wtorek, 8 maja 2012

Banana hammer

Po dwóch dniach przerwy w statuowaniu gdy tylko pogoda się polepszyła Tomek wystartował od rana do centrum, co prawda na początku musiał chronić się przed przelotnym deszczem, ale potem udało mu się przez kilka godzin stać w spokoju. Magda w tym czasie dalej uparcie poprawiała głowice ogniowe oraz pracowała nad swoją kondycją rozciągając się na macie obok kampera. Tak minęła nam większa część dnia, a gdy wieczorem trafiliśmy na rynek zrobiliśmy trzy bardzo udane pokazy, Magda zdecydowanie była dziś w swoim żywiole. Podczas ostatniego występu wśród zebranej publiczności znalazła się grupka młodzieży, która jak się później okazało była mieszaniną ludzi z (dosłownie) całego świata. Tak więc oprócz dwóch Polaków, poznaliśmy dziewczyny z Alaski, Australii, Islandii, Włoch, chłopaków z Południowej Afryki, USA... Wszyscy mieli około 18 lat, byli w trakcie rocznej wymiany z Rotary Clubu i bardzo dobrze nam się z nimi rozmawiało, a zwłaszcza zafascynowały nas ich opowieści o krajach, z których pochodzą.
Weźmy na ten przykład Alaskę, historie jakie można usłyszeć zadziwiają i fascynują. Zacznijmy od tego, że zimą temperatura spada do minus 60 stopni, do tego jest bardzo suche powietrze. Gdy w domu zabraknie młotka, można wystawić na dwie minuty banana za okno i już można wbijać gwoździe. Puszczanie baniek mydlanych kończy się spadaniem lodowych kryształków podobnych do śniegu, do tego wszystko jest silnie naelektryzowane i idąc przez mieszkanie trzeba się rozładowywać o ścianę, żeby przypadkowo nie puścić błyskawicy dłonią... Alaska ma jedną wspólną rzecz z Południową Afryką, mieszkańcy obu tych krajów uważają za osobliwy fakt, że w Europie wychodząc z domu nie trzeba obawiać się dzikich zwierząt. W Afryce oprócz zwierząt należy obawiać się również tubylców, zapuszczając się w getto Zulusów ryzykuje się śmierć. Turyści mogą jednak być spokojni, wszyscy wiedząc, że po morderstwie turysty policja weźmie się sprawnie do roboty i szybko złapie przestępcę. Szybko czyli w dwa lata, zamiast tak jak normalnie, w cztery.
Rozstaliśmy się dopiero około 2:00 w nocy, kiedy to już byliśmy potwornie zmarznięci, a w międzyczasie nawiązaliśmy jeszcze znajomość z muzykiem grającym na akordeonie, który niedawno znów pojawił się na Bruhlsche Terasse w miejscu, w którym do tej pory występowaliśmy po 22:00. Okazało się, że nie musimy szukać sobie nowego miejsca, ponieważ muzyk z chęcią zrobi sobie przerwę zawsze wtedy kiedy będziemy chcieli włączyć naszą muzykę i zrobić krótki pokaz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz