Dziś w nocy Magda postarzała się o
kolejny rok, a dzień urodzin można spokojnie nazwać „pełnym
przygód”. Jak się nad tym zastanowić, do można dojść do
wniosku, że to jest właśnie to, czego Magda pragnie. Gdy w liceum
grała w Role Playing Games i wcielała się w łotrzyka
podróżującego po średniowiecznym świecie pełnym magii, często
marzyła o tym jak by to było być poszukiwaczem przygód. Myślała
sobie wtedy, że w tych czasach to już nie jest możliwe, jednak
patrząc na to teraz, czy to nie jest właśnie to, co my robimy?
Poszukiwanie przygód?
Po pysznym śniadaniu, które Tomek
zrobił zanim jubilatka zdążyła wstać, Magda wzięła Collette i
poszła na spacer w kierunku biblioteki, chciała sprawdzić prognozę
pogody. Po drodze zatrzymała się w porcie, żeby podziwiać
pięknego, czarnego łabędzia.

Gdy przechodziła uliczką na której
mieszka Helmut zauważyła na ziemi małego ptaszka, jak podeszła
bliżej okazało się, że maleństwo prawdopodobnie wypadło z
gniazda, a z dziobka leci mu krew. W pierwszej chwili Magda nie mogła
znieść tego widoku, cofnęła się o kilka kroków (Collette
strasznie ciągnęła) i nie mogąc wytrzymać kolejnej trudnej
sytuacji w tak krótkim czasie zaczęła płakać. Po chwili
zobaczyła, że jacyś ludzie podeszli do ptaka i nogą(!) zaczęli
go przesuwać na bok, pisklaczek przerażony nie mógł uciec, a
ludzie najwyraźniej myśleli, że w ten sposób pomagają mu uniknąć
śmierci pod kołami samochodu. Magda musiała działać szybko,
przerwała nieudolne próby ratowania zwierzaka, przypięła Collette
do najbliższego słupka i szlochając pobiegła do pierwszego
lepszego sklepu po kartonik. Jedyne co dostała to było rozwalające
się pudełko bez zamknięcia, ale musiało wystarczyć. Z ptakiem w
jednej ręce, a smyczą ciągnącej Collette z drugiej Magda jakoś
doszła do kampera. Gdy Tomek zobaczył ją płaczącą z
pudełeczkiem w ręce pierwsze o co zapytał, to było „Kochanie,
co się stało? Znalazłaś jakiegoś kotka?”
Ptaszek nie wyglądał dobrze, w
zasadzie zdawało się, że nie przeżyje następnej godziny – jak
się później okazało, był bardziej wytrwały. Pierwsze co
przyszło nam do głowy to zadzwonić do informacji turystycznej i
zapytać gdzie można takie zwierzę zawieźć. Powiedziano nam, że
takimi sprawami zajmuje się policja. Telefonistka na komisariacie
powiedziała, że przyjedzie radiowóz za dziesięć minut, jednak po
dwudziestu nadal nikogo nie było. Zadzwoniliśmy jeszcze raz, po
długiej rozmowie, w której okazało się, że pani zrozumiała, że
ptak jest martwy(!) dowiedzieliśmy się, że jest teraz przerwa
obiadowa i przed najbliższe 40 minut nikt nie przyjedzie.
Wyciągnęliśmy też od telefonistki adres miejsca, do którego
policja zawozi ranne ptaki, jednak nie mogliśmy znaleźć na mapie
Localita San Giacomo. Znaleźliśmy za to San Giacomo, ta mała
mieścina była gdzieś wysoko w górach, gdzie nie dojechalibyśmy
naszym samochodem. Na skraju załamania Magda zadzwoniła drugi raz
do informacji turystycznej, gdzie dostała telefon do straży
pożarnej i do dwóch prywatnych weterynarzy. Strażacy nie mówili
ani po angielsku ani po niemiecku, na szczęście weterynarz mówił,
poinformował nas, że żadna prywatna osoba nie ma prawa zajmować
się publicznymi zwierzętami i podał nam numer do publicznego
weterynarza. Gdy zadzwoniliśmy do niego powiedział nam, że jest
teraz w sąsiedniej miejscowości w Trento, a do swojego gabinetu w
Arco przyjedzie za 40 minut. Spakowaliśmy więc kampera i ruszyliśmy
do Arco, na miejscu nie było gdzie zaparkować, więc Magda z
ptaszkiem poszła do lekarza, a Tomek pojechał znaleźć jakieś
miejsce. Problem polegał na tym, że mieliśmy tylko jeden
naładowany telefon, który wzięła ze sobą Magda.
Weterynarz przyjechał na czas,
obejrzał zwierzątko i w pierwszej chwili powiedział, że trzeba go
wysłać do specjalnej kliniki w Trento, jednak gdy tam zadzwonił i
nikt nie odbierał, wpadł na lepszy pomysł. Powiedział, że
zawieziemy go do Rivy do człowieka, który zajmuje się ptakami,
ptaki to jego życie. Magda szybko przystała na tą propozycję,
zostawiła Tomkowi kartkę na drzwiach z informacją, że pojechała
z weterynarzem do Rivy i żeby Tomek spróbował jakoś do niej
zadzwonić. Po drodze Magda dowiedziała się, że wcale nie ma
takiego prawa mówiącego, że tylko publiczny weterynarz może zająć
się publicznym zwierzęciem, prywatnemu lekarzowi po prostu się to
nie opłacało.
Gdy Magda z lekarzem dojechali na
miejsce okazało się, że adres to Localita San Giacomo, nie jest to
osobna miejscowość, tylko miejsce w Rivie. Otworzył nam starszy
pan i od razu wziął ptaszka do ręki. Mówiąc dużo rzeczy po
włosku wprowadził gości do pomieszczenia, gdzie stało kilkanaście
klatek z ptakami, w drugim pomieszczeniu, do którego poszliśmy po
wytarciu pisklakowi dziobka z krwi, pan pokazywał weterynarzowi
jakieś ptasie jajka. Po podłodze chodził sobie piękny biały ptak
z okazałym ozdobnym ogonem, gdzieś skakała luzem puszczona zielona
papuga... Miejsce niesamowite! Wizyta była krótka, a Magda nic nie
zrozumiała oprócz tego, że raczej będzie dobrze:) Gdy
schodziliśmy po schodach dogoniła nas ta zielona papuga, najpierw
usiadła Magdzie za głowie, a potem zleciała na niższe piętro do
swojej pani. Przyszliśmy się przywitać i pożegnać za razem,
papuga zaskrzeczała „ciao signora”!
Weterynarz zawiózł Magdę do centrum
Rivy skąd doszła na nasz parking, po chwili zadzwonił Tomek (który
znalazł liścik i doładował telefon) i po 10 minutach przyjechał.
Cała sprawa zmęczyła nas na tyle, że
postanowiliśmy odpuścić sobie dzisiejsze występowanie,
pojechaliśmy na parking, który znaleźliśmy wczoraj i zrobiliśmy
porządek w domu, gdyż w ciągu ostatnich dni trochę się
zapuściliśmy, więc Magda stwierdziła, że najbardziej chce
posprzątać;) Potem pojechaliśmy po wodę i zrobiliśmy małe
pranie ręczne. Kładąc się spać byliśmy tak zmęczeni, że nawet
nie nastawiliśmy budzika...