sobota, 30 czerwca 2012

Pełny potencjał


Od rana znów piekielnie grzało słońce, Tomek nie myślał nawet o tym aby pracować jako statua w mieście, zamiast tego zaraz po rozbudzeniu poszedł pływać w jeziorze, a później w ciągu dnia wracał do wody za każdym razem gdy było mu gorąco – po prostu zrobił sobie dzisiaj "wakacje nad jeziorem". Magda intensywnie pracowała, najpierw zrobiła swój nowy rekwizyt do tańca – levistick, potem trenowała, rozciągała się i robiła nowe ogniowe hula hop.




Po południu spotkaliśmy się z Helmutem i poszliśmy razem na lody, a wieczorem udaliśmy się znów do pracy i po raz pierwszy w Rivie wystąpiliśmy przed restauracjami, gdyż nie było meczu. Były to trzy pokazy, za każdym razem w innym miejscu i trzeba przyznać, że nareszcie mogliśmy przekonać się, że to miasto ma jednak potencjał na dobre występy i dobre zarobki. Ludzie byli zachwyceni i my również. Gdyby nie piłkarskie rozgrywki moglibyśmy tu poprawić naszą sytuację finansową, jednak jutro znów jest mecz i jednocześnie ostatni dzień naszych występów – prawo miejskie w Rivie pozwala tylko na trzy dni pracy artystów ulicznych, potem trzeba zrobić dwa tygodnie przerwy.
Do kampera wróciliśmy zmęczeni i ostatkiem sił zajeliśmy się jeszcze wcześniej zaplanowanymi domowymi obowiązkami, takimi jak jechanie po wodę...

piątek, 29 czerwca 2012

Dookoła świata


Po wczorajszym udanym statuowaniu Tomek dziś również postanowił iść do pracy. Początek weekendu przyciągnął do miasta inne statuy, pojawił się Pinokio oraz biały gość w kowbojskim kapeluszu z miotłą. Niestety dziś nie było przyjemnego wiaterku od strony jeziora, a temperatura dobiła do 35 stopni, Tomek wytrzymał tylko dwie godziny i zlany potem wrócił do domu. Natomiast Magda odkryła sposób na zniesienie upału, po prostu za każdym razem, gdy robi się jej zbyt gorąco, albo wchodzi do jeziora, albo moczy sobie głowę pod kranem - w ten sposób mogła spokojnie trenować mimo żaru lejącego się z nieba.


Doczekalismy się w końcu dnia bez meczu i mogliśmy zrobić normalne pokazy, trochę nas to zaskoczyło i najpierw musieliśmy się naradzić gdzie zacząć, przez to mieliśmy małe opuźnienie. Wystąpiliśmy po raz pierwszy na placu przed ratuszem i zebrał nam się spory tłum – był to całkiem udany pokaz. Tego wieczoru zrobiliśmy jeszcze dwa pokazy w naszym stałym miejscu obok fontanny, przyłączył się do nas wczoraj zapoznany Francuz z psem i w wolnych chwilach oraz po pracy miło sobie z nim gawędziliśmy. Okazało się, że chłopak jest w podróży od kilku lat, do tej pory był sam, aż do czasu, kiedy przyłączył się do niego piesek i teraz zyskał kompana i obrońcę, który pilnuje go, gdy on śpi. Spędziliśmy z nim kilka godzin i nadal ciężko nam wyrobić sobie zdanie na jego temat, jedno jest pewne, jest bardzo intrygujący. Po trosze sprawia wrażenie wariata, z drugiej strony kto o zdrowych zmysłach rzuca wszystko i rusza podróżować po świecie;)  

czwartek, 28 czerwca 2012

Francuz i pies


Z powodu upału obudziliśmy się dziś nad ranem, słońce gdy tylko wzeszło zza góry świeciło na naszego kampera tak mocno, że prawie nie dało się w środku wytrzymać. Tomek wstał pierwszy, ale było mu tak gorąco, że po śniadaniu usiadł na fotelu i zamarł nie mogąc się ruszyć, jego organizm ewidentnie intensywnie przystosowywał się do nowego, goracego klimatu. Gdy Magda wstała, pierwsze co zrobiła to bez słowa pobiegła zanurzyć się w jeziorze, gdyż upały znosi dużo gorzej od Tomka.
Po wstępnym przyzwyczajeniu się do temperatury Tomek nałożył make-up, założył swój kostium i poszedł do centrum statuować. Na szczęście od strony wody zaczął wiać przyjemny wiaterek, co umożliwiło stanie w ponad 30 stopniowym upale. Piękny widok na zabytkowy port ze szczytami gór w tle oraz bardzo przyjemne reakcje przechodniów dodatkowo umiliły mu pracę.


Kiedy Tomek pracował Magda spotkała się z naszym znajomym Helmutem, odebrała skuter wraz z dokumentami, rozciągała się i poszła na zakupy licząc na tanie włoskie owoce. Niestety Włochy nie są tanim krajem, większość produktów jest dużo droższa niż w Niemczech, a chyba najbardziej paliwo, bo czasem droższe o nawet 30 centów na litrze.
Wieczorem poszliśmy występować, mieliśmy niezłą zagadkę gdzie się ustawić aby zrobić pokaz wśród tych wszystkich telewizorów transmitujących mecz, gdy w końcu rozłożyliśmy się na naszym stałym miejscu przed fontanną okazało się, że nie zapakowaliśmy śrub od hula hop i Tomek szybko po nie pobiegł, przez co nie zdążyliśmy z występem na przerwę w meczu. W końcu zrobiliśmy jeden pokaz po meczu, który był całkiem udany i zebrał nam całkiem pokaźny tłumek:) W drodze powrotnej do kampera poznaliśmy młodego chłopaka, który podróżuje po świecie autostopem wraz z psem, którego przygarnął w Bratysławie przed dwoma miesiącami. Chłopak jest Francuzem i niestety nie mówił dobrze po angielsku, jednak zaintrygował nas swoją osobą. Ten młody podróżnik, przygarnął psa, wyrobił dla niego paszport i zabrał ze soba w podróż dookoła świata, jednak dziś najwyraźniej się z nim pokłucił, gdyż bardzo na niego nażekał i chciał go nam nawet oddać. Oczywiście było to tylko "takie gadanie" lekko podpitego i sfrustroanego człowieka, gdyż jak odchodziliśmy, to widzielismy jak radośnie razem się bawią.

środa, 27 czerwca 2012

Zbiorowa hipnoza


Drugi cały dzień w podróży był dla Tomka bardzo wymagający, gdyż jazda odbywała się już nie po wygodnej niemieckiej autostradzie, tylko po austriackich i włoskich górskich drogach krajowych, pełnych zakrętów, stromych podjazdów i zjazdów. Kamper momentami ledwo zipał, zwłaszcza przy jednej górce, gdzie kąt nachylenia wynosił 10%. Po tej całodniowej przeprawie przez Alpy i dotarciu na miejsce czyli do Rivy Del Garda, Tomek był wykończony, Magda mimo że nie musiała prowadzić, również była zmęczona podróżą w głośnym wnętrzu kampera, gdzie silnik wyje, wszystko dzwoni, skrzypi i trzęsie się.
Po zaparkowaniu w Rivie na naszym stałym już miejscu z widokiem na miasto i jezioro, poszliśmy około godziny dziewiątej na spacer zobaczyć czy są w mieście ludzie, bo gdy byliśmy tam w kwietniu wieczorami ulice świeciły pustkami. Tym razem widać, że sezon już w pełni bo ludzi w kawiarniach pełno, jednak wszyscy wpatrzeni w telewizory transmitujące mecz piłkarski. To był dla nas horror, dopiero co wyjechaliśmy z Drezna, gdzie przez Euro 2012 nie można było porządnie występować. Tu trafiliśmy w jeszcze gorsze miejsce, gdzie ekrany wystawiono dosłownie w każdym lokalu, a ich głośność podkręcona była na cały regulator.


Byliśmy wykończeni, ale jednocześnie chcieliśmy zobaczyć jak zachowają się ludzie po meczu, ponieważ chcemy jutro dla nich występować, a jutrzejszy mecz będzie jeszcze ważniejszy.
Mecz trwał długo, była jeszcze półgodzinna dogrywka, a potem strzelanie karnych. Ostatecznie nie wytrzymaliśmy do końca, to było ponad nasze siły, wróciliśmy do domu aby położyć się do snu.  

wtorek, 26 czerwca 2012

Kilometrów bez liku


Jak tylko się ogarnęliśmy po śniadaniu, ruszyliśmy około południa w dalszą drogę do Włoch. Pogoda po drodze nam dopisywała, to znaczy nie było gorąco, zatrzymaliśmy się tylko dwa razy, a postoje Magda wykorzystywała na trening lub rozciąganie. Kiedy Tomek prowadził Magda prawie cały czas robiła coś na komputerze, pisała posty, porządkowała zdjęcia... Zakończyliśmy trasę 140 km przed Insbruckiem około godziny dziewiątej, wieczór wykorzystaliśmy na rozmowy przy kawie zbożowej, a Magda trenowała nawet trochę na hula hop.


poniedziałek, 25 czerwca 2012

Będziemy tęsknić!


Nadszedł prawdziwy dzień wyjazdu z Drezna, dziś wyruszyliśmy ostatecznie w kierunku słonecznych Włoch aby odebrać nasz skuter i kto wie, może zabawimy tam dłużej. Zbieraliśmy się powolnie, trzeba było jeszcze skoczyć rowerkiem to tu, to tam po jakieś drobiazgi. Magda wykończyła zamówione hula hop i po tym jak wyściskaliśmy się ze wszystkimi ludźmi z KOKu i przekazaliśmy hula Dinie, która je zamówiła, wyjechaliśmy około 20:30. Tego dnia dotarliśmy w okolice Chemnitz, gdzie na nocny postój zatrzymaliśmy się na parkingu przy autostradzie.

niedziela, 24 czerwca 2012

Smocze skrzydła


Musimy przyznać, że sezon na truskawki w tym roku wykorzystujemy w pełni i prawie codziennie zjadamy porcję tych pysznych owoców wraz z samodzielnie zrobioną bitą śmietaną. Tak było też dzisiaj, truskawki na śniadanie i można brać się za zaplanowane zadania. Tak więc Magda zrobiła hula hop zamówione po wczorajszych warsztatach, a Tomek zajmował się domem. Później odwiedzili nas Uwe i Filip uradowani tym, że wcześniej wróciliśmy z Lipska i dzięki temu mogliśmy być zarówno na wczorajszej imprezie jak i teraz znów w KOKu. Niestety kiedy dołączył do nas Georg aby wspólnie trenować i następnie iść na pokazy pogoda się zepsuła. Najpierw zaczęło mocno wiać, następnie zaczęło padać, w efekcie końcowym nie poszliśmy do pracy, tylko schroniliśmy się we wnętrzu kampera. Magda i Georg omawiali gorączkowo pokaz, nad którym miejmy nadzieję będą pracować gdy będziemy odwiedzać Drezno, Tomek natomiast nie był tym zainteresowany i spokojnie grał sobie w tym czasie na komputerze:)

sobota, 23 czerwca 2012

Columbusstrassenfest


Pisaliśmy już o tym trochę, że Drezno to miasto gdzie dużo się dzieje, zwłaszcza na scenie alternatywnej – dzisiaj na przykład odbyła się impreza na Columbusstrasse. Jest to coroczny jednodniowy festiwal organizowany przez mieszkańców jednej ulicy, do której dołączyły się również uliczki sąsiadujące. Tuż po południu udaliśmy się tam rowerami, słoneczko świeciło pięknie, a na miejscu zastaliśmy mnóstwo ciekawych rzeczy.


Wyglądało to tak, że na placu zabaw oraz wzdłuż trzech stykających się ze sobą ulic rozstawione były różne stanowiska. Można było nauczyć się czegoś nowego np. jak zrobić didgiredoo z rury PCV, a w kilku miejscach grano muzykę na żywo:


Puszczano ogromne bańki mydlane:


oraz czytano wspólnie ksiażki:


Można też było wspinać się na konstrukcję ze skrzynek po napojach, którą budowało się samodzielnie stawiając skrzynkę na skrzynkę i opierając się na nich jednocześnie. Jeśli ktoś bardzo chciał, to tak jak nasz znajomy Uwe mógł wyjść ze stanowiska do malowania twarzy zupełnie odmieniony (chociaż w jego przypadku było to raczej uzewnętrznienie wewnętrznych cech):


Odbywały się też różnego rodzaju spontaniczne warsztaty, Magda nawet uczyła chętnych jak kręcić hula hop:


Jedną z najciekawszych jednak rzeczy było wspólne gotowanie, nie dlatego, że odbywało się na świeżym powietrzu i angażowało bardzo wiele osób, lecz z powodu tego, skąd pochodziły produkty żywnościowe.


Ogromna ilość jedzenia, przez organizatorów oceniana jako kolacja na pięćset osób, w całości pochodziła z Dumbster Divingu. Dumbster Diving, czyli w dokładnym tłumaczeniu „nurkowanie w śmietnikach” to sposób zdobywania jedzenia poprzez odzyskiwanie go z marketowych koszy na śmieci. Każdy sklep spożywczy codziennie wyrzuca mnóstwo jedzenia z różnych powodów. Czasem jest to data ważności, czasem uszkodzone opakowanie zbiorcze, a czasem po prostu jeden owoc jest zepsuty, a wyrzuca się całe opakowanie. Podobno też zdaża się, że wyrzucane są produkty tylko dlatego, że do sklepu przyjeżdża nowa partia. Włamując się do sklepowych śmietników można znaleźć zupełnie dobre jedzenie, które nie różni się niczym od tego z pułek sklepowych – zwykle przecież kilka godzin wcześniej na tych pułkach leżało;) Przed dzisiejszym festiwalem wszyscy drezdeńscy „Diverzy” zdobywali jedzenie specjalnie na tą wielką kolację.




Pozytywnie nastawieni ludzie i atmosfera tego miejsca sprawiły, że postanowiliśmy tam zostać i nie iść dziś na rynek, oboje bawiliśmy się świetnie!



Tomek wrócił do domu żeby wykonać kilka telefonów przez internet oraz przywieźć część sprzętu ogniowego, gdyż po zmroku miał się odbyć pokaz ognia wszystkich chętnych kuglarzy. Magda wystąpiła tylko z hula hop, gdyż nie było praktycznie do czego tańczyć, były bębny, ale brakowało dobrego bębniarza, grano cicho i czasem nie do rytmu, a Magdę nie interesuje taniec bez muzyki.
Występujących z pochodniami w różnej postaci było sporo, a publiczność bardzo wyrozumiała, co sprawiło, że wyszła z tego kolejna fajna część imprezki. Zostaliśmy na miejscu prawie do czwartej nad ranem gawędząc ze starymi znajomymi, jak również z nowo poznanymi osobami. Poznaliśmy przede wszystkim śliczną dziewczynę o imieniu Mia, występującą z levistickiem, która wyczyniała z tym rekwizytem niesłychane rzeczy i oboje patrzyliśmy na nią jak zahipnotyzowani. Trzeba dodać, że Magda przymierza się do tego rekwizytu od jakiegoś czasu i spotkanie z Mią na pewno przyspieszy Magdy pierwsze podejście do levisticka.

piątek, 22 czerwca 2012

Nie ma to jak w domu


Gdy dziś rano obudziliśmy się w ogrodzie KOKu dotarło do nas jak dobrze czujemy się w tym miejscu, zieleń, śpiew ptaków, pozytywna atmosfera, wszystko to sprawia, że jest to nasze najlepsze jak do tej pory miejsce postojowe.


Tomek uszykował się i pojechał do miasta statuować, a Magda spędziła większość dnia wegetując z powodu bólu miesiączkowego, który jak zwykle raz w miesiący wycina jej pół dnia z życiorysu.
Po południu, kiedy Tomek wrócił z miasta Magda czuła się już lepiej i mogła zająć się swoim upragnionym treningiem.



Mimo wieczornego meczu Niemcy – Grecja postanowiliśmy spróbować szczęścia i jednak występować na rynku. W mieście wszystko było zdominowane przez grę, w prawie każdym lokalu wystawiono telewizor do transmisji, a ludzie z zapałem wpatryali się w ekrany.
Trochę ciężko było nam znaleźć dla siebie odpowiednie miejsce na występ, wszędzie albo zbyt głośna transmisja i kibice, albo brak ludzi. Chodziliśmy z naszym sprzętem w tę i z powrotem, bo dodatkowo trzeba było się podzielić rynkiem z miejscowymi ogniarzami. Ostatecznie rozstawiliśmy się centralnie na środku pod pomnikiem Martina Lutra i czekaliśmy grzecznie do końca meczu aż ludzie się ruszą, gdyż jak nigdy o tej porze rynek był pusty. Pokaz zrobiliśmy jeden, za to bardzo udany, więc zadowoleni wróciliśmy do domu i po prostu położyliśmy się do spania.

czwartek, 21 czerwca 2012

Spotkanie branżowe

Wspominaliśmy wcześniej, że w Lipsku przebywa obecnie para naszych znajomych kuglarzy z Poznania, mianowicie Marta i Mikołaj, którzy podróżują występując z ogniem podobnie jak my. Dzisiejszy dzień postanowiliśmy więc spędzić z nimi, gdyż nie widzieliśmy się już bardzo długo. Spotkaliśmy się w wielkim parku i wspólnie trenując przegadaliśmy kilka godzin aż do wieczora. Takie spotkanie z osobami zajmującymi się podobnym rzeczami co my nie zdarza się często, wymiana doświadczeń i opinii jest więc niezwykle cenna. Poza tym wspólnie spędzony czas był bardzo przyjemny i wesoły, jak to zwykle z nimi bywa;)


Pod wieczór udaliśmy się razem na rynek aby zobaczyć ich występy – my postanowiliśmy zrobić sobie wolne, gdyż pogoda była niepewna. Na starówce chłód i rozgrywki Euro niestety uniemożliwiły pokazy, ogromna szkoda bo bardzo chcieliśmy zobaczyć Martę i Mikołaja w akcji. Zamiast tego pogawędziliśmy jeszcze trochę i rozdzieliliśmy się przed północą.
W międzyczasie dostaliśmy informację, że nasz zamówiony na sobotę pokaz został odwołany z powodu zbyt małego budżetu imprezy, na której miał się odbyć. Informacja ta trochę nas przybiła, gdyż nasze plany były mocno powiązane z tym wydarzeniem, no ale co zrobić... Przemyśleliśmy dokładnie nasze położenie i postanowiliśmy wrócić czym prędzej do Drezna, gdyż jeśli gdziekolwiek mamy szansę występować w weekend to właśnie tam. Do naszego ulubionego KOKu dotarliśmy około trzeciej i natychmiast położyliśmy się spać.

środa, 20 czerwca 2012

Magdy pięć minut


Kiedy Magda odsypiała swoją nocną eskapadę Tomek zaczął przygotowania do wyjazdu do Lipska, w końcu mamy dziś w planach koncert Bobbiego McFerrina wraz Chickiem Corea.
Lipsk jest oddalony od Drezna o niecałe sto kilometrów, tak więc podróż nie zajęła nam dużo czasu. Przy zjeździe z autostrady do centrum zobaczyliśmy znak informujący, że to miasto objęte jest strefą ochrony środowiska. Oznacza to w tym przypadku, że do miasta mogą wjeżdżać tylko samochody z zieloną plakietką, a my mamy żółtą i to jeszcze z numerami rejestracyjnymi poprzedniego właściciela. Chwilę zastanawialiśmy się co zrobić i ponieważ na komputerze mieliśmy wczytaną tylko mapkę dojazdu prosto do miejsca koncertu postanowiliśmy nie objeżdżać miasta ryzykując tym samym spóźnienia na koncert. Przejechaliśmy przez miasto i jadąc wzdłuż linii tramwajowej i stanęliśmy gdzieś na peryferiach, zajęło nam to sporo czasu, więc jak tylko zaparkowaliśmy pędem ruszyliśmy na tramwaj, który zawiózł nas do centrum. Na koncert zdążyliśmy, mieliśmy nawet chwilę aby się odświeżyć w toalecie i trochę odsapnąć od biegu z przystanku do sali koncertowej.
Sam koncert był rewelacyjny, Bobby na żywo jest genialny i bije od niego ta sama pozytywna energia co z jego starego hitu „Dont worry, be happy”, Chic Corea natomiast jest jazzowym wirtuozem fortepianu i razem Ci muzycy tworzą świetny duet. Bawili się w najlepsze stale improwizując, Bobby swym głosem, Chic na fortepianie. Najlepsze jest jednak to, że Bobby cały czas miał interakcje z publicznością, śpiewaliśmy z nim, poprosił też aby przyszedł do niego ktoś z widzów, aby z nim zaśpiewać w duecie, następnie poprosił aby zgłosiły się do niego tancerki. Magda tylko czekała na taki moment, a dopingowana przez Tomka wystrzeliła z siedzenia aby znaleźć się jak najszybciej na scenie. Niestety nasze miejsca były na balkonie i zejść szybko nie było można, kiedy Magda szukała schodów, na scenie stały już trzy ochotniczki, Magda zrezygnowana wróciła na swoje miejsce. Kiedy jednak okazało się, że jedna z ochotniczek chce śpiewać, a nie tańczyć oboje stwierdziliśmy, że warto spróbować jeszcze raz i Magda zeszła na scenę.
Trochę zdziwiony Bobby zaakceptował stan rzeczy (w końcu od początku miały występować trzy osoby) i po kolei dziewczyny tańczyły, pierwsza w stylu szamańskim, druga trochę jakby balet no i Magda, w swoim stylu;) Przeżycie było niesamowite! Trzech artystów improwizujących razem tworzy taką energię, której nie da się opisać! Magda patrzyła w roześmiane oczy Bobbiego, na którego twarzy, w miarę jak ich improwizacja się rozkręcała pojawiał się coraz szerszy uśmiech. Pozytywne wibracje bijące od tego wspaniałego muzyka Magda mogła odczuć bezpośrednio na skórze, a wspólna improwizacja była doświadczeniem jedynym w swoim rodzaju.

Zdjęcie Karsten Spehr www.bluesandmore.de


Zdjęcie Karsten Spehr www.bluesandmore.de

Po koncercie poszliśmy do restauracji uczcić ten wspaniały wieczór, taka gratka jak dzisiaj nie trafia się często. Magda była tak podekscytowana, że mimo iż było już po północy postanowiła zadzwonić do mamy i koniecznie się z nią tym podzielić.




wtorek, 19 czerwca 2012

Pro to be


Wczorajszy wieczór był wyjątkowy pod wieloma względami. Po pierwsze było po prostu nad wyraz wesoło i przyjemnie, jednak najważniejszą rzeczą jest to, że w Magdzie nastąpił pewnego rodzaju przełom. Myśl w jej głowie formułuje się już od jakiegoś czasu. Gdy kilkakrotnie będąc z wizytą u Georga oglądaliśmy filmiki profesjonalnych ogniarzy pewna iskierka zaświeciła się w jej wnętrzu "ja też tak chcę". Wczoraj wrażenie było jeszcze silniejsze, gdyż imponujące manipulacje ze sprzętem ogniowym widzieliśmy na żywo. W Magdzie dojrzewa myśl, żeby być profesjonalistką. O co chodzi, zapytacie, przecież Magda już robi występy z ogniem profesjonalnie. Otóż nie. Brakuje tu jednej, niezbędnej rzeczy, mianowicie codziennego treningu. Udało się już mniej więcej wprowadzić codzienne rozciąganie, ale to jest zdecydowanie za mało! Trening raz po raz, gdy przyjdzie ochota to też za mało! Problem polega na tym, że Magda raczej nie robi rzeczy, których nie chce robić, oraz trudno jej przychodzi robić rzeczy, które chce, ale nie ma na nie ochoty. Problem rozwiązuje się sam, gdyż teraz Magda po prostu chce i ma ochotę trenować, trzeba tylko ten stan utrwalić, żeby był permanentny.
Zgodnie z postanowieniem zanim udaliśmy się do wieczornej pracy Magda z zapałem trenowała, a Tomek przejął wszystkie domowe obowiązki na siebie. Po południu przyjechał na chwilę Georg, który dzisiaj z nami nie występuje, w zasadzie przyjechał się z nami porzegnać, gdyż jutro wybieramy się do Lipska. Miasto to ciągnie nas do siebie z całych sił, po pierwsze mamy ochotę zobaczyć się z Martą i Mikołajem, którzy teraz akurat tam występują z ogniem, a po drugie jutro jest tam koncert Bobbiego McFerrina, na który zdecydowanie chcemy się wybrać. Dodatkowo dostaliśmy dzisiaj potwierdzenie zamawianego pokazu, który ma się odbyć w sobotę w miejscowości pomiędzy Dreznem a Lipskiem. Tak więc postanowiliśmy jutro wyjechać i wrócić do Drezna w niedzielę tylko na chwilę, przede wszystkim żeby odebrać drugą paczkę zamówionej karmy dla kota (pierwszą tajemniczy ktoś odebrał w Berlinie i sprzedawca upiera się, że on nie ma z tym nic wspólnego).
Na rynku pracowaliśmy krótko, bo zrobiliśmy tylko dwa pokazy, a to po części za sprawą naszej znajomej Anastazji, która przysiadła się do nas i trochę z nią przegadaliśmy nasz czas na występy. Poza tym w powietrzu wisiała burza i nie chcieliśmy aby deszcz zaskoczył nas w trakcie trzeciego pokazu. Po spakowaniu sprzętu Tomek udał się do domu, a Magda w przeciwnym kierunku, a dokładniej na cotygodniowe spotkanie kuglarzy w miejskim parku. Sam trening nie bardzo ją interesował, chodziło o to, żeby spotkać się z ludźmi. Gdy dotarła na miejsce prawie wszyscy się już zwinęli do domu, na szczęście został Klemens, którego poznaliśmy wczoraj wieczorem i można było z nim miło pogawędzić. Magda spędziła kilka godzin na bliższym poznawaniu Klemensa i jego angielskiego kolegi, czas minął jej z nimi bardzo przyjemnie. Niestety przegapiła swój powrotny tramwaj, a następny miał przyjechac dopiero za godzinę, więc aby się nie nudzić na przystanku, Magda postanowiła pokonać większość trasy powrotnej pieszo. Tramwaj dogonił ją tuż przy końcu i udało się przejechać jeden przystanek, tak że w domu spoczęła dopiero około czwartej nad ranem.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Ogień lekarstwem na wszystko


Niestety Magdy zły humor nie minął wraz z nadejściem nowego dnia, koszmary nocne dorzuciły swoje trzy grosze i pomimo starań ze wszystkich stron Magda poddała się koło południa. Oddała się znów bezmyślnemu korzystaniu z komputera, jak wiadomo jest to najłatwiejszy sposób na wyłączenie głowy.
Upał był dziś niemiłosierny, ale mimo to Tomek nie stracił swojego niezwykłego zapału do pracy. Wymienił opony i oświetlenie w rowerze Magdy, a później pojechał do miasta i kupił między innymi farby do tkanin.
Gdy poszliśmy do pracy i zrobiliśmy pierwszy bardzo udany występ nastrój Magdy odmienił się diametralnie. Po prostu jak za sprawą magicznej różdżki po skończonym pokazie promieniała dobrym humorem! Do tego przyszli ludzie z KOK oglądać nasze występy i było naprawdę bardzo wesoło! Poznaliśmy też Klemensa, jest to kolejny Drezdeński kuglarz, znajomy Georga. Przyszedł na rynek wraz z pewnym gościem z Anglii, żeby powystępować sobie dla zabawy.
Po trzech wesołych, udanych pokazach przenieśliśmy się całą ekipą na Bruhlsche Terasse i zrobiliśmy małą imprezkę ogniową, puściliśmy muzykę z głośnika, a ludzie bawili się swoimi ogniowymi zabawkami. Przybłąkał się też do nas jakiś żongler i dołączył do i tak już dużej ekipy kuglarzy. Klemens wystąpił z kijami i okazało się, że jest z niego bardzo dobry ogniarz, a jego krótki pokaz zahipnotyzował nas zupełnie. Jego kumpel Anglik za to popisał się niezwykłą umiejętnością kręcenia naraz poi i kijami. W każdej ręce trzymał po jednym kiju i po jednej poi, do tego był w stanie podrzucać i łapać te rekwizyty!
Magda bawiła się trochę swoim parasolem i wraz z Georgiem wymyślała różne tricki, które można by zrobić. Potencjał tego rekwizytu jest duży, jednak będzie wymagał trochę przeróbek. Do tego Magda boi się ćwiczyć podrzuty na jedynym parasolu jaki mamy, prawdopodobnie nie przetrwałby upadku, dlatego z ćwiczeniem poważnych sztuczek trzeba poczekać aż będziemy mieli zapasowy parasol.
Atmosfera była niezwykła, do tego przynieśliśmy na rynek pojemnik pełen truskawek, a Magda pobiegła do pobliskiej kawiarni po bitą śmietanę i wszyscy mieli małą ucztę;) Tomek cieszył się rozmowami z Uwe oraz podziwiał umiejętności innych kuglarzy. Było wspaniale! Gdy w końcu, około pierwszej postanowiliśmy wracać do domu okazało się, że uciekł nam tramwaj i następny mamy za pół godziny. Wraz z Paulem i Tomem wróciliśmy więc pieszo do KOKu, gdyż woleliśmy iść sobie wesoło, z włączoną muzyką, niż czekać na ławce.

niedziela, 17 czerwca 2012

Chandra


Magda obudziła się z totalnie nieciekawym humorze i utrzymał się on przez cały dzień. W takie dni najlepiej omijać ją szerokim łukiem, Magda nie ukrywa swojej frustracji, a że nie można znaleźć żadnego logicznego uzasadnienia, to w zasadzie nie ma o czym gadać. Tomek więc zostawił ją w spokoju i pozwolił jej przepuścić prawie cały dzień przed komputerem, a sam zajął się domowymi obowiązkami. Mimo wszystko jednak udało nam się wybrać do pracy – Magda zmobilizowała siły i zrobiliśmy w sumie dwa pokazy, gdyż z powodu meczu rynek był dość pusty.

sobota, 16 czerwca 2012

BRN


Wyspaliśmy się porządnie i znów wstaliśmy po południu. Większość dnia „odpoczywaliśmy” po tych kilku przeimprezowanych dniach i nadrabialiśmy zaległości w domowych obowiązkach oraz w życiu towarzyskim: odwiedził nas w kamperze Filip, wykonaliśmy kilka telefonów do Polski itd.
Na rynku zrobiliśmy dwa bardzo dobre pokazy, pierwszy bez Georga, gdyż jak na kuglarza przystało spóźnił się godzinkę;) Zrobilibyśmy pewnie i trzeci pokaz, gdyby nie niespodziewana ulewa, która wymiotła wszystkich z rynku swoją mocą.
W ten weekend w Dreźnie odbywa się festiwal Bunte Republik Neustadt. Jest to ogromna impreza mająca miejsce co roku na ulicach i w klubach dzielnicy Neustadt, której początki były niszowe i alternatywne, jednak rozrosła się do rozmiarów masowych i komercyjnych. Dziś Magda postanowiła zobaczyć jak to wygląda w praktyce, chociaż ludzie znający jej upodobania odradzali. Kluczowym argumentem jednak było spotkanie z Chrisem, który dziś tam imprezował. Georg miał jechać razem z nią, jednak jego sprzęt ogniowy przemókł i musiał udać się jak najszybciej do domu i rozłożyć wszystko do wysuszenia. Tomek oczywiście wybrał spokój domowego ogniska;)
Gdy tylko deszcz przestał padać każdy pojechał w swoją stronę. Tomek wkręcony w grę Heroes kontynuował samotną rozgrywkę, aż jego ukochana wróciła około trzeciej do domu. Magda natomiast została oprowadzona po festiwalu przez Chrisa, jednak pomimo wcześniejszej ulewy tłok był tam tak potworny, że momentami ciężko się było przecisnąć na normalnej ulicy! Do tego towarzystwo ogólnie nie było w Magdy stylu... Niemniej jednak było to ciekawe przeżycie;) Tak ogromnego festiwalu Magda jeszcze nigdy nie widziała, może tylko Woodstock można porównywać. Wyobraźcie sobie wszystkich ludzi z Woodstocku skupionych w jednej dzielnicy miasta... Co kilkanaście metrów można było posłuchać innej muzyki, często na żywo. Zorganizowane były też większe koncerty na scenach tam, gdzie tylko było miejsce. Wszyscy oczywiście pijani, ale na szczęście w pozytywnych nastrojach. Magda trafiła też na jakiś koncert, gdzie tańczyła wraz ze znajomymi Chrisa, a potem Chris zabrał ją do „Headphone Disco”. Jest to dyskoteka, na której wszyscy uczestnicy mają słuchawki podłączone do muzyki – do wyboru klasyczna lub taneczna – i mogą albo tańczyć, albo zdjąć słuchawki i rozmawiać. Niestety w środku było tak tłoczno, że nie dało się tam długo wytrzymać.

piątek, 15 czerwca 2012

Czas goni nas


Wstaliśmy z łóżek po południu, po około czterech godzinach snu, gdyż kładliśmy się rano... Śniadanie zjedliśmy u Georga i od „rana” mieliśmy poważne zmartwienie – kurier znów nie dostarczył przesyłki. Zostawiliśmy mu dwa formularze DPD mówiące gdzie ma zostawić paczkę jeśli znów nie zastanie odbiorcy, czyli inaczej nie obudzi Georga. Formularze zniknęły, a paczki nadal nie ma! Obdzwoniliśmy wszystkie możliwe miejsca, które nie były zdzierającą kasę infolinią i w końcu, po naprawdę wielu nerwach ustaliliśmy, że możemy odebrać przesyłkę w centrali DPD między 17.00 a 18.00.
Czekając na siedemnastą Tomek pojechał do sklepu kupić nowe opony do roweru Magdy, a Magda poszła spać, gdyż była zupełnie nie wyspana. Do centrali kurierskiej dotarliśmy ledwo na czas, gdyż długo błądziliśmy i nie mogliśmy znaleźć miejsca. Na szczęście udało się wszystko załatwić, chociaż nasze nerwy zostały porządnie nadszarpnięte.
Po pozytywnie zakończonej akcji przenieśliśmy się z powrotem do KOKu, gdzie w pośpiechu przyszykowaliśmy się na wieczorne pokazy i popędziliśmy wraz z Georgiem na rynek, jak zwykle spotykając na miejscu Enzo:)


Zrobiliśmy trzy udane występy, odwiedził nas Chris i Uwe i przez chwilę mieliśmy w jednym miejscu wszystkie trzy osoby, które najbardziej lubimy w Dreźnie! Chris, jako specjalista od naszych występów (w Funkelstadt widział ich ponad sto) zaaprobował pomysł występowania razem z Georgiem i pochwalił parasol:) Gdy wróciliśmy do domu byliśmy tak zmęczeni, że od razu poszliśmy spaaaać.

czwartek, 14 czerwca 2012

Heroes of Might and Magic


Całe trzy dni (a raczej noce, gdyż zwykle rozpoczynaliśmy po czternastej) spędziliśmy głównie przed komputerem, jednak tak jak wcześniej wspominaliśmy, gra jest turowa, można więc było w międzyczasie zrobić dużo pożytecznych rzeczy. Objedliśmy się przez ten czas potwornie, oczywiście samymi pysznościami:) Były muffiny czekoladowe i serowe, truskawki z bitą śmietaną, pieczone warzywa, naleśniki, ryż z warzywami... Głównym kucharzem był Tomek, chociaż i Magda i Georg wnieśli coś swojego do naszego jadłospisu. Poza tym zdążyliśmy obciąć Collette na krótko, korzystając z ogromnego strychu wypraliśmy pięć pralek ubrań, i zrobiliśmy pewien postęp z puzzlami rozpoczętymi w zeszłym tygodniu.




W czwartek spotkaliśmy się w kamperze z Chrisem, który na kilka dni przyjechał z pracy w Hiszpanii. Chris to nasz dobry kolega, z którym pracowaliśmy razem w jednej przyczepie w Funkelstadt. Przegadaliśmy ze sobą godzinkę planując spotkać się jeszcze zanim Chris wyjedzie, bardzo nam było miło znów go zobaczyć!


Mamy problem z tymi dwoma paczkami, które nadal do nas nie doszły. Karma dla kota została pomyłkowo wysłana do Berlina na stary adres Georga, do tego sprzedawca upiera się, że dobrze wysłał przesyłkę. Natomiast akumulator był już na miejscu w zeszłym tygodniu, ale kurier nie był wystarczająco wytrwały w dzwonieniu i nie udało mu się obudzić Georga. Paczka została wysłana ponownie i dzisiaj ponownie kurier „nie zastał odbiorcy”. Georg słyszał dzwonek, ale zanim zdążył wyjść z łóżka i dojść do drzwi faceta już nie było... Dziwne to, gdyż wszystkie pozostałe przesyłki doszły bez problemu. Straciliśmy prawie dwadzieścia euro i wiele nerwów na dzwonienie do firmy DPD, po to tylko, żeby pani na infolinii z niewiadomego powodu po prostu się rozłączyła. W końcu udało nam się zamówić przez internet ponowną próbę dostarczenia przesyłki jutro, mamy nadzieję, że się uda.
Dzisiaj w nocy, albo raczej rano skończyliśmy grę:) Gdybyśmy ciągnęli ją w tradycyjny sposób mogłaby potrwać jeszcze z tydzień, dlatego gdy wykończyliśmy wszystkich graczy komputerowych, nasze główne postacie spotkały się aby stoczyć decydujące walki. Magda bezapelacyjnie wygrała i z Georgiem i z Tomkiem, natomiast drugie miejsce zajął Georg wygrywając z Tomkiem niewielką przewagą. Gra była bardzo ciekawa i dostarczyła nam wiele emocji!





poniedziałek, 11 czerwca 2012

Call me irresponsible


Gdy Magda obudziła się rano, poczuła skutki wczorajszego uderzenia kijem w postaci bólu głowy, do tego jej pęcherz jakby przypominał, że zimowe zapalenie wcale nie zostało dobrze wyleczone... Postanowiła więc sobie dzisiaj trochę odpuścić i została dłużej w łóżku. Tomek spędził dużo czasu przed komputerem, szukając taniej firmy w Dreźnie, która wydrukowałaby nam wizytówki, gdyż zaczęliśmy je rozdawać na rynku po pokazach i już nam się kończą. Ostateczny projekt wygląda tak:



Potem Tomek pojechał kamperem po zapas wody (teraz, jak mamy dostęp do KOKowego prysznica, wodę musimy uzupełniać tylko raz w tygodniu, a nie co dwa dni) a do Magdy przyjechał Georg, żeby przed wspólnym wyjściem na występy odnowić jeszcze owijkę na swoich kijach oraz przy okazji wypróbować jego pomysł na sprzęt ogniowy, będący połączeniem kija i koła. Niestety po zbudowaniu prototypu okazało się, że praca z takim sprzętem nie jest dla niego satysfakcjonująca.
Koniec końców do pracy nie poszliśmy, gdyż było dość zimno i nikt nie miał ochoty pracować. Zamiast tego Georg pokazał nam swój pokaz, na co czekaliśmy już od dawna, niestety tak się zestresował kuglarską publicznością, że wyszła z tego zupełna klapa:(
Przemyśleliśmy sprawę naszego wyjazdu do Włoch bardzo dokładnie i stwierdziliśmy, że tak naprawdę wcale nie musimy się spieszyć:) Nasz skuter stoi bezpiecznie w garażu Helmuta, policjanci u siebie mają tylko dokumenty i na pewno się nie obrażą jeśli odbierzemy je tydzień lub dwa później;) Skoro więc jest nam tu tak dobrze, to po co mamy teraz wyjeżdżać? Jedyny racjonalny argument za wyjazdem przemawia przez pogodę, gdyż znów zrobiło się zimno i zapowiadany jest deszcz. Z drugiej strony dwie nasze paczki nadal nie dotarły, więc mamy dobrą wymówkę;) Postanowiliśmy jednak pójść krok dalej i zachować się po prostu nieodpowiedzialnie, ale co tam, raz na jakiś czas można – stwierdziliśmy, że następne kilka dni spędzimy grając w grę komputerową! Tak, grę komputerową z naszej młodości, mianowicie Heroes of Might and Magic III. Tak się złożyło, że jest to również ulubiona gra z młodości Georga i wszyscy troje mamy ogromną ochotę zagrać w nią razem. Drobny szczegół polega na tym, że gra jest turowa (co znaczy, że w trakcie tury jednej osoby, dwie pozostałe nie mogą grać) i jedna rozgrywka na trzech graczy potrwa kilka dobrych dni (i nocy). Koło północy przeprowadziliśmy się więc kamperem pod dom Georga, żeby oddać się rozpustnemu graniu:P Tak się wkręciliśmy w rozgrywkę, że ani się nie obejrzeliśmy, a już był świt i zdecydowanie wypadało się położyć spać...

niedziela, 10 czerwca 2012

Niemy śpiew


Planujemy wyjechać z Drezna na początku przyszłego tygodnia... Czekamy jeszcze na dwie paczki, które pewnie przyjdą w poniedziałek, i wtedy... Wtedy musimy jechać do Włoch po skuter. Smutno nam z tego powodu, a najbardziej smutno jest Magdzie, która zupełnie nie nacieszyła się towarzystwem Georga i współpracą artystyczną z nim.
Georg chciał zobaczyć niebieskiego piosenkarza w akcji i dziś była na to prawdopodobnie ostatnia szansa, Magda spotkała się z nim w mieście i razem poszli podziwiać niemy śpiew statuy.




Potem pojechali do KOKu i trenowali, aż trzeba było szykować się na ogień.


Wspólne ćwiczenia bardzo fajnie im wychodzi, co więcej pojawiło się już kilka porządnych pomysłów jak połączyć taneczne umiejętności Magdy z technicznym wyszkoleniem Georga. Niestety podczas dzisiejszego treningu Magda dostała metalowym kijem w głowę i trzeba było przerwać, na szczęście Filip szybko pobiegł po mrożony Bratwurst i udało się zapobiec powstaniu fioletowego guza;)
Tomek po powrocie z pracy przegadał czas do pokazów z Uwe, którego wizyty w kamperze stają się tradycją:)
Na rynku było dziś dość pusto, zrzucamy winę na przeklęte mistrzostwa, które dają się we znaki nie tylko nam. Wprowadziliśmy po raz pierwszy do naszych pokazów z Georgiem nowy element, wnoszenie Magdy na kiju. Wygląda to tak, że Georg trzyma poprzecznie w dłoniach długi, płonący na końcach kij (ten sam, którym Magda dostała dziś w czoło), Magda na nim siedzi w iście królewskiej pozie (o ile właśnie nie traci równowagi) i w ten sposób Georg wnosi ją na scenę. Gdy Magda dodatkowo trzyma w jednej ręce płonący parasol, wygląda to naprawdę spektakularnie! Niestety podczas drugiej próby Georg poparzył sobie dłonie, jednak ogniową próbę mamy już są sobą i wiemy co poprawić – musimy używać dłuższego kija, żeby ręce Georga były dalej od płomieni.
Gdzieś po pierwszym występie przyjechali do nas Uwe i Martin, z którymi przegadaliśmy dużo czasu między i po pokazach. Było bardzo miło i wesoło, dokładnie tak jak powinno być zawsze w pracy!

sobota, 9 czerwca 2012

Ropucha


Tomek planował dziś iść znów na statuowanie, w końcu jest sobota i pogoda się poprawiła, jednak gdy wstał poczuł ogarniającą go niemoc, która skutecznie zawróciła go do łóżka. Mamy nadzieję, że to tylko objawy rozwijającego się u Tomka lenistwa, a nie osłabienie organizmu.
Po tym jak już wygrzebaliśmy się z łóżka, Magda pojechała rowerem do miasta i przejżała dokładnie dwa znane nam lumpeksy w poszukiwaniu ubrań do występów, a Tomek, również na rowerze zwiedzał okolice KOKu robiąc przy okazji zakupy. Gdy wymęczona Magda wróciła do domu zdążyła tylko coś zjeść i już przyjechał Georg, żeby razem trenować, jednak oboje byli na tyle zmęczeni, że zamiast treningu przegadali godzinę pozostałą do przygotowywania sie do pracy.
Na rynku zastaliśmy atmosferę mistrzostw piłkarskich, ludzie ewidentnie koncentrowali energię na meczu, a nie na naszych pokazach. Mimo to udało nam się zrobić trzy występy, choć nie bez trudności. Gdy występowaliśmy przed kameralną restauracją, przy której nie było telewizora i którą zawsze bardzo lubimy, zdarzyła się rzecz, która jeszcze nigdy wcześniej nam się nie przytrafiła, co więcej nie miała nic wspólnego z piłką nożną;) W momencie, w którym włączyliśmy muzykę pewna kobieta siedząca w pierwszym rzędzie spojżała na nas i bardzo głośno powiedziała "To chyba nie jest teraz konieczne". Osłupieliśmy. Co więcej byliśmy pewni, że wszyscy goście restauracji to słyszeli. Ściszyliśmy muzykę i zaczęliśmy się zastranawiać co teraz zrobić, kobieta nie obdażyła nas już nawet spojżeniem i z zapałem zajęła się swoim talerzem oraz rozmową z mężczyzną, z którym siedziała. Nasze humory podupadły, stwierdziliśmy, że musimy poczekać aż ta baba zje i sobie pójdzie. Czekaliśmy więc cierpliwie, danie główne, deser, wino... Nie zapowiadało się, żeby miała zamiar szybko skończyć... Uznaliśmy, że skoro już się najadła, to może będzie miała lepsze nastawienie, włączyliśmy więc nieśmiało muzykę i niczym za sprawą magicznej różdżki pani nagle usmiechała się do nas z zainteresowaniem! Pokaz był bardzo udany, a jej toważysz był jedyną osobą, która wrzuciła papierek do kapelusza.
Po pracy zmęczony Tomek wrócił do domu, a Magda jak to ostatnio często bywa została w mieście, żeby pogadać z Georgiem o naszym listopadowym pokazie, w końcu nie ma to jak opinia i rada innego ogniarza:)

piątek, 8 czerwca 2012

Pełnia szczęścia:)


Tomek w końcu wybrał sie dziś do pracy, pomalował się na niebiesko i od południa stał na Bruhlsche Terasse. Gdy wychodził z domu Magda dopiero wstawała, jednak szybko zabrała się do szycia i pracowania na komputerze. Po południu odwiedził nas Georg w celu wspólnego trenowania: ze względu na to, że dobrze się nam razem pracuje, chcemy zrobic z tego coś porządnego:) Magda z Georgiem wymyślali dziś możliwe kombinacje łączące ich jakże różne style występowania z ogniem – Georg kręci tylko kijem lub kijami, a Magda jak wiadomo kija nie używa. Niemniej jednak już teraz udało się znaleźć pewne elementy pozwalające to połączyć, a wspólny trening był bardzo przyjemny.


Wieczorem poszliśmy razem do pracy i zrobiliśmy trzy pokazy, bardzo udane pod każdym względem:) Pojawił się znów na rynku Jay i dostarczył kolejną porcję zdjęć:

Zdjęcia Jay Krishnamurthy

Jesteśmy bardzo zadowoleni z tego jak nam się wszystko ostatnio dobrze układa. Mamy dużo nowych materiałów, w tym i zdjęcia i wideo, występy z Georgiem dostarczają nam zarówno mnóstwo frajdy jak i pola do rozwoju, do tego wszystkiego przebywamy w towarzystwie naprawdę niezwykłych ludzi, a KOK, w którym mieszkamy aż kipi od pozytywnej energii! Jesteśmy bardzo szczęśliwi:)

czwartek, 7 czerwca 2012

Uwaga, parzy!


Dzień zupełnie jak na kacu, nie warto wspominać o tym co robiliśmy do wieczora, generalnie nie było wesoło. Na szczęście udało nam się zmobilizować na występy z Georgiem, gdyż w końcu ludzie wyszli do miasta i mieliśmy publiczność:) Zrobiliśmy trzy pokazy i bawiliśmy się świetnie! Przyjechał Uwe wraz ze swoją dziewczyną i spędzili z nami większość wieczoru, kuglarz Frowin znów pojawił się na rynku i niestety musieliśmy się z nim podzielić restauracjami. Poznaliśmy też pewnego fotografa Jaya ze Stanów, który z radością zrobił Magdzie zdjęcia (niestety jakoś niechętnie fotografował Georga). Dzięki temu mamy dużo ładnych fotografii z nowym rekwizytem i nie tylko! Jest skrzydło:

Zdjęcia Jay Krishnamurthy

hula hop:



i co najważniejsze, parasol:




Jay sfotografował przy okazji też Frowina podczas jego pokazu: