Stanęło przed nami widmo złej pogody, która ma do nas przybyć w ciągu najbliższych dni, dlatego postanowiliśmy dzisiaj udać się na festyn w celach czysto rozrywkowych, aby nie przegapić takiej okazji. Po śniadaniu wyjechaliśmy z domu, po drodze udając się jeszcze do sklepu budowlanego po brakujące nakrętki.
Volksfest jest tradycyjnym festiwalem w Stuttgarcie, gdzie ludzie przebrani w ludowe stroje pija piwo i szaleją w parku rozrywki. Park ten postawiony w mieście na trzy tygodnie jest naprawdę gigantyczny, można w nim znaleźć wiele klasycznych elementów wesołego miasteczka, które szczególnie przypadły nam do gustu.
Zaczęliśmy zabawę od rollercoastera, który na pierwszy rzut oka nie wyglądał zbyt imponująco. Smaczku dodawał mu fakt, że krzesełka podczas szalonej jazdy obracały się wokół własnej osi tak, że raz jechaliśmy tyłem, a raz przodem. Super! Okazało się też, że obsługa składa się z samych polaków, dostaliśmy więc jedną jazdę gratis:)
Potem poszliśmy powspominać dzieciństwo w znanych wszystkim samochodach:
Zwiedziliśmy też labirynt luster, który dostarczył nam sporo śmiechu!
Niestety odwiedzona przez nas grota grozy przerażała jedynie ogromem kiczu i ceną, nie pokusili się nawet o to, żeby dobrze uszczelnić tunele i do środka wpadało światło dzienne oświetlając nam potwory, które mijaliśmy.
W pewnym momencie stanęła przed nami wysoka na 55 metrów obracająca się „wieża”.
Długo obserwowaliśmy jak inni uczestnicy festynu się na niej bawią, walcząc ze strachem wiedzieliśmy, że musimy spróbować. Zapłaciliśmy i usadowiliśmy się na krzesłach czekając, aż wzniosą się one w górę. Magda już wtedy zaczynała trząść się ze strachu, jednak to co stało się z nią na szczycie jest nie do opisania. Magda ma lęk wysokości, jednak pokonywanie strachu sprawia jej ogromną satysfakcję. Tym razem było trochę inaczej niż zwykle, Magda tak potwornie się bała, że w pewnym momencie była na skraju płaczu. Czekaliśmy dość długo aż druga grupa zostanie posadzona na przeciwnym końcu „wachadła”, w tym czasie udało się Magdzie nieco rozluźnić, zwłaszcza, że Tomek na głos podziwiał widoki. Gdy wszystko się zaczęło cały strach miną w sekundę, doznanie było tak silne, a widoki tak piękne, że darliśmy się wniebogłosy jak szaleni!
Gdy zeszliśmy na ziemię nogi się pod nami uginały, niestety nasze żołądki odczuły wirowanie po swojemu. Tomek zaczął się coraz gorzej czuć, postanowiliśmy chwilę odpocząć i zaczęliśmy iść w kierunku skutera. Gdy po drodze Tomek nie mógł powstrzymać wymiotów, postanowiliśmy pojechać prosto do domu, zahaczając tylko o sklep, żeby kupić jedzenie dla kota. W domu Tomek poczuł się trochę lepiej, jednak nie na tyle, żeby iść dzisiaj do pracy. Zrobiliśmy sobie więc wolny wieczór, a gdy Tomek poczuł się jeszcze lepiej pojechaliśmy na przejażdżkę skuterem, zwiedziliśmy część miasta w której jeszcze nie byliśmy i kupiliśmy od dawna upragniony zasilacz do laptopa.
Teraz możemy niemalże bez ograniczeń korzystać z komputera, gdyż zasilacz pobiera minimalną ilość prądu, nie tak jak uniwersalna lecz prądożerna przetwornica.
Poszliśmy trochę wcześniej spać ze względu na planowaną na jutro poranną wyprawę do pralni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz