Wykorzystując w końcu dostępną przestrzeń Tomek zabrał się za rozgrzebywanie skutera, a Magda za treningi, których bardzo jej ostatnio brakowało.
Odkryliśmy też przejście do zapomnianego i porzuconego placu zabaw, połączonego z czymś na kształt mini parku. Miejsce jest niezwykłe, gdyż plac jest zachowany w świetnym stanie – dlaczego więc został opuszczony...?
Jak tylko skuter był już po remoncie wybraliśmy się do miasta zobaczyć gdzie w zasadzie jesteśmy:) Miasteczko jest naprawdę urocze, przespacerowaliśmy się po promenadzie i objechaliśmy całe centrum.
Oglądając mapę Arenzano przez szybę zamkniętej informacji turystycznej odkryliśmy, że jest jeszcze druga część miasta, tylko ciężko do niej dojechać – trzeba było wjechać w małą uliczkę tuż przy porcie. Podekscytowani wskoczyliśmy na skuter i pomknęliśmy pod górę, zatrzymując się oczywiście by podziwiać piękne widoki:)
Długa droga doprowadziła nas do szlabanu, który był wjazdem na prywatne pole golfowe... Jak w takim razie mamy dojechać do tej tajemniczej części miasta? Wróciliśmy do portu, gdzie próbowaliśmy przejechać wzdłuż wybrzeża, jednak droga okazała się zamknięta dla samochodów (i skuterów też).
Port w Arenzano jest podobno jednym z większych centrów nurkowych we Włoszech, jeśli jest się doświadczonym nurkiem można tu zwiedzać zatopiony wrak statku oddalony jakiś kilometr od brzegu. Może kiedyś...:)
Przespacerowaliśmy się trochę odkrywając zaciszną plażę na której zrobiliśmy sobie drzemkę (szum fal idealnie wprowadza człowieka w stan alfa).
Przy plaży rosną takie dziwne kaktusy, z których spadają owoce... Może ktoś wie co to jest?
Kombinując jak tu się dostać do tej części, która na mapie wyglądała na równie dużą co odkryte przez nas centrum, objechaliśmy wszystko dużym łukiem i dojechaliśmy do wybrzeża z drugiej strony góry. Niestety od tej strony do portu nie dało się dojechać, gdyż droga znów była zamknięta, jako wjazd na prywatną posesję. Oznacza to tyle, że całe wzgórze, jest prywatną własnością, szok. Przy okazji odkryliśmy wspaniałe miejsce parkingowe przy samym morzu, za boiskiem piłkarskim. Teoretycznie jest tam zakaz wjazdu dla pojazdów tak wysokich jak nasz, jednak w praktyce nikt tu tego prawa nie wprowadza w życie, przynajmniej nie poza sezonem, planujemy się tu przenieść prawdopodobnie w przyszłym tygodniu.
Jak już zapędziliśmy się tak daleko, postanowiliśmy zobaczyć co jest jeszcze dalej. Arenzano w tym miejscu się kończy i od razu zaczyna się kolejna miejscowość, Cogoleto, której dużą część objechaliśmy. Gdy słońce już zaszło zrobiło się natychmiast dużo zimniej, głodni i zmarznięci wróciliśmy do domu (naprawianie skutera niestety nie pomogło), by wieczorem w ciepełku pouczyć się razem niemieckiego i rytmiki. Później jeszcze wybraliśmy się na wyprawę kamperem po zapas wody, a Magda pracowała do drugiej w nocy, gdy Tomek już smacznie spał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz