęt na głównym rynku czekając na rozwój wydarzeń. Oczywiście nie było mowy o pokazie w trakcie gry, musieliśmy wstrzymać się do przerwy, jednak w pierwszej połowie Włochom strzelono już dwie bramki, w powietrzu wyczuwalne było napięcie i ludzie nie byli w stanie w pełni skupić się na naszym występie. Jeszcze gorzej było po meczu, kiedy to Hiszpanie odniesli druzgoczące zwycięztwo. Niektórzy kibice nie wytrzymali nerwowo i zrezygnowani odchodzili do domów jeszcze przed końcem meczu. Mimo wszystko pokaz zrobiliśmy, chociaż niewiele z tego wyszło. Poznani przypadkowo włoscy kuglarze, którzy przyjechali do Rivy specjalnie po to aby występować, też nie mieli łatwo. Ludzie byli tak przygnebieni, że na ich występie składającym się głównie z żonglerki nikt się nawet nie zatrzymał. Nawet gdy Magda wcieliła się w rolę naganiacza publiczności nic z tego nie wyszło, ludzie byli smutni. Posiedzieliśmy chwilę z nowymi znajomymi, wygłupiając się w najlepsze i przy okazji uzyskaliśmy trochę cennych informacji odnośnie występów w innych miastach nad jeziorem Garda.


Dowiedzieliśmy się o kilku miejscowościach w których podobno wolno wystepować i mamy zamiar w nadchodzących dniach je wypróbować. Zdecydowaliśmy się wyjechać jutro bardzo wcześnie rano, żeby do następnego miejsca dojechać zanim rozpoczną się potworne upały.