środa, 9 listopada 2011

Bim, bam, bom

Chyba nie trzeba mówić, że wstaliśmy późno – po takiej nocy! Dzień zaczęliśmy od dokładnego zmierzenia Magdy, wszystkie szczegółowe wymiary przesłaliśmy Helmnotowi, żeby tamtejsze krawcowe mogły uszyć kostium na grudniowe występy. Pavel niczym tajemniczy kochanek zniknął i na śniadaniu się nie pojawił, nie zostawił też żadnej notki.
Główną atrakcją dzisiejszego dnia była wycieczka do muzeum dzwonów. W Innsbrucku od kilkunastu pokoleń produkuje się dzwony, które dzwonią później na całym świecie. W muzeum można było dokładnie zobaczyć jak przebiega produkcja takiego kolosa:)
Tak więc zaczyna się od dokładnych obliczeń, to jest najważniejszy etap, gdyż błąd w proporcjach skutkuje złym brzmieniem (jak zwykle matematyka króluje). Później robi się formę z cegieł i gliny, którą zakopuje się pod ziemią. Do formy wlewa się gorący metal, czeka się trzy dni, wykopuje się całość i obłupuje glinę. Cały proces trwa około trzech tygodni, czyli jest to zabawa dla cierpliwych, zwłaszcza, że po wykopaniu może się okazać, że dzwon źle brzmi. W przeszłości proces ten wyglądał mniej więcej tak:




Obecnie niewiele się zmieniło, piec jest oczywiście nowocześniejszy, ale ogólne zasady pozostały takie same.



Tak się też złożyło, że zostaliśmy zaproszeni do pomieszczenia fabrycznego, gdzie normalnie zwiedzający nie mają wstępu. Mogliśmy się wykąpać w dźwięku wielkiej misy i zobaczyć jak to wszystko wygląda z bliska.


Po powrocie do domu Tomek odrobinę źle się czuł (pasażer na skuterze ciągle cierpi z powodu spalin), odpoczęliśmy więc trochę i intensywnie pracowaliśmy w domu - postanowiliśmy nie iść na rynek na pokazy, gdyż było naprawdę zimno...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz