piątek, 30 września 2011

Schwarzer Donnerstag

Cieszymy się z tego, że poranne bieganie i rozciąganie staje się oprócz śniadania jedną z naszych podstawowych codziennych czynności, jeszcze bardziej cieszy się Collette, która nie przywykła do takiej aktywności ze swoimi opiekunami. Tak więc po porannym sporcie oddaliśmy się tak zwanym zajęciom własnym, Magda pojechała do miasta po części do sprzętu ogniowego, który następnie samodzielnie usprawniała. Oznacza to, że nasze nowe hula hop jest już gotowe – kevlar nawinięty, głowice pasują:) Tylko, że jest o około 150g cięższe od poprzedniego - to dużo jak na taki sprzęt. Wszystko jest kwestią przyzwyczajenia, Magda na pewno sobie z tym poradzi, jednak już mamy pomysły jak to ulepszyć:) Tomek był tak pochłonięty lekturą książki, że zanim się obejrzał trzeba było wychodzić na wieczorne występy. Na miejsce dotarliśmy w ostatnim momencie, tuż przed tym zanim policja zablokowała główne ulice z powodu demonstracji przeciwników rozbudowy tutejszego dworca kolejowego.
Ciekawa historia z tym dworcem. Miasto wymyśliło sobie, że przebuduje dworzec główny, ma to kosztować zawrotne sumy pieniędzy, trwać kilkanaście lat i sprawić, że wszystkie drzewa w parku będą wycięte (wprawdzie potem mają być znów posadzone, ale obrońców zieleni już to nie obchodzi). Dokładnie rok temu w czwartek rozpoczęto wycinkę drzew w parku, ludzie się zdenerwowali i wyszli na ulice. Podczas demonstracji policja postępowała bardzo radykalnie i jeden człowiek został poważnie ranny. Rozjuszyło to opinie publiczną, od tego czasu regularnie odbywają się różne przemówienia i demonstracje przeciwko budowie dworca. Najlepsze jest to, że każde takie wydarzenie przeobraża się w coś na kształt masowej imprezy na rzecz wolności, pokoju i natury:) Jak przybyliśmy do centrum, to oprócz tysięcy ludzi maszerujących ulicami zobaczyliśmy scenę z koncertem rockowym! I to wszystko z powodu dworca...
Gdy wszyscy demonstranci opuścili Schlossplatz wybraliśmy miejsce na pierwsze nasze występy i zaczęliśmy przygotowania, które z powodu nowego systemu montażu hula-hop zajęły znacznie więcej czasu niż do tej pory, czego się nie spodziewaliśmy (trzeba usprawnić pewne drobiazgi, tu i tam lekko przypiłować). Gdy już byliśmy gotowi przeszliśmy niezwłocznie do rzeczy, nowa restauracja Künstlerbund okazała się dla nas łaskawa, i publiczność i my jesteśmy zadowoleni. Nie było wprawdzie tak dobrze jak wczoraj przed Alte Kanzlei... No właśnie... Alte Kanzlei...
Zawiodło nas dzisiaj to miejsce. Zupełnie nie chodzi o publiczność, oni są w porządku. Po prostu odgórne zarządzenie sprawia, że obsługa nie zawsze jest do nas pozytywnie nastawiona. Gdy występ się już rozpoczął przez środek sceny przeszedł jeden z pracowników, podszedł do Tomka i powiedział, że możemy występować, ale nie mamy przemawiać do klientów. W ogóle nie możemy nic do nich mówić. Niby ok, jednak Magda nie wiedziała co się stało. Całkowicie wytrąciło ją to z emocjonalnego tańca, zwłaszcza, że facet wyglądał na co najmniej wkurzonego. Nie wiedziała, czy za chwile przerwą nam pokaz, nie wiedziała o co chodzi. Dociągnęliśmy występ do końca, jednak cała sprawa mocno popsuła nam humory. Publiczność oczywiście to poczuła i do kapelusza podeszło zaledwie kilka osób.
Szkoda, że tak wyszło, zwłaszcza, że dzisiaj towarzyszył nam wcześniej poznany bębniarz Martin i Magda chciała, żeby zobaczył dobry występ, a nie kiepski.
Wprawdzie nie zaiskrzyło między nami a Martinem, ale pokazał nam kilka miejsc, w których być może będziemy mogli występować. Zwiedziliśmy więc część centrum chodząc z całym sprzętem ogniowym (głośnik waży 13kg), zrobiliśmy jeszcze jeden pokaz, ale nie było zbyt dobrze.

czwartek, 29 września 2011

Switch!

Wprawdzie wczoraj się nie udało, ale dzisiaj tak! Dzień zaczęliśmy od wspólnego biegania i rozciągania, a ponieważ znów mamy pod ręką las i przyrodę sprawia to nam ogromną przyjemność. Magda wzięła się następnie do pracy oraz pojechała na zakupy spożywcze. Tomek w tym czasie wykorzystując piękną słoneczną pogodę zużywał prąd korzystając z komputera oraz, jako że wciągnęła go książka dr. Pałagina czytał ja zawzięcie aż do powrotu Magdy.
Gdy Magda wróciła z miasta zdążyliśmy jedynie przygotować obiad i już trzeba było zbierać się na rynek.
Tu wtrącimy parę słów o naszym skuterze. Historia sięga jeszcze Poznania, gdzie nasz mechanik motocyklowy (który średnio zna się na skuterach) postanowił sam przyspawać tłumik (a nigdy wcześniej tego nie robił). Tak się złożyło, że jak byliśmy jeszcze w Poznaniu, zawsze Tomek jeździł skuterem, a Magda jeździła Magną, gdyż odczuwała wewnętrzny opór przed suszarką rozpędzającą się do 50km/h. Skuter sprawował się względnie dobrze, a tłumik zdawał się być poprawnie przyspawany. Dopiero za niemiecką granica po raz pierwszy pojechaliśmy w układzie Tomek – kierowca, Magda – pasażer. Okazało się wtedy, że siedząc z tyłu osłonięta przez Tomka Magda ledwo może oddychać, gdyż spaliny wcale nie lecą w tył... Od tego czasu próbowaliśmy na różne sposoby zakleić dziury w tłumiku, bezskutecznie. Najlepszą metodą, jednak niezwykle męczącą okazało się wystawianie głowy nad lewe ramię Tomka tak, żeby pęd powietrza umożliwiał oddychanie. Niestety w zimną noc, co gorsza z przyklejonymi długimi rzęsami, ta metoda nie wychodziła Magdzie na zdrowie ani fizyczne, ani psychiczne. Dzisiaj Magda nie wytrzymała nerwowo. Gdy znów stanęła przed skuterem i zamierzała na niego wsiąść, jej wyraz twarzy mówił wszystko sam za siebie. Tomek żartobliwie zaproponował: może się zamienimy? Pomysł okazał się rewolucyjny. Wprawdzie na początku trudno było Magdzie utrzymać równowagę ze słoniem na tyłach, jednak jak już ruszyła, to było ok. Tomek natomiast i tak wystaje głową nad głowę Magdy, więc nie musi wdychać tych wszystkich spalin.
Podjęliśmy dziś kolejną próbę występowania przed naszą ulubioną restauracją, Alte Kanzlei. To był naprawdę wspaniały występ! Publiczność przychodząca tu na posiłek, to ludzie o najwyższym poziomie kultury, są niesamowici. Ważne jest, żeby dobrze dobrać repertuar, najlepiej sprawdza się tu delikatna francuska muzyka:)


Jako że nie wolno nam wchodzić na teren stolików restauracyjnych, po pokazie Tomek podziękował publiczności za aplauz (który był niczego sobie) i powiedział, że my nie możemy do nich podejść, ale jeśli się im się podobało to mogą wrzucić nam coś do kapelusza. Reakcja na to była zadziwiająca! Kilkanaście osób zerwało się natychmiast, a ci którzy nie mieli od razu przygotowanych pieniędzy, dochodzili do Magdy jeszcze przez dłuższą chwilę, wychwalając przy okazji występ. To było naprawdę wspaniałe, i nasz kapelusz również to docenił:)

środa, 28 września 2011

I została nam tylko kukurydza

Udało nam się nie pochorować po wczorajszej kolacji, niestety jest to jedyna dobra rzecz, jaką przyniósł dzisiejszy poranek. Nasza radość ze wspaniałego miejsca parkingowego tuż przy lesie nie trwała długo, nie dość że od rana budziły nas odgłosy spycharki zbierającej piach, to tuż po śniadaniu przyszedł do nas pracownik pobliskiego centrum sportu (do którego należy ów parking) i poinformował nas, że nie życzą tu sobie kempingowania. Bardzo nas to zasmuciło, wręcz oburzyło, gdyż miejsc parkingowych jest tu o wiele więcej niż odwiedzających, są tu też zaparkowane przyczepy kempingowe, jednak wychodzi na to, że parkować można, ale nie przebywać w środku pojazdu tak, jak my to robimy. Po tym oficjalnym wyproszeniu nas z parkingu Magda zasiadła do mapy internetowej i wyszukała kolejne miejsce postojowe, jeszcze dalej od centrum. W drodze na nowy parking uzupełniliśmy zapas wody, miejsce nie było aż tak mocno oddalone, więc odetchnęliśmy z ulgą mogąc spokojnie zaparkować i zająć się dla odmiany czymś innym niż jeżdżeniem i przeciskaniem się w ruchu ulicznym. Zgodnie z naszym cotygodniowym harmonogramem przeszliśmy do sprzątania, a że podczas pracy czas szybko płynie, tuż po zakończeniu domowych obowiązków trzeba było zbierać się do wyjścia.
Dziś postanowiliśmy udać się pod teren Volksfestu aby tam wybadać możliwości występowania, w końcu miliony ludzi odwiedzają to miejsce! Trochę pobłądziliśmy po drodze, ale po godzinie staliśmy już przed wejściem na ten gigantyczny festyn. Faktycznie ludzi tłumy, ogromny parking zastawiony samochodami, grupy przechodniów przewijający się cały czas przez bramę wejściową. Niestety, jedyna wolna przestrzeń, która jako tako by się dla nas nadawała była strefą ochronną dla straży pożarnej i innych służb ratowniczych. Pokręciliśmy się jeszcze trochę, zjedliśmy gotowaną kukurydzę i zrezygnowani wróciliśmy do domu.

wtorek, 27 września 2011

Pełny brzuch, a nie kapelusz

Natura sprzyja rozwojowi fizycznemu, z samego rana poszliśmy więc biegać:) Potem wspólne rozciąganie i do pracy!
Magda zabrała się dzisiaj za przerabianie hula hop, gdyż dostaliśmy w przesyłce niezbędne części. Nowa wersja będzie już wersją ostateczną i doskonałą, trzeba tylko jeszcze nawinąć kevlar na głowice, ale to zrobimy po jakimś czasie – najpierw Magda chce trochę poćwiczyć jeden trick bez kevlaru, żeby go nie zniszczyć. Tomek dużo dzisiaj trenował, a później wybrał się na zakupy i zwiedzanie okolicy.
Wieczorem pojechaliśmy na pokaz do sprawdzonej już restauracji. Było jeszcze jasno, zauważyliśmy więc jak pełne uroku jest to miejsce. Na przykład na sąsiednim budynku rośnie jakiś niesamowity pnący krzak, zupełnie nie wiemy co to jesty, ale wygląda imponująco.


Odbiór publiczności był pozytywny, jednak po pokazie spotkała nas niemiła niespodzianka... Zabroniono nam wchodzić z kapeluszem na teren stolików restauracyjnych... Oznacza to dla nas ni mniej ni więcej tyle, że pieniądze dostaniemy tylko od tych widzów, którym będzie się chciało wstać i do nas podejść. Spróbowaliśmy później jeszcze występować w dwóch innych miejscach, ale widzów było mało i niechętnie oglądali nasze występy.
Wyjątkiem był manager jednej z knajp, który był jedną z niewielu osób bijących nam brawo. Siwy starszy pan podszedł do nas z dwoma lampkami wina po pokazie, a jak usłyszał, że nie pijemy alkoholu, to dał nam po szklance soku. Dostaliśmy też zaproszenie na kolację do restauracji, które z ochotą przyjęliśmy:) Gest był bardzo miły, jednak dawno nie żałowaliśmy tak podjętej decyzji... Jedzenie było po prostu obrzydliwe...
Dowiedzieliśmy się przy okazji, że normalnie mają tu więcej ludzi, jednak teraz wszyscy wolą iść na festiwal... Jak się okazało, na terenie samego festiwalu nie wolno występować... Ech...
Wracając do skutera spotkaliśmy grupkę młodych ludzi bawiących się ogniem, ktoś żonglował, ktoś kręcił poi. Pogadaliśmy z nimi chwilę, popatrzeliśmy na występy i wróciliśmy do kampera, gdzie panował spokój i czuć tylko było atmosferę pobliskiego lasu.

poniedziałek, 26 września 2011

Nikt nie mówił, że będzie łatwo

Nowe miasto! Hura! Przygoda!
Wybraliśmy się więc zobaczyć centrum za dnia i zdobyć mapę. Główny deptak wygląda tu zupełnie jak we Frankfurcie, jednak widoki są dużo ładniejsze:)


Można tu spotkać dużo artystów ulicznych, jednak ciekawszych niż dotąd widzieliśmy. Na przykład ten pan maluje obrazy kredą na bruku:


Pierwszy raz w życiu widzieliśmy akordeonistów, grających naprawdę dobrze. Tych dwóch muzyków grających Bacha sprawiło, że poczuliśmy się na moment jak w filharmonii, byli rewelacyjni!



Okazało się, że znalezienie darmowego parkingu w pobliżu miasta jest rzeczą niemożliwą... Nie ma też gdzie tankować wody, pojechaliśmy więc na odległe peryferia by w centrum kamperowym uzupełnić jej zapas, niestety możliwe to było tylko jednorazowo.
Problem z parkingiem był ogromny, gdzie byśmy nie pojechali to albo płatne, albo zakaz kempingowania... Trzeba też nadmienić, że w mieście jest tylko jedno pole kempingowe, które ze względu na festiwal jest przepełnione.
Krążyliśmy po mieście na tyle długo, że nadszedł czas wieczornej pracy. Byliśmy jednak na tyle sfrustrowani, że gdy zaparkowaliśmy gdziekolwiek przy drodze, stwierdziliśmy, że nie mamy ani siły ani nastroju na występowanie. Do tego w mieście odbywała się demonstracja przeciwko remontowi dworca (co było powodem tak okropnych korków) i mieliśmy obawy związane z tym, jak pokazy tańca z ogniem się tam wpasują...
Postanowiliśmy poświęcić wieczór na szukanie dobrego miejsca postojowego, w końcu zaparkowaliśmy na dużym parkingu przy centrum sportowym, jesteśmy teraz otoczeni z jednej strony lasem, a z drugiej strony kortami tenisowymi:)

niedziela, 25 września 2011

Sweet jam

Obudziliśmy się rano i podjęliśmy trudną decyzję o wyjeździe. Trudną dlatego, gdyż z jednej strony odkryliśmy Römer Platz, na którym występuje się świetnie i poznaliśmy super ludzi, a z drugiej strony w Stutgardzie odbywa się właśnie wielki festiwal Volksfest, na który przyjeżdżają miliony ludzi. Do tego z okazji festiwalu postawiony jest największy w Europie park rozrywki!
Przed opuszczeniem miasta spotkaliśmy się jeszcze z Janem, odebraliśmy od niego nasz bęben i spędziliśmy miło czas oglądając filmiki z niezliczonych jam sessions na które Jan regularnie uczęszcza:)
Do Stutgartu dojechaliśmy tak, żeby zaparkować gdziekolwiek, przebrać się i bez obiadu popędzić do centrum. Zrobiliśmy jeden wspaniały pokaz przed drogą restauracją, publiczność była rewelacyjna, a kapelusz pełny:) Przeszliśmy się po gigantycznym centrum, jednak pozostałe restauracje świeciły pustkami.
Po powrocie do domu zjedliśmy kolację, popracowaliśmy jeszcze trochę i poszliśmy spać.

sobota, 24 września 2011

Fifty bucks, filthy mucks

Obudziliśmy się rano we wspaniałym parku pamiętając niektóre wydarzenia z ostatniej nocy niczym koszmar senny. Piękna letnia pogoda zachęciła nas do szalonego przedsięwzięcia – poszliśmy razem pobiegać! Wspólna rozgrzewka wyszła super, planujemy to powtarzać od czasu do czasu. Dzień minął nam na pracy, Tomek w końcu zabrał się za zamontowanie przetwornicy poza szafką tak, żebyśmy mieli do niej swobodny dostęp.
Na wieczór umówieni byliśmy z Rolfem, który przyjechał dziś do Frankfurtu, żeby cały dzień grać na deptaku. Zrobiliśmy razem cztery świetne pokazy na Römer Platz, występowanie do muzyki granej na hangu bardzo nam odpowiada. Pobiliśmy rekord jeżeli chodzi o banknot wrzucony do kapelusza – ktoś dał 50 euro! Otrzymaliśmy tez przesyłkę z Polski (Marta, Mikołaj, dzięki!), co oznacza, że nic nas już w tym mieście nie trzyma.
Po występach wyciągnęliśmy od Rolfa pewne informacje, na początku nie bardzo chciał mówić, ale jak zobaczył, że jesteśmy otwarci, to powiedział nam wszystko bez ogródek. Okazało się, że dziewczyna Rolfa oraz jego przyjaciele nie za bardzo polubili Magdę... Mieli dużo zastrzeżeń do jej zachowania i pewności siebie, odbierając to jako brak kultury i interesowność. Na szczęście Rolf ma swoje zdanie na nasz temat i jak to powiedział „nie było by go tutaj gdyby nas nie polubił”. Udało się wszystko wyjaśnić i rozstaliśmy się w pozytywnej atmosferze, jednak czuliśmy ogromne rozgoryczenie z powodu tego, że nikt nam nic nie powiedział na miejscu. Niewiele rzeczy bardziej denerwuje Magdę niż nieszczerość...

piątek, 23 września 2011

Zgroza!

Dziś pozwoliliśmy sobie troszkę dłużej pospać, nowe miejsce chyba temu sprzyjało:) Po śniadaniu i krótkim treningu Magda udała się do sklepu typu Castorama po nowe części do sprzętu ogniowego i nie tylko. Wyprawa zajęła jej prawie trzy godziny, gdyż jeżdżenie po Frankfurcie bez nawigacji wydaje się być niemożliwe. Była z siebie bardzo dumna, gdy nie zabłądziła w drodze powrotnej:) W tym czasie Tomek udawał kurę domową między innymi myjąc naczynia.
Po południu wpadł do nas Jan, zjadł obiadek, trochę pobębnił i dał się namówić na wspólne wieczorne występy.


W końcu udało nam się porządnie wyjść do pracy! Już prawie nie pamiętamy kiedy ostatnio mogliśmy dobrze powystępować. Zrobiliśmy z Janem występ na głównym deptaku, gdzie towarzystwa dotrzymywała nam dziewczyna Jana.


Nagrała też nam filmik z występu!


Później poszliśmy na Römer Platz i kontynuowaliśmy pokazy, dołączyli do nas znajomi Jana z grupy bębniarzy, atmosfera była wspaniała! Ayumi przyniosła niesamowity bęben z rodzaju frame drums:



Poznaliśmy też bardzo ciekawego faceta, który odpowiedzialny jest za dubbing w niemieckich filmach. Cornelius okazał się niezwykle elokwentnym jegomościem, z drugiej strony na tyle wyluzowanym, żeby grać na bębnie z ludźmi dwa razy młodszymi od siebie. Dawno nie mieliśmy okazji z kimś tak fajnie porozmawiać po angielsku:)
Gdy już wszyscy poszli do domu, a my mielimy jeszcze przed sobą pakowanie sprzętu, Magda umierając z głodu postanowiła skoczyć na deptak po coś do jedzenia. Jako że było już około pierwszej w nocy atmosfera się zupełnie zmieniła, jednak to co Magda zastała w ścisłym centrum było przerażające. Grupy pijanych i naćpanych dzieciaków, bezdomni leżący po obu stronach ulicy, atmosfera taka, że Magda naprawdę się wystraszyła.

czwartek, 22 września 2011

Jabłuszko

O świcie (dosłownie) udaliśmy się razem na spacer, żeby podziwiać piękne widoki. Niestety niebo było zachmurzone, więc nie było widać wschodu słońca, ale tak czy inaczej było urokliwie. Przy okazji odkryliśmy ciekawe miejsce, coś na kształt jabłkowego królestwa, które postanowiliśmy odwiedzić jak tylko je otworzą, czyli około 10. Czekanie wypełniliśmy sobie obowiązkami domowymi, a po drodze do sadu jabłkowego Magda trenowała hula hop.


Miejsce okazało się ogromnym ogrodem, gdzie oprócz winogron na wino hoduje się chyba wszystkie gatunki jabłek:) No może nie wszystkie, ale były takie drzewka, jakich jeszcze nigdy nie widzieliśmy. Wyciska się tu też świeży sok oraz robi się regionalne wino jabłkowe, z którego słynie Frankfurt. Napotkaliśmy niemałą grupkę dzieci, które uczyły się wszystkiego na temat jabłek, oczywiście zapijając tę wiedzę sokiem:)
Po tej jakże edukującej wycieczce udaliśmy się na nasze nowe miejsce parkingowe po drodze uzupełniając zapas wody. Duży parking przy gigantycznym parku bardzo przypadł nam do gustu, obok boisko dla trampkarzy, ogólny spokój. Tomek pojechał rowerem przez park na zakupy, a Magda w tym czasie jak zwykle zajęła się pracą.
Na wieczór znów nie mieliśmy żadnego muzyka, postanowiliśmy więc zwiedzić sąsiednie małe miasteczko i tam spróbować szczęścia z występami.
Bad Homburg, jedna z sypialni Frankfurtu, okazało się spokojnym miejscem, niestety w czwartkowy wieczór dość pustym. Zrobiliśmy tam jeden pokaz, bardziej dlatego, że nie chcieliśmy jechać tu na darmo i pragnęliśmy chociaż zarobić na benzynę;) W drodze powrotnej zwiedzaliśmy przedmieścia Frankfurtu błądząc niemiłosiernie, nasza mapa niestety nie obejmuje tych okolic... Po powrocie i szybkiej kolacji Magda miała nawet jeszcze siły na krótki trening:)

środa, 21 września 2011

Bam bam

Od rana Tomek postanowił wykorzystać wspaniałą okolicę i o świcie udał się do parku aby medytować. Niestety dopadły go małe muszki, więc szybko przerzucił się na trening z kijem:) Medytacje na wiele się nie zdały gdyż później, po śniadaniu, jak zabraliśmy się do sprzątania Tomek był jakiś nerwowy i ogólnie nie w sosie. W związku z tym udaliśmy się na przedłużoną drzemkę, żeby przespać zły humor i pójść na spotkanie z Janem, gościem z Couch Surfingu.
Skontaktowaliśmy się z Janem, gdyż od dawna szukamy kogoś, kto mógłby nam pomóc w pierwszych krokach gry na bębnach afrykańskich, a on gra na wszystkich bębnach w ogóle:) Spotkaliśmy się w parku, gdzie spędziliśmy miło czas relaksując się na kocyku i dowiadując nowych rzeczy o djembe.


Jan był umówiony na wieczór z dziewczyną, zostaliśmy więc zaproszeni na wspólną kolację u niego w domu. Objedliśmy się przepyszną sałatką ze świeżutkim chlebkiem i domowej roboty majonezem czosnkowym:)
Wracając do kampera wstąpiliśmy na parking przy parku bliżej miasta, miejsce to polecił nam Jan i jutro planujemy się tam przenieść.

wtorek, 20 września 2011

Taaaaki!

Pobudka przy hałasujących torach metra szybko postawiła nas na nogi, o 6 rano niewiele można robić w mieście. Na pewno nie można jeszcze tankować wody, okazało się jednak, że pralnie samoobsługowe są już czynne, udaliśmy się więc z misją wyprania wszystkich naszych brudnych ubrań (6 pralek). Potem mogliśmy już jechać na pole kempingowe, a następnie z mapą w ręku zarzucić kotwicę na nowym miejscu przy parku Lohr. Zajęło to trochę czasu, ponieważ Frankfurt posiada rekordową liczbę jednokierunkowych ulic, a miasto poszatkowane jest przez tory, rzeki i autostrady na kawałki. Często będąc o parę metrów od celu nie można przejechać i trzeba robić kilkukilometrowy objazd.
Na wieczór niestety nie udało nam się zorganizować żadnego muzyka, zostaliśmy więc w domu. Tomek poszedł do parku ćwiczyć grę na bębnie, a Magda pracowała na komputerze. Okazało się, że park jest położony w malowniczym miejscu i można z niego podziwiać panoramę miasta.



Podczas gdy Tomek grał na djembe odwiedził go zahipnotyzowany rytmem taaaaki |___O___| zając:)

poniedziałek, 19 września 2011

Leśny ludek

Nasi gospodarze wstają dużo później niż my, mają w końcu w domu małego bobaska. Poranek zorganizowaliśmy więc sobie sami, poszliśmy na spacer do lasu, zrobiliśmy krótki trening i ogólnie się zrelaksowaliśmy:)


Około 14 dołączyliśmy do reszty ekipy, spędziliśmy miłe popołudnie rozmawiając między innymi o tym jak ma wyglądać promo i logo Art of Passions, mieszkający tu ludzie mają duże doświadczenie i potrafili nam doradzić:) Tomek, jak przystało na wprawionego leśnego ludka poszedł wspinać się na drzewa i zrywać śliwki. 
Ogólnie atmosfera była bardzo miła, wszyscy wykazali się niezwykłą życzliwością. Niestety pod koniec pobytu okazało się, że Agnieszka ma jakieś ukryte pretensje do nas, jednak za  żadne skarby nie chciała powiedzieć o co chodzi... Po wspólnej kolacji wyjechaliśmy do Frankfurtu, z jednej strony bardzo zadowoleni, z drugiej strony z uczuciem niesmaku związanym z niewyjaśnionymi nieporozumieniami...
Zaparkowaliśmy na okropnym parkingu przy torach, tylko dlatego, żeby jutro z samego rana móc zatankować wodę na pobliskim kempingu.

niedziela, 18 września 2011

Dzidziuś

Gdzie się znajdujemy zobaczyliśmy o poranku, Oberlauken okazało się wsią o długości 400 metrów, gdzie nie ma nawet sklepu:)


Czekając aż wstaną nasi gospodarze Magda od rana smażyła powidła ze śliwkami i czekoladą (mniam!), Tomek korzystając z okazji poszedł z Collette na długi spacer do lasu. Las okazał się wspaniały, przepiękny, taki jak lubimy:) A zwłaszcza taki, jak lubi Collette!




Rolf wraz ze swoją dziewczyną Agnieszką (Polką) mają 4 tygodniową córeczkę, całą rodzinkę poznaliśmy na wspólnym drugim śniadaniu koło południa.



Jako że temat dziecka nas bardzo interesuje, Magda spędziła bardzo dużo czasu na wypytywaniu Agnieszki o szczegóły ciąży i porodu, na szczęście Agi chętnie opowiadała. Okazało się też, że Rolf ma pokaźną kolekcję instrumentów, które jako całość służą mu do terapii dźwiękiem. Pokazał nam swój pokój do pracy i zrobił krótki relaks z instrumentem wydającym odgłosy delfinów - super! Popołudnie spędziliśmy na rozmowach o wspólnej współpracy, oglądaniu filmików i zdjęć. Wieczorem zrobiliśmy pokaz tańca z ogniem dla Rolfa i jego przyjaciół, wszystko nagraliśmy na kamerę, materiał będziemy wykorzystywać do promocji:) Mieliśmy okazję tak naprawdę pierwszy raz użyć naszych nowych rekwizytów!



sobota, 17 września 2011

Rolfi i Detti

Po śniadaniu pojechaliśmy skuterem do centrum w celu podłączenia się do prądu i internetu, Magda zamelinowała się w McDonalds (jak wiadomo mają tam darmowy prąd), a Tomek po nabyciu mapy miasta pojechał na rekonesans miejsc do tankowania czystej i zrzucania brudnej wody. Po Frankfurcie jeździ się jak po prawdziwej metropolii, ruch straszliwy, w centrum korki spowodowane targami i mimo, że rano mieliśmy pół zbiornika paliwa, to w pewnym momencie skuter stanął. Tak kończy się jeżdżenie na wyczucie, gdyż nasz licznik w skuterze nie nalicza już przejechanych kilometrów, a wskaźnik poziomu paliwa nie istnieje. Wyobraźcie sobie radość Tomka, który dowiedział się, że najbliższa stacja benzynowa jest około 4km od niego... Trzeba było pchać, to chłopak dopchał skuter po dwóch godzinach do celu, a przy okazji zwiedził trochę miasta:) Magda spędziła ten czas na nieskutecznym naprawianiu naszego internetu w punkcie obsługi O2, niestety usługa bezprzewodowego dostępu do sieci jest niezwykle kapryśna... Szukała też muzyków do wieczornych pokazów. Wystarczy przejść się głównym deptakiem i można wybierać artystów, bardzo szybko znalazło się więc dwóch pozytywnie zapowiadających się gości z co najmniej czterema instrumentami. Jak tylko Tomek dojechał do miasta szybciutko pojechaliśmy do marketu budowlanego po linę w celu ogrodzenia miejsca występu (zgodnie z zaleceniem policji) no i do domu, gdzie ekspresowo wrzuciliśmy na patelnię wczorajsze ziemniaki, zmieniliśmy stroje i popędziliśmy z powrotem do centrum.
Wspólne występy wyszły bardzo dobrze, zastosowaliśmy też wymagane przez policję "odgrodzenie publiczności", co miało bardzo pozytywny efekt i dawało naszym widzom poczucie komfortu (w końcu ogień parzy).
Nasi nowi współpracownicy, Rolf i Detlef okazali się świetnymi muzykami, dodatkowo mieliśmy wiele wspólnych tematów do rozmowy: oprócz zainteresowania zdrowym trybem życia Rolf ma niemałego świra na punkcie nietypowych instrumentów muzycznych, a znamy już jedną taką osobę:)

Wspaniała atmosfera dopisywała, Magda tańczyła z ogniem jak i bez ognia:)




Po pracy zwinęliśmy manatki i akceptując zaproszenie Rolfa pojechaliśmy kamperem do niego na wieś, do Oberlauken. Dotarliśmy na miejsce grubo po północy i umęczeni poszliśmy spać.

piątek, 16 września 2011

I`ve got the power


Dzień rozpoczął się mgliście na tajemniczym polu nie wiadomo tak naprawdę gdzie. Tuż po śniadaniu wyruszyliśmy w dalszą drogę. Do Frankfurtu dotarliśmy około południa, znaleźliśmy miejsce na postój na parking niedaleko kolejnego, niesamowitego lasu, jednak nadal blisko centrum.
Nowe miasto jest dla nas jak kolejna przygoda, nie wiadomo co nas tu czeka, czy występy są dozwolone, czy publiczność jest pozytywnie nastawiona. Ciekawe jest nawet poszukiwanie tak prozaicznych rzeczy jak sklep spożywczy, czy też miejsce do tankowania wody. Wszystko jest nowe.
Frankfurt jest zupełnie inny, niż Drezno czy Norymberga. Już bardziej przypomina Berlin, jednak to nie do końca to samo. Gdy wieczorem wyruszyliśmy z całym sprzętem ogniowym i dotarliśmy do centralnego deptaku mieliśmy ochotę zaśpiewać "I've got the power!". To miasto tętni życiem! W dzień, czy też po zmroku jest tu mnóstwo ludzi, a energia, którą można poczuć jest elektryzująca.
Szukając najlepszego miejsca na występ spotkaliśmy międzynarodową grupę breakdancerów, którzy tak jak my podróżują i żyją z występów. Dowiedzieliśmy się, że na ulicy nie wolno używać głośnika, można natomiast występować i nie trzeba mieć żadnego pozwolenia. Ale jak tu tańczyć bez muzyki?
Postanowiliśmy mimo wszystko spróbować, zwłaszcza, że nic nie mogliśmy stracić (niemiecka policja zawsze najpierw daje ostrzeżenie). Pokaz zrobiliśmy na środku wielkiego deptaku, a nie tak jak zwykle przed restauracją. Zebrało się trochę ludzi, jednak pod koniec występu pojawiła się policja. Kulturalnie stanęli z boku i oglądali tańczącą Magdę, Tomek zauważył ich dopiero, gdy podszedł do nich z kapeluszem:)
Tomek później powiedział, że jeszcze nigdy nie spotkał tak miłego policjanta. Pan udzielił nam szczegółowych informacji na temat tego jak możemy występować: należało zastąpić głośnik muzyką instrumentalną i koniecznie ogrodzić scenę, wystarczy kolorowa lina leżąca na ziemi. Oczywiście poinformowano nas, że jeśli spotkają nas drugi raz to będzie już mandat.
Szczerze mówiąc nie zmartwiliśmy się tym za bardzo. To miasto jest dla nas jak wyzwanie: musimy albo znaleźć muzyka do współpracy, albo Tomek musi szybko zacząć grać na djembe, która leży nieużywana w szafie. Tak czy inaczej mamy zamiar tu zostać i stawić czoła Frankfurtowi.
Jest jeszcze jedna ciekawa rzecz w tym mieście, kolejna różnica. Jeszcze nigdy nie dostaliśmy tyle drobnych z jednego pokazu. Nasze wcześniejsze doświadczenia mówią, że ludzie zwykle wrzucają 50 centów lub 1, 2 euro. Tutaj połowa monet to były miedziaki. Nie zarobiliśmy więc zbyt dużo na tym jednym występie, co tym bardziej podnosi poprzeczkę wyzwania: jak dotrzeć do tutejszej publiczności? Może powinniśmy zmienić taktykę?

czwartek, 15 września 2011

To juz święta?

Z rana pojechaliśmy do urzędu miasta po pozwolenie na występy uliczne, po chwili wiedzieliśmy już wszystko: absolutnie nie wolno używać głośnika, ani płonących rekwizytów:( Wyszliśmy z urzędu bez zezwolenia, za to z myślą że trzeba opuścić Norymbergę. 
Udaliśmy się na tutejszy uniwerek aby podłączyć nasz komputer do prądu, zerknąć na mapę i wybrać kierunek, w którym się udamy. Zdecydowaliśmy wyruszyć do Frankfurtu nad Menem, ponieważ jest to podobno ładne i ciekawe miasto, a do tego odbywają się tam od dziś jedne z największych targów motoryzacyjnych na świecie, słynne IAA. Liczymy w związku z tym na międzynarodową publiczność i pełen kapelusz po każdym pokazie.
Zanim wróciliśmy do kampera wpadliśmy do sklepu specjalizującego się w sprzedaży maszyn do szycia, który wypatrzyliśmy wczoraj wieczorem wracając z rynku. W sumie to interesowały nas tylko ceny i moc dostępnych maszyn (w kontekście przetwornicy), jednak zabawiliśmy tam dość długo. Pracuje tam świetna sprzedawczyni, która profesjonalnie wprowadziła nas w świat maszyn do szycia, pokazując różne modele, różnice, szyjąc na naszych oczach kilkoma ściegami na rozmaitych materiałach. Na maszynę musimy jeszcze pozbierać, ale jak już będziemy chcieli zrobić taki zakup to z pewnością przyjedziemy do tej pani, która oferuje również praktyczne przyuczanie przy zakupie u niej w sklepie.
Około 14 wyruszyliśmy w drogę w kierunku Frankfurtu nad Menem, droga była urokliwa i zarazem trudna. Po trzech godzinach dotarliśmy do Würzburga i ponieważ była już godzina 18 postanowiliśmy tu zostać i jutro kontynuować podróż do Frankfurtu. Trzeba wspomnieć, że miasto to jest położone w górzystym terenie i znalezienie rozsądnego miejsca na postój zajęło nam ponad godzinę. 
Po krótkim odpoczynku zapakowaliśmy sprzęt na wózek i ruszyliśmy w kierunku starego miasta z myślą o pokazach. Jako, że miasto jest małe nie mieliśmy oczekiwań, liczyliśmy się nawet z tym, że nie będzie gdzie pracować i tu zostaliśmy pozytywnie zaskoczeni, stara część miasta okazała się być rozciągnięta w sieć ładnych ulic. Sam rynek był brzydki, jednak otaczające go uliczki wyglądały jakby ciągle były święta:) Zrobiliśmy jeden pokaz, gdyż w większości miejsc trwały przygotowania do jutrzejszego festynu miejskiego, ten jeden występ był bardzo wdzięczny, gdyż publiczność zareagowała wspaniale.


Po powrocie mieliśmy internetowe spotkanie z Krzysiem i Agnieszką.


Postanowiliśmy już w nocy wyjechać poza miasto, żeby rano nie tkwić w korkach przez kolejną godzinę. Zatrzymaliśmy się na polu gdzieś po drodze do Frankfurtu.

środa, 14 września 2011

Romeo

Dzień spędziliśmy na treningu, pracy i naprawianiu skutera w naszym rewelacyjnym lesie. Tomek i Collette poszli też na dłuższy spacer.


Truskawa postanowił sam się wypuścić z samego rana, na szczęście kot zawsze wróci na posiłek:) Wypuszczamy go więc teraz przed śniadaniem i przed kolacją. Wieczorem udało nam się w końcu wypróbować to miasto pod kątem występów, jesteśmy tu przecież już dwa dni! Podczas pierwszego pokazu poznaliśmy miejscowego klauna Romeo, który pracował kiedyś w cyrku, jednak cyrk zbankrutował. Facet zaproponował nam pokaz w piątkowy wieczór w restauracji jego znajomego, mamy nadzieję, że coś z tego wyjdzie:) Po drugim pokazie przyjechała do nas policja... Tak, Bawarczycy są tacy, jak słyszeliśmy, komuś przeszkadzał nasz występ i postanowił to zgłosić. Okazało się, że żeby występować trzeba koniecznie mieć pozwolenie. Dostaliśmy pierwsze ostrzeżenie i musieliśmy na dzisiaj skończyć występy. Jutro rano wybieramy się do urzędu po papierek, miejmy nadzieję, że się uda!

wtorek, 13 września 2011

Trio z Freiburga

Początek tygodnia to tradycyjnie sprzątanie i związane z tym tankowanie wody, nie będziemy tu przynudzać szczegółami tych czynności. Po południu udaliśmy się do centrum aby zrobić rekonesans co do miejsc na nasze wieczorne występy, okazało się, że stare miasto jest dość duże i położone na pagórkach, zapowiada się więc, że będziemy mieć niezły trening przemieszczając się ze sprzętem w trakcie wieczoru. Poznaliśmy też trójkę bardzo wesołych muzyków ulicznych z Freiburga, którzy urzekli nas swoją pozytywną energią i bogatą mimiką twarzy:) Powiedzieli, że przeprowadzili się do Freiburga właśnie dlatego, bo świetnie się tam występuje na ulicy:D Oczywiście dostaliśmy zaproszenie, z którego na pewno skorzystamy.


W drodze powrotnej do domu odczuliśmy spadek mocy skutera, dodatkowo pewien Niemiec podszedł do nas i powiedział, że mamy zbyt głośny tłumik, za co możemy dostać mandat. Zaniepokoiliśmy się tym, jednak dalej szykowaliśmy się do pracy. Kiedy jednak zaczął padać deszcz i nie mogliśmy znaleźć jednej z pochodni niezbędnej do występu postanowiliśmy nie ignorować znaków i nie jechać na siłę na rynek. Pozostaliśmy tym samym w domowym zaciszu, pozwoliło nam to trochę popracować, bo przecież nie odpoczywaliśmy;)

poniedziałek, 12 września 2011

Hopsasa do lasa

Postanowiliśmy pozostać w Lichtensteinie do godziny 12 czekając na informację z Helmnotu, czy może odbędzie się dzisiaj przesłuchanie Magdy (nie będzie nas na oficjalnym castingu, więc zaproponowaliśmy dzień dzisiejszy). W międzyczasie przenieśliśmy się pod centrum handlowe, gdzie uzupełniliśmy zapasy jedzonka. Mimo kilku telefonów i pozostawionych informacji na sekretarce nie doczekaliśmy się odpowiedzi, dlatego też zgodnie z planem wyruszyliśmy w trasę, za cel obraliśmy Norymbergę. Jechaliśmy powoli, turystycznie, z przerwą na obiad i rozprostowanie kości. Dotarliśmy na miejsce po 18 i znaleźliśmy wspaniałe miejsce na postój na dużym parkingu leśnym w pobliżu tutejszego zoo. Takiego miejsca jeszcze nie mieliśmy, przestrzeń, cisza i spokój, rewelacja. Myślimy nawet o wypuszczaniu Truskawy, bo do drogi jest dość daleko.


niedziela, 11 września 2011

Helmnot

Pożegnaliśmy przyjazne nam Drezno, które bardzo polubiliśmy i gdzie z pewnością jeszcze wrócimy.


Na niedzielę czekaliśmy z niecierpliwością ponieważ na dziś mieliśmy wyznaczone spotkanie z dyrektorem teatru Helmnot, którego poznaliśmy na rynku. Ale od początku...
Pamiętacie ten wieczór kilka dni temu, kiedy to pod osłoną tajemnicy pozostawiliśmy wszelakie wydarzenia? To dlatego, że musieliśmy odrobinę ochłonąć i z dystansem podejść do tematu, nie chcieliśmy się za bardzo cieszyć, gdyż radość może być przedwczesna.
Historia zaczyna się od normalnego pokazu, dzień jak co dzień. Pewien facet siedział w ogródku przed restauracją i zagadnął Magdę po występie. Zaczął od tego, że jest dyrektorem teatru, spodobał mu się występ i jest zainteresowany zatrudnieniem Magdy w charakterze tancerki. Facet sprawiał bardzo dobre wrażenie, po chwili zaprosił nas do stołu i na wesoło omówiliśmy temat.
Okazało się, że w grudniu teatr Helmnot (www.helmnot.com) tworzy na terenie targów w Dreźnie całe bajkowe, świąteczne miasteczko pod nazwą "1000 Funkel" (www.1000funkel.de), będzie tam między innymi wioska cygańska, w której Magda miała by występować z ogniem jako piękna uwodzicielka. Przedsięwzięcie jest zakrojone na wielką skalę, będą zbudowane specjalne dekoracje, kostiumy, zatrudnionych będzie około 30 artystów... Teatr Helmnot robi niesamowite bajkowe aranżacje, polecamy obejrzenie zdjęć na stronach:)
Dostaliśmy propozycję aby dołączyć do zespołu i wziąć udział w tej imprezie (Magda jako tancerka, a Tomek jako obsługa techniczna). Mieliśmy się tylko zastanowić nad kwestiami finansowymi, do tego dochodzi jeszcze formalne przesłuchanie.
Spotkanie zaplanowane było na 16:30 w saksońskim Lichtensteinie, dokąd udaliśmy się z Drezna tuż po śniadaniu. Okazało się, że wczesny wyjazd był świetnym pomysłem bo mieścina położona jest w dość górzystym terenie i dotarcie tam zajęło nam dużo więcej czasu niż planowaliśmy (w takich warunkach przejechanie stu kilometrów zajmuje nam około trzy godziny). Mając jednak spory zapas czasu zdążyliśmy jeszcze na miejscu zjeść obiadek i dokończyć montaż nowego rekwizytu dla Magdy, a mianowicie ogniowego skrzydła. Lichtenstein okazał się być bardzo spokojnym małym miasteczkiem, z urokliwym centrum.



Samo spotkanie trwało ze dwie godziny, w wesołej atmosferze pertraktowaliśmy warunki naszego zatrudnienia. Jak się okazuje, Niemcy zarabiają ogólnie bardzo dobrze, wszyscy Niemcy oprócz artystów. Sprawa jest jeszcze otwarta i o efekcie końcowym naszych rozmów będziemy informować was na bieżąco. My zdecydowaliśmy się wziąć udział w imprezie, przeanalizowaliśmy wszystkie plusy (zdobyte doświadczenie, świetna zabawa) i minusy (niski zarobek, zzzzima) i stwierdziliśmy, że warto. Czekamy teraz na efekt kastingu, który ma się odbyć mniej więcej za tydzień i mamy nadzieję, że nie znajdą nikogo lepszego od nas:)

sobota, 10 września 2011

OPR

Zacznijmy od tego, żeby Was opierniczyć, tak, dokładnie tak. Kto z Was się domyśla o co może chodzić? Jaki powód mógłby doprowadzić nas do takiej decyzji, żeby dawać Wam reprymendę?
Nie jesteśmy pewni, czy zdajecie sobie sprawę z tego, ile czasu poświęcamy na pisanie postów na tego bloga. Czy wiecie czego wymaga pisanie codziennie o tym, co się robiło? Pewnie, że nie wiecie, bo tego nie robicie. Nie chodzi nawet o to, żebyście pisali do nas codziennie, spróbujcie chociaż raz na tydzień, raz na miesiąc.
Przez ostatnie 57 dni otrzymaliśmy tylko jednego maila z informacją co u Was słychać, a komentarze pod naszymi postami można by policzyć na palcach jednej ręki. Nawet nie wiemy czy czytacie nasze codzienne wypociny:( A niektórzy z Was deklarowali, że będą do nas pisać i w ogóle... Jest nam smutno i tyle.
Jeśli natomiast chodzi o dzisiejszy dzień, to nasz kamper zamienił się w mały warsztat, nasz nowy współlokator imadło Viktor sprawuje się świetnie, wiertarka działa z potwornicą, a wszystko to sprawia, że możemy konstruować sprzęt ogniowy w domowym zaciszu:)



Wieczorem na rynku zrobiliśmy tylko dwa pokazy, Magda była dość zmęczona, poza tym jutro jest ważny dzień i chcieliśmy wypocząć.


Jako że jutro z rana opuszczamy Drezno, pożegnaliśmy się z naszymi Włochami, a Giovanni nawet wyśpiewał pożegnanie przy sporej widowni w restauracji. Enzo powtarzał, że koniecznie musimy się spotkać w listopadzie na południu Niemiec, gdzie będzie akurat wtedy koncertował:)

piątek, 9 września 2011

Włoska mafia

Wybraliśmy się dziś na małą wycieczkę poza miasto, dokładniej do drezdeńskiego schroniska dla zwierząt. Magda jest mocno zainteresowana kwestią bezdomnych zwierząt w Niemczech, planujemy więc odwiedzać schronisko w każdym większym mieście, w jakim będziemy.
To co zobaczyliśmy bardziej przypominało hotel dla zwierząt, a nie schronisko. Warunku rewelacyjne, czysto, ładnie, tylko zapach jakiś taki jak z zoo:)
Ze schroniska można adoptować koty w najróżniejszym umaszczeniu, jak widać warunki mają wspaniałe:


Są też pieski, mieszka ich tu około pięćdziesiąt (dla porównania w poznańskim schronisku jest ponad pięćset). Każdy pies ma własny kojec, klatki zgrupowane są w zależności od usposobienia zwierzaka - od najłagodniejszych, do groźnych brytanów zamkniętych na zapleczu. Łagodne psiaki są codziennie wyprowadzane na spacer i wypuszczane na wybieg. Do groźnych zaprowadził nas pracownik schroniska, powiedział, że te psy wychodzą około 3 razy w tygodniu na spacer, a wyprowadzane są tylko przez osoby ze specjalną licencją.
Ten piesek należy do łagodniejszych:)


A ten wyglądał zupełnie jak gremlin, miał krzywe nóżki i taki oto wyraz twarzy, ale też był łagodny.


W schronisku można też adoptować inne zwierzaki, gryzonie, ptaki, gady...


Ogólnie schronisko zrobiło na nas takie wrażenie, jakiego się spodziewaliśmy: po prostu wysoki europejski standard.
Gdy wróciliśmy do domu Magda była kompletnie przemarznięta, skoczyła więc w podwójnych skarpetach do łóżka, a Tomek zrobił obiad. Tak, ostatnio to Tomek jest naczelnym kucharzem w naszym domu, role się odwróciły:)
Wieczorem na rynku znów było ciekawie. Po trzech pokazach udaliśmy się do naszej ulubionej włoskiej knajpy, w której Enzo grał, a Giovanni śpiewał, jak zwykle. Byliśmy umówieni z Enzo, że zapozna nas ze swoim polskim znajomym muzykiem, który będzie w stanie doradzić nam jak najlepiej pracować legalnie w Niemczech. Enzo bardzo chce nam pomóc, zdaje się, że po prostu niezwykle nas polubił. Wszystko wygląda na to, że mamy w Dreźnie osobę, na którą naprawdę możemy liczyć.
Okazało się, że muzyk Ryszard ma dzisiaj koncert w piano barze "Karl May", ustaliliśmy, że pójdziemy tam razem jak Enzo skończy grać.


W międzyczasie podano nam napoje i wyciągnięto Magdę na środek sali do tańca (Proszę państwa, za chwilę zatańczy przed państwem Magdalena!). Poznaliśmy też jednego bardzo wesołego Włocha, który nie znał ani angielskiego, ani niemieckiego, więc bardzo fajnie się z nim rozmawiało:


Później udaliśmy się do wspomnianego piano baru, gdzie Ryszard grał na klawiszach, saksofonie, klarnecie...


Ryszard okazał się bardzo przyjaźnie nastawionym muzykiem, który opowiedział nam wszystko co wiedział na temat działalności Polaka w Niemczech.
Jak wróciliśmy do domu było już bardzo późno, do tego Magdzie skończyła się woda w połowie prysznica (na szczęście zdążyła spłukać włosy). Zasnęliśmy jak zabici (a może powinno być "zasnęliśmy jak Truskawa"?).