Niestety pogoda się nieco popsuła, więc gdy jechaliśmy podniebnymi autostradami nie doświadczyliśmy tych wspaniałych widoków, które by nas uraczyły w słoneczny dzień. Jechaliśmy bardzo długo, kamperem jeździ się naprawdę powoli, do tego nie szczędziliśmy przystanków na coś do jedzenia i odpoczynek. Do Werony dotarliśmy około 20, zrobiliśmy sałatkę i poszliśmy do miasta, mając na uwadze fakt, że od jutra będzie padać.
Najpierw złapaliśmy bezprzewodowy internet na centralnym placu, zaplanowaliśmy więc sobie dokładnie jutrzejszą trasę do Innsbrucka i wystawiliśmy posty na bloga:) Potem poszliśmy na spacer po mieście.
Ci z Was, którzy znają Magdę wiedzą, że za oglądaniem zabytków nie przepada, wręcz ją to potwornie nudzi. Po prostu architektura nie jest tą dziedziną, w której Magdy poczucie estetyki mogło by zostać poruszone (swoją drogą Tomek też nie jest jakimś wielkim entuzjastą tego typu zwiedzania) – tak było do dzisiaj. Werona jest pięknym miastem! Naprawdę, jest to pierwsze miasto, które tak nas urzekło swoim wyglądem, chodziliśmy po starówce i nie mogliśmy się nadziwić! Kamienny deptak wyglądający jakby był zrobiony z marmuru (a może jest zrobiony z marmuru) sprawił, że czuliśmy się jakbyśmy chodzili po salonie a nie po mieście.
Malowidła na ścianach budynków, fontanny, ozdobne balkony i latarnie, co za klimat!
Jedynym miejscem, które się wyróżniało brzydotą, było wejście do domu Julii (tylko wejście, reszty nie widzieliśmy gdyż brama o tej porze była już zamknięta). Wszystko pokryte poprzyklejanymi gumami do żucia i wypisanymi deklaracjami miłosnymi. To chyba nie nasz klimat...
A na głównym placu ładny park z imponującymi drzewami i arena.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz