czwartek, 6 października 2011

Mokrzy i Wściekli

Na szczęście dziś oboje obudziliśmy się w dobrym samopoczuciu, z zapałem więc rozpoczęliśmy dzień od biegania i rozciągania. Później zabraliśmy się za czasochłonny przegląd sprzętu ogniowego. Każda śrubka została sprawdzona i dokręcona, spisane zostały rzeczy, które chcielibyśmy usprawnić, zrobiliśmy też pojemnik na koronę i rozpoczęliśmy pracę nad futerałem na wachlarze (do tej pory noszone były w dużym czarnym worku foliowym...).
Magda spędziła też trochę czasu przy komputerze, mamy słaby zasięg, więc łapiemy internet pod drzewem.


Po południu zadzwoniliśmy do teatru Helmnot, żeby dowiedzieć się co i jak z naszym grudniowym zatrudnieniem. Obie strony są na tak, pozostaje tylko jeszcze ustalenie szczegółów. W każdym razie, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, od połowy listopada będziemy w Niemczech, a w grudniu będzie można nas zobaczyć w Dreźnie w ramach świątecznej rozrywki:)
Gdy przyszedł czas zbierania się do miasta zaczął kropić deszcz, zgodnie z prognozą pogody nadchodzi nagłe ochłodzenie, jednak dzisiejszy wieczór miał być jeszcze bezdeszczowy. Zdecydowaliśmy się zaryzykować i wyjechaliśmy do centrum gdy tylko na chwilę przestało padać. Na miejscu okazało się, że restauracje są puste, tylko po deptaku spaceruje trochę ludzi. Tomek zaczął rozkładać sprzęt, gdy podszedł do nas chłopak, który okazał się podróżującym od 12 lat kuglarzem ze Stanów. Pogadaliśmy trochę, a gdy wszystko było już prawie gotowe zaczęło padać. Tomek złożył sprzęt z powrotem, jednak gdy znów przestało padać, Magda miała taką ochotę na odrobinę ognia, że trzeba było podpalić jej choć jeden rekwizyt. W trakcie występu zaczęło lać, padało tak potwornie, że nowi znajomi machnęli tylko ręką na pożegnanie i uciekli, a my w pośpiechu chowaliśmy rzeczy najpierw pod drzewo, a później pod dach. Na szczęście na takie ewentualności mamy przygotowany duży worek foliowy, do którego można schować głośnik – jedyną rzecz, która mogłaby naprawdę ucierpieć od deszczu.
Wiedzieliśmy, że padać nie przestanie, posililiśmy się więc bananem i pojechaliśmy do domu. Magda jechała jako pasażer, gdyż nie wytrzymałaby kropli deszczu zacinających jej o twarz – co innego twardziel Tomek. Gdy dojechaliśmy do domu Tomek był całkowicie przemoczony, Magda natomiast była wściekła. Nie dość, że zdenerwowali ją nowi znajomi poznani na deptaku, to jeszcze musiała znów nawdychać się obrzydliwych spalin (nie było mowy o wystawianiu głowy nad ramię Tomka). Podjęliśmy decyzję o wyjeździe, jutro wyruszamy w kierunku Włoch.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz