piątek, 21 października 2011

Obolałe pupy

Jak cudownie jest obudzić się o świcie w takim miejscu!





Wstaliśmy jak nowo narodzeni, wdychając świeże morskie powietrze niezwłocznie ruszyliśmy do działania. Planowaliśmy znaleźć jakiś spokojny parking w małej miejscowości Arenzano oddalonej kilka kilometrów od Genui. Jednak szukając jakiegokolwiek miejsca (byle z widokiem na morze) dojechaliśmy do Genui i stwierdziliśmy, że skoro już tu jesteśmy to spróbujemy. Z parkingiem problem jest tu potworny, ledwo udało nam się coś znaleźć jak się później okazało w dzielnicy portowej 15 kilometrów od centrum... Jechaliśmy więc te 15 kilometrów naszym Oliverem, który wyjątkowo rzadko gasł, ale zimno było okropnie! Magda na szczęście założyła swoje spodnie snowboardowe i zimową kurtkę (pomogło ale nie na długo), Tomek natomiast zmarzł niemiłosiernie. W centrum udaliśmy się do informacji turystycznej, gdzie dowiedzieliśmy się wszystkiego od przemiłej pani mówiącej dobrze po angielsku. Okazało się więc, że występy są legalne bez pozwolenia, jednak tylko do godziny 19.30 i pod warunkiem, że nie zajmuje się więcej niż 2 m kwadratowe, pani poleciła nam też parking na drugim końcu miasta. Postanowiliśmy przespacerować się po mieście i poszukać dobrych miejsc do pokazów.
Część centrum zwana starym portem jest zadbana i odnowiona, można spokojnie przechadzać się wzdłuż wybrzeża. Niestety wieje tu tak mocno, że o żadnych pokazach nie ma nawet mowy.



Jak się pójdzie w głąb lądu klimat zmienia się diametralnie: wąskie uliczki, większość z nich bardzo ciemna, nawet główny deptak nie jest szerszy od zwykłej jednokierunkowej. Nie mówiąc już o małych placach przed zabytkowymi budynkami – nie ma mowy żeby dało się tu rozkręcić płonące hula hop... Niektóre z tych uliczek są wręcz przygnębiające, zwłaszcza jak się pomyśli, że tam mieszkają ludzie...



Spacerując można natrafić na różne sklepy, na przykład z regionalną żywnością.


Są również sklepiki specjalizujące się z sprzedaży focaccii, jest to przepyszny(!) regionalny wypiek, coś pomiędzy chlebkiem a spodem od pizzy, z dużą ilością oliwy.
Po jakimś czasie doszliśmy do ładniejszej części centrum, gdzie zrobiło się troszkę bardziej przestronnie.


Znaleźliśmy nawet plac przy ogromnym pomniku, gdzie dało by się zrobić pokaz, niestety nie ma tam żadnych restauracji ani kawiarni.
Po zwiedzaniu starego miasta pojechaliśmy sprawdzić miejsce do parkowania polecane przez panią z informacji turystycznej. Jadąc tak wzdłuż wybrzeża dotarliśmy na małą plażę w dawnej wiosce rybackiej, będącej obecnie częścią przedmieścia Genui.


Tomek jako pasażer nawdychał się spalin skutera, co w połączeniu z porannym przemarznięciem poskutkowało jego średnim samopoczuciem. W tym uroczym miejscu ucięliśmy sobie na plaży krótką drzemkę, która w pełni zregenerowała nas oboje, dlatego też nie zwlekając ruszyliśmy dalej szukać miejsca parkingowego i przy okazji zwiedzać:)



Nasze poszukiwania były bezowocne, jedyne możliwości postoju to zaparkowanie wzdłuż drogi. Po 7 godzinach jeżdżenia po mieście wróciliśmy głodni i z obolałymi pupami do kampera, na szczęście po drodze zrobiliśmy zakupy, więc posiłek był możliwy szybko, jednak na kolejną wyprawę do miasta w celu występów nie było już ani czasu, ani sił.
Postanowiliśmy zostać tu jeden dzień, zrobić pokazy w sobotę i wyjechać do Arenzano.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz