poniedziałek, 30 kwietnia 2012

Po cichutku


Już od 7:30 Tomek próbował dodzwonić się do urzędu, bezskutecznie. W końcu, gdy Magda zwlokła się z łóżka zdecydowaliśmy, że po prostu pojedziemy na miejsce i dowiemy się wszystkiego bezpośrednio. Jak się okazało, jutro jest w Niemczech narodowe święto i w związku z tym dzisiaj wszyscy wzięli sobie wolne, w szczególności urzędy... Wspólną wycieczkę do miasta zmieniliśmy w miły spacer, podczas którego mogliśmy obejrzeć licznych artystów ulicznych, w tym statuy.


Tak więc pozwolenia na głośnik nadal nie mamy i nie będziemy mieli przynajmniej do środy. Postanowiliśmy znów występować na rynku, jednak nie będziemy tak bardzo obnosić się z naszym głośnikiem. Zrezygnowaliśmy z mikrofonu i statywu, głośnik stał więc dzisiaj na ziemi i nie było zapowiedzi, ale lepiej tak niż w ogóle. Występy były świetne, publiczność dopisała i zarobiliśmy tyle, co normalnie w dwa wieczory. Jak widać Niemcy postanowili wykorzystać długi weekend, tak że do domu wróciliśmy po pierwszej, potwornie zmęczeni i bardzo zadowoleni:)

niedziela, 29 kwietnia 2012

U boku złotego rycerza


Obudziliśmy się przed południem, bardzo zrelaksowani i wypoczęci, chociaż w troszkę rozleniwionym nastroju. Tomek oczywiście nie wstał na statuowanie;) Powoli zabraliśmy się za domowe obowiązki, które w zasadzie zabrały nam czas aż do przygotowywania się na ogień.
Wczoraj na rynku sytuacja była dość nieprzyjemna, poinformowano nas, że bez pozwolenia nie możemy używać głośnika. Jedyne wyjście jakie widzimy, to załatwić potrzebny papierek, ale to dopiero w poniedziałek. Dzisiaj postanowiliśmy wypróbować inne miejsce po drugiej stronie rzeki, gdzie jest duży deptak i jakieś restauracje.
Knajpa, którą wybraliśmy była pełna po brzegi, obsługa wyraziła zgodę na pokaz i zrobiliśmy jeden bardzo udany występ, tak finansowo jak i artystycznie:) Po pokazie nawet jedna pani przyszła zapytać o możliwość wynajęcia nas na wesele;) Niestety pozostałe restauracje albo nie życzyły sobie naszej obecności, albo były puste. Przenieśliśmy się więc na Bruhlsche Terasse i tam kontynuowaliśmy pokazy dla przechodniów aż do północy, kiedy nie było widać już ani jednej żywej duszy.  

sobota, 28 kwietnia 2012

Ze wszystkich stron


Pomimo wspaniałej pogody piosenkarz dzisiaj nie wyszedł na rynek, brak farby, która nie spływałaby wraz z potem uniemożliwił mu pracę. Pojechaliśmy więc w poszukiwaniu takiej farby do sklepu, w którym można kupić produkty Kryolan. Niestety kolor „turkusowy” jest dostępny tylko na zamówienie, dostaliśmy za to specjalny spray utrwalający farbę wodną i mamy zamiar go jutro wypróbować wraz z farbą dostępną w sklepie w naszym sąsiedztwie. Po większy wybór produktów do charakteryzacji skierowano nas do specjalnego sklepu, jednak ten był dziś czynny tylko do południa, a my przyszliśmy za późno.
Potem Tomek pojechał do McDonalda na internet, a Magda wróciła do domu i odpaliła swoją maszynę do szycia, żeby zwęzić i przerobić dwie nowe spódnice ogniowe.
Po obiedzie i krótkim filmie wybraliśmy się znów do pracy na rynek. Collette dzielnie nam towarzyszyła, gdyż wczoraj nie mieliśmy z nią większych problemów, oprócz małych trudności z przenoszeniem się we dwójkę z całym sprzętem między pokazami. Dziś poszliśmy od razu na Neumarkt i zrobiliśmy pierwszy pokaz przed Classic. Jak się okazało Enzo nie pracuje już tu jako pianista, przywitał nas więc Giovanni, który nadal tu śpiewa:) Pokaz był bardzo udany, jednak gdy zabieraliśmy się za drugi, przyszedł do nas facet z ochrony. Okazało się, że na rynku zaczęła pracować specjalna firma ochroniarska, której jednym z zadań jest usuwanie takich osób jak my... Facet nie był tak miły jak ten wczorajszy, a żeby tego było mało w trakcie rozmowy zaczął się miejski pokaz fajerwerków. Collette dostała takiego ataku paniki, że Magda ledwo ją mogła utrzymać. W końcu Tomek wpadł na pomysł, żeby schować się na pobliskim parkingu podziemnym, gdzie Magda wraz z pieskiem przeczekała resztę strzelania.
Gdy już było po wszystkim wybiła dziesiąta, nie chcąc wpakować się w dodatkowe kłopoty nigdy nie występujemy na Neumarkt po dziesiątej, tylko przenosimy się na Bruhlsche Terasse. Pogadaliśmy z chłopakami poznanymi wczoraj, oni też mieli złe występy i również byli w nie najlepszych humorach. Postanowiliśmy zrobić sobie razem małe jam session, które wkrótce przerodziło się w imprezkę:) Wraz z Georgiem siedzieliśmy w mieście do 2:30 i spędziliśmy naprawdę przyjemny czas! Gdy wróciliśmy do domu przypomniało nam się, że mieliśmy jechać dzisiaj po wodę... Jak to bywa po imprezce, nie można od razu wsiadać do samochodu i jechać, trzeba się zwykle najpierw kilka godzinek przespać;) Jutro rano więc skończy nam się woda i trzeba będzie jechać w ciągu dnia, czego nie lubimy ze względu na korki. Ale było warto:)

piątek, 27 kwietnia 2012

Spływaj


Prognoza pogody sprawdziła się w szczegółach, mamy mnóstwo słońca i upał. Tomek z samego rana zaczął szykować się do statuowania. Niebieskiej farbki zostało już tylko na jedno wyjście, postanowiliśmy więc dzisiaj spróbować z białą farbą. Po pomalowaniu części twarzy i szyi okazało się jednak, że koszula brudzi szyję na niebiesko, więc nic z tego nie wyszło. Tomek musiał wszystko zmyć i nakładać od nowa niebieską farbę... To opóźnienie sprawiło, że dotarł na rynek dopiero po południu, gdzie ogromna wprost konkurencja zajęła już wszystkie najlepsze miejsca. Ustawił się przy Frauenkirche, jednak przechodzący turyści nie zwracali na niego za bardzo uwagi. Upał postawił przed piosenkarzem kolejny problem, wodna farba zaczęła rozpuszczać się pod wpływem potu, a uwierzcie, że Tomek w swoim kostiumie czuje się jak w zbroi... Po trzech godzinach wymęczona statua wróciła do domu, po ładnym makijażu nie było już śladu, farba praktycznie spłynęła z szyi i części twarzy.
Magda w tym czasie zrobiła dokładny rekonesans ogromnego sklepu z artykułami dla artystów, w którym można kupić praktycznie wszystko do malowania, rzeźbienia, filcowania, decoupageu i innych wymyślnych sztuk. Sklep ten mamy zupełnie pod nosem, można w nim też dostać niebieską farbę do ciała w odcieniu nam odpowiadającym, jednak innej, gorszej firmy. Jako że poprzednia farbka się praktycznie skończyła, jutro wybierzemy się na poszukiwanie sklepu z profesjonalnymi artykułami do charakteryzacji.
Przed wyjściem na rynek obejrzeliśmy sobie film do obiadu i tym samym trochę się zrelaksowaliśmy. Postanowiliśmy spróbować zabrać ze sobą Collette, gdyż jak odchodziliśmy zaczęła wyć, a gdy jedziemy tramwajem nie sprawia nam to dużego problemu. Występy zaczęliśmy od najlepszej restauracji na Bruhlsche Terasse, gdzie zrobiliśmy przyjemny pokaz z pozytywnym odbiorem publiczności.


Niestety przyszedł do nas ochroniarz i uprzejmie poinformował nas, że nie możemy występować w tym miejscu bez pozwolenia na głośnik, którego oczywiście nie mamy. Następnie poszliśmy na Neumarkt, gdzie zaskoczył nas widok innych ogniarzy, których jeszcze nie znamy. Okazało się, że jest to miejscowa grupka kuglarzy, którzy w każdy weekend w sezonie występują na rynku. W zeszłym roku ich nie poznaliśmy, gdyż dla nich wrzesień to już jest prawie po sezonie;) Podzieliliśmy się miejscami i zrobiliśmy jeszcze jeden pokaz przed restauracją, po czym wróciliśmy na Bruhlsche Terasse pobawić się trochę ogniem ku uciesze niezbyt licznej spacerującej publiczności.



Pierwszy wieczór w Dreźnie uważamy za udany, chociaż szkoda nam trochę tej jednej knajpy, pod którą nas nie chcą:( Finansowo były to pierwsze naprawdę udane występy w tym roku, co nas nastraja pozytywnie na dalszy pobyt w Niemczech.   

czwartek, 26 kwietnia 2012

Znajome kąty


Przejechaliśmy dziś całą trasę aż do Drezna, cały dzień minął nam na podróży. Nasze ulubione miasto powitało nas jak po staremu, parking na szczęście nie zmienił się ani trochę, mamy więc bardzo komfortowe warunki, blisko do sklepu i do tramwaju... Od jutra zaczynamy ostro pracować, więc postanowiliśmy się dziś w nocy dobrze wyspać, hrrrrrr.....

środa, 25 kwietnia 2012

Harmoniusz?


Tomek wstał bardzo wcześnie i zanim Magda się obudziła pojechał do urzędu, żeby dowiedzieć się jakie jest tu prawo związane z występami. Otóż statua może stać gdzie chce, bez pozwolenia, jednak z ogniowymi występami będzie problem, gdyż używanie głośnika jest zabronione, tak jak i granie na głośnych instrumentach typu bęben czy trąbka. Po powrocie Tomek od razu zaczął się malować i szykować, tak że koło południa już był w drodze na deptak.


Reszta ekipy postanowiła skorzystać z uroków otoczenia.



Słońce świeciło bardzo mocno, Magda mogła więc wyjąć maszynę i pracować nad ogniową marynarką.
Tomek wrócił po 19 i przyniósł do domu wystarczająco pieniędzy, żebyśmy mogli ruszyć dalej. Po długim debatowaniu w końcu wyjechaliśmy z Innsbrucka w kierunku Niemiec i po 40 kilometrach zatrzymaliśmy się na nocleg.
Kolejne doświadczenie stania jako statua było bardzo pozytywne. Tomek nauczył się już jak nie mrugać przez bardzo długi czas i opanował metodę rozmywania obrazu, która pomaga mu w utrzymaniu koncentracji, nawet jeśli ktoś mu macha ręką przed oczami. Następnym wyzwaniem jest powstrzymanie śliny, gdy piosenkarz próbuje zastygnąć w trakcie śpiewania z otwartą buzią...

wtorek, 24 kwietnia 2012

Chwila grozy

Od rana lało potwornie, twardo wyruszyliśmy w kierunku Innsbrucka, gdzie chcemy zrobić mały przystanek. Pięliśmy się powolutku w górę, a deszcz powoli zmieniał się w deszcz ze śniegiem, aż w końcu padały wielkie płaty zimowego śniegu. Miny nam zrzedły gdy dojeżdżając do granicy sypało konkretnie, a drogi były nieodśnieżone. Mamy już doświadczenie jechania kamperem przez zaśnieżone góry i nie chcieliśmy tego powtarzać. W maju zeszłego roku zima nas zaskoczyła w Czechach, wtedy byliśmy nie mniej zdziwieni jak teraz.
Postanowiliśmy jechać autostradą, zresztą i tak temperatura powinna wzrosnąć tuż za granicą, gdy zaczniemy zjeżdżać w kierunku Innsbrucka. Kupiliśmy na stacji benzynowej winietę, do autostrady mieliśmy kilometr. Ten kilometr dostarczył nam nie lada stresu, nasz kamper na letnich oponach, bez ABSów, na ośnieżonym zjeździe zaczął po prostu się zsuwać. Hamowanie pulsacyjne połączone z hamowaniem silnikiem na dwójce nie wystarczało, nabieraliśmy prędkości, a Tomek przez chwilę oczami wyobraźni widział jak zsuwamy się bokiem do rowu... Na szczęście udało się wrzucić jedynkę i zaczęliśmy hamować.
Po kilkunastu kilometrach po zimie nie było już śladu, a my mogliśmy spokojnie dojechać do celu. W Innsbrucku wylądowaliśmy około 15, zaparkowaliśmy w mieście i poszliśmy dowiedzieć się jak to tu wygląda z legalnością występowania, jednak urząd w którym takie rzeczy się załatwia był już zamknięty. Poszliśmy do informacji turystycznej, do biblioteki, po drodze mieliśmy małą przygodę z podejrzanie wyglądającym facetem, który porzucił torbę i szybkim krokiem odszedł – okazało się, że nie była to bomba. Gdy wróciliśmy do kampera nasz bilecik parkingowy się już skończył, a na nas czekał mandat... Jako że skończył się nam gaz, musieliśmy poszukać stacji benzynowej na której można go zatankować, a przy okazji znaleźliśmy darmowy dostęp do internetu. Nadrobiliśmy trochę zaległości z blogiem, gdyż prawie zupełny brak sieci we Włoszech sprawił, że zebrało się dużo gotowych postów do wystawienia i pojechaliśmy na nasze stare i dobre miejsce parkingowe przy łące. Niestety sąsiedzi rozpoczęli tam jakąś budowę, więc jutro rano pewnie obudzą nas hałasy, no ale trudno, i tak nie planujemy zatrzymać się tu na długo.


poniedziałek, 23 kwietnia 2012

Nic tu po nas


Gdyby tak podsumować nasz pobyt w Rivie, finansowo była to kompletna katastrofa. Straciliśmy skuter, na którym Magda nie zdążyła się nawet jeszcze sama przejechać... Zdobyliśmy za to dużo doświadczenia i jednego znajomego, który dobrze rokuje:) Absolutnie nie żałujemy;)
Dzisiaj po długim pobycie w bibliotece postanowiliśmy opuścić Włochy. Prognoza pogody mówi, że od środy zaczyna się lato, w związku z czym najbardziej opłacalną dla nas rzeczą jest pojechanie do Niemiec, tam będzie nam dużo łatwiej odbić się finansowo. Chcemy pojechać do Drezna, gdzie przy okazji załatwimy różne sprawy urzędowe.
Jutro w Rivie cały dzień ma padać, w związku z czym nasz występ z pianistami jest odwołany. Nic tu po nas, zdecydowaliśmy się wyjechać dzisiaj. Helmut odwiedził nas w kamperku, żeby się ostatecznie pożegnać, umówiliśmy się, że jak przyjedziemy po skuter za dwa miesiące, to wtedy spróbujemy zrobić wspólnie pokaz:)


Postanowiliśmy skorzystać z łatwego dostępu do wody i zrobiliśmy duże pranie oraz posprzątaliśmy kampera. Udało nam się dzisiaj przejechać zaledwie czterdzieści kilometrów, ale przynajmniej mamy za sobą najgorszy odcinek pod górkę. Żegnaj Riva del Garda!




niedziela, 22 kwietnia 2012

Oddech


Ten dzień na tle ostatnich wygląda tak zwyczajnie, że aż szkoda o nim pisać;) Tomek pojechał rowerem na zakupy, zrobił obiad i pomagał Magdzie przy konstrukcji ogniowego parasola – przy ostatnim pobycie w Poznaniu udało nam się kupić taki porządny parasol, który może nie rozpadnie się przy pierwszym odpaleniu. Potem schował się w alkowie, gdyż brakowało mu prywatnej przestrzeni i zasnął na pół dnia;) Magda poszła się rozciągać, a wieczorem zrobiliśmy ogień. Już dawno nie było tak spokojnie;)

sobota, 21 kwietnia 2012

Debiut piosenkarza


Wstaliśmy trochę za późno i od razu zabraliśmy się za przebieranie Tomka. Całe malowanie i kombinowanie z peruką zajęło ponad dwie godziny, jednak efekt był zadowalający. Około 14.30 przy deptaku w miejscowości Riva del Garda stanęła gwiazda!




Magda była tak podekscytowana, że zabrała Collette i przyszła do Tomka popatrzeć, po czym przypomniała sobie, że zapomniała aparatu, więc musiała wrócić i przyjść jeszcze raz. Ludzie reagowali pozytywnie, najbardziej oczywiście cieszyły się dzieci. Jedno jest pewne, Tomek dał tego dnia ludziom dużo radości:) Magda była pod wielkim wrażeniem, Tomek zdaje się być urodzony do bycia statuą! Od pierwszych chwil stał w idealnym bezruchu (podobno sztywne ubrania w tym pomagają) i mrugał bardzo rzadko.
A co sam piosenkarz na to? Tomek też był podekscytowany, pierwsza godzina minęła mu bardzo szybko, a pozytywne reakcje ludzi dawały mu przyjemność. Okazało się, że to wcale nie jest takie trudne, najgorzej jest opanować mruganie.
Gdy zrobił się mocny wiatr okazało się, że rozwiewa włosy i przez to widać Tomka niepomalowaną szyję, w związku z czym nasza statua skończyła pracę wcześniej planując następnym razem dokładniej się pomalować.
Poszliśmy też dzisiaj na ogień:) Stwierdziliśmy, że od poprzednich występów minęło na tyle dużo czasu, że możemy zaryzykować. Było fajnie, chociaż nie aż tak dobrze jak w poprzednią sobotę.  

piątek, 20 kwietnia 2012

+1000PD


Dziś w nocy Magda postarzała się o kolejny rok, a dzień urodzin można spokojnie nazwać „pełnym przygód”. Jak się nad tym zastanowić, do można dojść do wniosku, że to jest właśnie to, czego Magda pragnie. Gdy w liceum grała w Role Playing Games i wcielała się w łotrzyka podróżującego po średniowiecznym świecie pełnym magii, często marzyła o tym jak by to było być poszukiwaczem przygód. Myślała sobie wtedy, że w tych czasach to już nie jest możliwe, jednak patrząc na to teraz, czy to nie jest właśnie to, co my robimy? Poszukiwanie przygód?
Po pysznym śniadaniu, które Tomek zrobił zanim jubilatka zdążyła wstać, Magda wzięła Collette i poszła na spacer w kierunku biblioteki, chciała sprawdzić prognozę pogody. Po drodze zatrzymała się w porcie, żeby podziwiać pięknego, czarnego łabędzia.


Gdy przechodziła uliczką na której mieszka Helmut zauważyła na ziemi małego ptaszka, jak podeszła bliżej okazało się, że maleństwo prawdopodobnie wypadło z gniazda, a z dziobka leci mu krew. W pierwszej chwili Magda nie mogła znieść tego widoku, cofnęła się o kilka kroków (Collette strasznie ciągnęła) i nie mogąc wytrzymać kolejnej trudnej sytuacji w tak krótkim czasie zaczęła płakać. Po chwili zobaczyła, że jacyś ludzie podeszli do ptaka i nogą(!) zaczęli go przesuwać na bok, pisklaczek przerażony nie mógł uciec, a ludzie najwyraźniej myśleli, że w ten sposób pomagają mu uniknąć śmierci pod kołami samochodu. Magda musiała działać szybko, przerwała nieudolne próby ratowania zwierzaka, przypięła Collette do najbliższego słupka i szlochając pobiegła do pierwszego lepszego sklepu po kartonik. Jedyne co dostała to było rozwalające się pudełko bez zamknięcia, ale musiało wystarczyć. Z ptakiem w jednej ręce, a smyczą ciągnącej Collette z drugiej Magda jakoś doszła do kampera. Gdy Tomek zobaczył ją płaczącą z pudełeczkiem w ręce pierwsze o co zapytał, to było „Kochanie, co się stało? Znalazłaś jakiegoś kotka?”
Ptaszek nie wyglądał dobrze, w zasadzie zdawało się, że nie przeżyje następnej godziny – jak się później okazało, był bardziej wytrwały. Pierwsze co przyszło nam do głowy to zadzwonić do informacji turystycznej i zapytać gdzie można takie zwierzę zawieźć. Powiedziano nam, że takimi sprawami zajmuje się policja. Telefonistka na komisariacie powiedziała, że przyjedzie radiowóz za dziesięć minut, jednak po dwudziestu nadal nikogo nie było. Zadzwoniliśmy jeszcze raz, po długiej rozmowie, w której okazało się, że pani zrozumiała, że ptak jest martwy(!) dowiedzieliśmy się, że jest teraz przerwa obiadowa i przed najbliższe 40 minut nikt nie przyjedzie. Wyciągnęliśmy też od telefonistki adres miejsca, do którego policja zawozi ranne ptaki, jednak nie mogliśmy znaleźć na mapie Localita San Giacomo. Znaleźliśmy za to San Giacomo, ta mała mieścina była gdzieś wysoko w górach, gdzie nie dojechalibyśmy naszym samochodem. Na skraju załamania Magda zadzwoniła drugi raz do informacji turystycznej, gdzie dostała telefon do straży pożarnej i do dwóch prywatnych weterynarzy. Strażacy nie mówili ani po angielsku ani po niemiecku, na szczęście weterynarz mówił, poinformował nas, że żadna prywatna osoba nie ma prawa zajmować się publicznymi zwierzętami i podał nam numer do publicznego weterynarza. Gdy zadzwoniliśmy do niego powiedział nam, że jest teraz w sąsiedniej miejscowości w Trento, a do swojego gabinetu w Arco przyjedzie za 40 minut. Spakowaliśmy więc kampera i ruszyliśmy do Arco, na miejscu nie było gdzie zaparkować, więc Magda z ptaszkiem poszła do lekarza, a Tomek pojechał znaleźć jakieś miejsce. Problem polegał na tym, że mieliśmy tylko jeden naładowany telefon, który wzięła ze sobą Magda.
Weterynarz przyjechał na czas, obejrzał zwierzątko i w pierwszej chwili powiedział, że trzeba go wysłać do specjalnej kliniki w Trento, jednak gdy tam zadzwonił i nikt nie odbierał, wpadł na lepszy pomysł. Powiedział, że zawieziemy go do Rivy do człowieka, który zajmuje się ptakami, ptaki to jego życie. Magda szybko przystała na tą propozycję, zostawiła Tomkowi kartkę na drzwiach z informacją, że pojechała z weterynarzem do Rivy i żeby Tomek spróbował jakoś do niej zadzwonić. Po drodze Magda dowiedziała się, że wcale nie ma takiego prawa mówiącego, że tylko publiczny weterynarz może zająć się publicznym zwierzęciem, prywatnemu lekarzowi po prostu się to nie opłacało.
Gdy Magda z lekarzem dojechali na miejsce okazało się, że adres to Localita San Giacomo, nie jest to osobna miejscowość, tylko miejsce w Rivie. Otworzył nam starszy pan i od razu wziął ptaszka do ręki. Mówiąc dużo rzeczy po włosku wprowadził gości do pomieszczenia, gdzie stało kilkanaście klatek z ptakami, w drugim pomieszczeniu, do którego poszliśmy po wytarciu pisklakowi dziobka z krwi, pan pokazywał weterynarzowi jakieś ptasie jajka. Po podłodze chodził sobie piękny biały ptak z okazałym ozdobnym ogonem, gdzieś skakała luzem puszczona zielona papuga... Miejsce niesamowite! Wizyta była krótka, a Magda nic nie zrozumiała oprócz tego, że raczej będzie dobrze:) Gdy schodziliśmy po schodach dogoniła nas ta zielona papuga, najpierw usiadła Magdzie za głowie, a potem zleciała na niższe piętro do swojej pani. Przyszliśmy się przywitać i pożegnać za razem, papuga zaskrzeczała „ciao signora”!
Weterynarz zawiózł Magdę do centrum Rivy skąd doszła na nasz parking, po chwili zadzwonił Tomek (który znalazł liścik i doładował telefon) i po 10 minutach przyjechał.
Cała sprawa zmęczyła nas na tyle, że postanowiliśmy odpuścić sobie dzisiejsze występowanie, pojechaliśmy na parking, który znaleźliśmy wczoraj i zrobiliśmy porządek w domu, gdyż w ciągu ostatnich dni trochę się zapuściliśmy, więc Magda stwierdziła, że najbardziej chce posprzątać;) Potem pojechaliśmy po wodę i zrobiliśmy małe pranie ręczne. Kładąc się spać byliśmy tak zmęczeni, że nawet nie nastawiliśmy budzika...

czwartek, 19 kwietnia 2012

I`m blue


O 9.00 stawiliśmy się wraz z Helmutem na parkingu policyjnym, jednak jak wiadomo nawet włoska policja nie przyjeżdża na czas. Po kilkunastominutowym oczekiwaniu ubarwionym anegdotami o punktualności Włochów w końcu pojawił się radiowóz i mogliśmy rozpocząć załatwianie formalności. Trzeba było podpisać wiele dokumentów, jednak zanim mogliśmy załadować skuter na rampę okazało się, że Inspektor – Potwór nas okłamał. Zostaliśmy skasowani kolejne 75 euro za lawetę, za którą podobno nie mieliśmy płacić. Myśląc tylko o tym, że za chwilę ten cały koszmar się skończy zapłaciliśmy i pojechaliśmy do garażu Helmuta, gdzie pod nadzorem dwóch funkcjonariuszy odstawiliśmy nasz skuter. Najśmieszniejsze jest to, że policja nie zabrała kasku, ktoś musiał gdzieś w międzyczasie zmienić zdanie;)
Magda umówiła się z Helmutem na popołudnie na próbę i pojechaliśmy na nasz stary parking, który okazał się być zajęty. W poszukiwaniu innego miejsca wyjechaliśmy z miasta w kierunku miejscowości Limone, gdzie znaleźliśmy uroczy i spokojny kącik z widokiem na jezioro.


Tam Magda rozłożyła się znów z malowaniem kostiumu, a Tomek zrobił obiadek:)


Na spotkaniu z Helmutem Magda wybrała utwory do których chce tańczyć i ustaliła kolejność. Niestety organizator powiedział, że na wtorek prognoza pogody przewiduje deszcz, a w takim wypadku koncert odbędzie się w sali, w której nie ma miejsca na taniec:( Postanowiliśmy dzisiaj pracować tak, jakby koncert miał się normalnie odbyć, Helmut grał na swoim pięknym fortepianie, a Magda kombinowała co by tu do czego dopasować. Kocur Helmuta wylegiwał się na plecaku Magdy najwyraźniej pragnąc zostawić po sobie trochę zapachu dla Truskawy;)
Po powrocie do kampera dalej intensywnie pracowaliśmy nad kostiumem, Magda bardzo by chciała jutro na swoje urodziny zobaczyć statuę w akcji:)

środa, 18 kwietnia 2012

Bliżej z Inspektorem


O 10.00 zadzwoniliśmy do drzwi Helmuta, żeby razem udać się na posterunek policji. Helmut wyglądał na trochę zaspanego, ale jak zwykle był wesoły, po drodze znów udało nam się na chwilę wyluzować rozmawiając na zupełnie zwyczajne tematy. Jak można się było tego spodziewać, wczoraj Inspektor udzielił Tomkowi złych informacji, policja w Rivie odesłała nas na posterunek do Arco. Na szczęście Helmut nie tylko jest bardzo cierpliwy, ale i ma samochód. Wróciliśmy więc do jego domu po klucze i pojechaliśmy do sąsiedniej miejscowości.
W Arco Helmut najpierw uciął sobie prywatną pogawędkę z panią w okienku, a dopiero później poruszył temat naszego skutera. Po chwili pojawiła się srogo wyglądająca policjantka, z którą Helmut rozmawiał bardzo długo, z czego oczywiście nic nie zrozumieliśmy. Gdy skończył, pani sobie poszła, a my wyszliśmy na świeże powietrze i dowiedzieliśmy się jaki jest nasz los. Po pierwsze nie ma żadnej możliwości, żeby odzyskać skuter wcześniej niż za 60 dni. Można natomiast uniknąć płacenia za garażowanie (co w sumie wynosiłoby 180 euro). Helmut wspaniałomyślnie zaproponował nam, że możemy wstawić skuter do jego garażu, jednak będzie to wymagało zapłacenia mandatu, napisania kilku oświadczeń i wypełnienia jakiś dokumentów. Wdzięczni Helmutowi po stokroć od razu zabraliśmy się do dzieła, po pół godziny wszystko było gotowe i wróciliśmy na posterunek.
Tym razem zostaliśmy zaproszeni do biura, gdzie ta sama sroga pani zaczęła sprawdzać dokumenty. I tu pojawiły się kolejne kłopoty. We Włoszech, tak jak i w Polsce, skuter normalnie się rejestruje i dostaje się dowód rejestracyjny. Nasz skuter jest niemiecki, co oznacza, że „rejestruje” się go w ubezpieczalni, gdzie co roku dostaje się nowe tablice, natomiast jedyny dokument, jaki wozimy ze sobą przy skuterze to ubezpieczenie... Jakby tego było mało w pewnym momencie pojawił się Inspektor vel Potwór, który już po chwili krzyczał do nas po niemiecku, że mamy natychmiast dać mu dowód. Powtarzał w kółko, że to co mówimy nie jest prawdą i sugerował, że świadomie nie chcemy oddać dowodu rejestracyjnego. Pytał, czy dowód został skradziony, czy może chowamy go w kieszeni. Do tego w kółko kpił z naszego snowboardowego kasku nazywając go „kajakowym”. W końcu zadzwonił gdzieś i chyba potwierdził naszą wersję, gdyż później żądał od nas tylko „wszystkich dokumentów od skutera jakie mamy”. Szczęściem tak się zdarzyło, że wozimy ze sobą w kamperze teczkę z dokumentami, gdzie mamy fabryczny certyfikat skutera. Pojechaliśmy znów do Rivy, gdzie wygrzebaliśmy odpowiedni papierek i wróciliśmy do Arco. Biedny Helmut jeździł z nami w tą i z powrotem... Gdy wróciliśmy, Inspektora już nie było, a sroga pani przyjęła wszystkie dokumenty i umówiła nas na jutro na odbiór skutera. Dodatkowo poinformowała nas, że jutro nasz kask również będzie skonfiskowany i wysłany na policję do Trento, gdyż nie można jeździć w nim na skuterze. Jako, że jest to kask snowboardowy, możemy pisemnie ubiegać się o jego zwrot w późniejszym terminie.
Podziękowaliśmy kolejny raz Helmutowi i pożegnaliśmy się, gdyż gdyż on już nie wracał teraz do Rivy. Przejechaliśmy się więc autobusem po drodze zahaczając o sklep i autostop:)
Po takim dniu człowiek chciałby chwilę odpocząć, jednak jakoś trzeba zarobić na ten mandat;) Po powrocie do domu od razu zabraliśmy się za prace nad Tomka kostiumem, który chcielibyśmy jutro skończyć.


wtorek, 17 kwietnia 2012

Wyjęci spod prawa


Tomek wstał jak na rannego ptaszka przystało w sam raz, żeby powitać gościa. Przyszedł do nas marynarz z pobliskiego portu, żeby wyrazić niezadowolenie z powodu naszego parkowania. Zajmujemy prawie 4 miejsca i tym samym blokujemy marynarzom możliwość postawienia samochodu na czas pracy. Fakt faktem, nasze auto jest wielkie, a my dość frywolnie postawiliśmy je w poprzek... Tomek od razu zrobił trochę więcej miejsca, a jak odjedzie samochód obok nas, będziemy mogli zaparkować nawet lepiej.
Po śniadaniu Magda zabrała się zakończenie tematu głowic do hula hop, mamy teraz zestaw dwunastu głowic, sześć lekkich i sześć cięższych, które przy następnej wizycie w Poznaniu zamienimy na lekkie.
Zdarzyła się też pierwsza niemiła niespodzianka tego dnia. Gdy Tomek chciał otworzyć luk bagażowy złamał się nasz ostatni klucz... Przed oczami stanęła nam czarna wizja, brak dostępu do jedzenia dla psa, do sprzętu ogniowego... Trzeba było działać natychmiast, Tomek szybko wyruszył w poszukiwaniu firmy dorabiającej klucze, a przy okazji postanowił dokupić więcej farby do , gdyż wczoraj okazało się, że jedna puszka to stanowczo za mało.
Gdy go nie było Magda zabrała Collette i poszła nad jezioro, gdyż pogoda była wspaniała i aż grzechem byłoby nie pójść się rozciągać.




Po powrocie zrobiła sobie małą drzemkę i chwilę po tym jak wstała usłyszała głośne pukanie w okno, od którego aż podskoczyła ze strachu. Gdy wyszła na zewnątrz okazało się, że odwiedziła nas policja. Po wylegitymowaniu Magdy poinformowali ją, że w mieście jest zakaz kempingowania, a za złamanie tego prawa grozi kara 200 euro... W praktyce dla nas oznacza to tyle, że nie możemy obok samochodu wyłożyć poduchy, na której leży Collette. Od teraz piesek będzie musiał być cały czas zamknięty w środku, poza chwilami, gdy zabieramy go na spacer. Na szczęście tutaj zdarza się to wiele razy dziennie, gdyż wszędzie jest blisko i na przykład na ogień chodzimy pieszo. Poza tym już wczoraj myśleliśmy, że czas już jechać dalej, do następnego miasta. Tak przynajmniej myślała w tamtej chwili Magda...
Gdy policja już sobie pojechała Magda jakoś nie mogła się pozbierać. Zrobiła sobie makijaż na wieczorne wyjście na ogień, jednak rzęsy musiała przyklejać dwa razy i co chwilę jej coś leciało z rąk. Tomka już strasznie długo nie było w domu... Gdy przyszedł czas wychodzenia na występy Magda bardzo zaniepokojona zadzwoniła do Tomka, który powiedział, że będzie w domu za 15 minut.
A co Tomek robił w tym czasie? Najpierw pojechał do Informacji Turystycznej, gdzie skierowano go do punktu, w którym można dorobić klucze. Tam okazało się, że trzeba poczekać godzinkę, gdyż nie ma w tej chwili pracownika zajmującego się kluczami. Tomek pojechał więc do sąsiedniej miejscowości Arco, do sklepu budowlanego po farbę, jednak w drodze powrotnej, na rondzie zatrzymała go policja. Jak się okazało, kask w którym Tomek jechał (czyli ten sam kask, którego używamy z powodzeniem od roku w Polsce i w Niemczech) jest bez homologacji... Całe zatrzymanie przez policję wyglądało dość oryginalnie. Facet stał na rondzie i kierował ruchem, nie miał więc czasu na zajęcie się Tomkiem. Wezwał drugi radiowóz, na który Tomek musiał czekać, jednak policjanci, którzy przyjechali nie mówili ani po angielsku, ani po niemiecku. Ze słownikiem kieszonkowym w ręce Tomek dowiedział się jaka kara mu grozi. Mandat w wysokości 76 euro, przy naszej sytuacji finansowej jest sam w sobie dość przerażający. Sam mandat jednak byłby małą pestką, pod Tomkiem ugięły się nogi, gdy tłumaczył zdanie mówiące o skonfiskowaniu skutera na 60 dni... Dodatkowo, jeśli nie mamy własnego garażu lub kogoś kto zgodzi się przechować nasz skuter u siebie, będziemy musieli płacić 3 euro dziennie za garażowanie. Po dwóch godzinach przyjechała laweta (na szczęście niemieckojęzyczny Inspektor powiedział, że nie płacimy za nią dodatkowo) i zabrała nasz skuter. Tomkowi udało się dogadać z kierowcą, żeby podwiózł go z powrotem do Rivy, gdzie okazało się, że nie można dorobić klucza z powodu braku odpowiedniego surowca... Facet odesłał Tomka do innego punktu w Arco, czynnego do 19.00, a była już 18.00... Kierując się na dworzec autobusowy Tomek próbował złapać autostop, jednak nikt nie chciał się zatrzymać. W końcu znalazł odpowiedni autobus, który zawiózł go do Arco. Biegając, pytając i szukając odpowiedniego adresu trafił w końcu na uprzejmego Włocha, który zgodził się podwieźć go do ślusarza. Bez tej pomocy nie byłoby szansy, żeby dotrzeć na czas, jednak w końcu się udało i klucz został dorobiony. Tomek wrócił do Rivy autobusem, a gdy szedł z przystanku do domu prosił w duchu o spotkanie kogoś znajomego. Jego prośby zostały wysłuchane, gdy zobaczył na swojej drodze Helmuta.
Helmut stał przed swoim mieszkaniem i polerował drzwi. Po krótkiej rozmowie okazało się, że organizator wyraził zgodę na występ tańca z ogniem podczas koncertu. Dodatkowo Tomek pokrótce opowiedział Helmutowi dzisiejsze przygody i umówił się z nim na wieczór na rynku.
Ostatecznie Tomek wrócił do domu i streścił Magdzie wydarzenia ostatnich kilku godzin. Postanowiliśmy dzisiaj nie występować, gdyż łamanie prawa nam się już nie uśmiechało (to byłby nasz czwarty dzień występów, a dozwolone są tylko trzy pod rząd). Poszliśmy więc na rynek bez sprzętu ogniowego, gdzie czekaliśmy na Helmuta. Spędziliśmy z nim miło czas na pogawędkach i wyluzowaliśmy się trochę – opowiadanie anegdot o policjantach musiało poprawić nam humory:) Poprosiliśmy go, żeby z nami jutro poszedł na posterunek policji, na co się zgodził, mamy więc dużą nadzieję na odzyskanie naszego skutera.


poniedziałek, 16 kwietnia 2012

Ciao Helmut!


Kolejny dzień pełen pracy, na szczęście słoneczny. Sześć nowych głowic jest gotowych, na jutro pozostało zawinięcie sześciu starych, gdyż kupiliśmy na razie tylko jedną porcję, na próbę. Magda zabrała się też za przerabianie złotych butów do kompletu ze strojem, oraz poszła do biblioteki. Internet nadal nie działa, mamy za to informację, że nie jest to kwestia naszego komputera, tylko awaria całej sieci.
Najważniejsza jednak rzecz w dniu dzisiejszym to postęp jaki zrobiliśmy z sprawie stroju statuy Tomka. Po dwudniowych testach doszliśmy do wniosku, że farba w sprayu nie zdaje egzaminu. Tomek wsiadł więc na skuter i pojechał do sklepu po farbę w puszce, po czym na dachu kampera rozpoczął wielkie malowanie. Okazało się, że nawet we dwójkę jest to potwornie dużo pracy, ale na szczęście w słońcu ubrania szybko schły:)
Wieczorem wybraliśmy się na występy, było miło i przyjemnie, a przy tym poznaliśmy jedną ciekawą osobę. Helmut, czyli Włoch o niemieckich korzeniach zagadał do nas po jednym z występów. Okazało się, że jest pianistą i w następny wtorek gra koncert wraz z dwoma innymi muzykami na dziedzińcu zamku. Taniec Magdy tak mu się spodobał, że zaproponował jej tańczenie na tym koncercie! Pomysł bardzo nam się spodobał i teraz tylko czekamy na zgodę organizatora:)


niedziela, 15 kwietnia 2012

Pomysłowy Dobromir


Cały dzień lało potwornie, burzliwość pogody w tym miejscu nas zadziwia, jest niczym pora deszczowa w Indonezji;) Pomimo opadów Tomek heroicznie wsiadł na skuter i pojechał na zakupy spożywcze, które były już koniecznością. Magda natomiast zabrała się za głowice od hula hop. Po pierwsze stare głowice są w opłakanym stanie jeszcze po Funkelstadt, po drugie kupiliśmy w Poznaniu materiały na nowe, lepsze głowice, które właśnie dzisiaj wychodziły spod rąk Magdy i spod naszego imadła Viktora. Tomek po powrocie gotował obiadek i pomagał Magdzie raz po raz, gdyż wyginanie stalowej linki żeglarskiej nie jest prostym zadaniem. Efekt jest dla nas bardzo zadowalający, poprzednie głowice ważyły (bez kewlaru) 54g, nowe ważą natomiast tylko 28g! Jest to spora różnica, przy dwunastogłowicowym hula hop daje to ponad 300g!


Poza tym Magda bardzo chciała się dzisiaj rozciągać, gdyż wczoraj miała dzień przerwy. Co tu jednak zrobić, gdy na dworze leje, a w środku jest potwornie mało miejsca i do tego całą podłogę zajmuje pies... Dla chcącego nic trudnego:) Magda zlikwidowała kanapę i w jej miejsce wstawiła przenośną, turystyczną sale gimnastyczną:) Była w stanie zrobić prawie wszystkie swoje ćwiczenia, oprócz skłonów z zamachem:)


Wieczorem nie poszliśmy na ogień, spędziliśmy za to czas przy świecach i latarkach wsłuchując się w deszcz dudniący o dach kampera.

sobota, 14 kwietnia 2012

Koło nosa


Gdy rano Tomek wstał wcześnie i zupełnie przypadkiem dowiedział się, że wczoraj w mieście miał swój przystanek rajd 500Miglia, nie mógł uwierzyć, że nas to ominęło. Trzeba Wam wiedzieć, że jednym z wielkich zainteresowań Tomka z przeszłości są stare samochody, a słynny rajd 500Miglia jawił mu się kiedyś jako nieosiągalne i egzotyczne zdarzenie, o którym można poczytać w gazecie, a nie być jego świadkiem. Zawód jaki odczuł dzisiejszego ranka przekształcił się szybko w złość na samego siebie. Magda również obudziła się z wyrzutami sumienia i nie mogła się ich pozbyć przez większość dnia, zwłaszcza po tym, jak Tomek poinformował ją o wczorajszej imprezie. Zdarzenie to miało jednak swoje dobre konsekwencje, postanowiliśmy nie odpuszczać już sobie tak lekko, przynajmniej do czasu unormowania się naszej sytuacji finansowej. Zmobilizowało nas to też do tego, żeby w końcu zabrać się za Tomka pomysł. Otóż jakiś czas temu Tomek pomyślał, że chciałby spróbować pracy jako statua, jedyne co w tej chwili stoi na przeszkodzie, to brak kostiumu. Długo dzisiaj debatowaliśmy nad postacią, która Tomek miałby uosabiać i w końcu wpadliśmy na pomysł, który na razie pozostanie tajemnicą;) Pojechaliśmy od razu do sklepu i kupiliśmy farbę w sprayu do pomalowania ubrań, jednak po pierwszych próbach nie jesteśmy pewni, czy ta farba dobrze pokryje materiał.
Magda odpuściła sobie dzisiejsze rozciąganie z powodu potwornych zakwasów, poszła za to do biblioteki, gdzie pracowała przy komputerze. Tomek jak zwykle dużo siedział nad włoskim, a wieczorem poszliśmy na ogień. Mieliśmy dzisiaj premierę super kostiumu Magdy! Strój spisał się na medal, tak w tańcu jak i na zdjęciach:



Pokazy dzisiaj były bardzo dobre, finansowo poszły przyzwoicie, publiczność również dopisała. Poznaliśmy też młodą włoszkę mieszkającą w zasadzie w Stanach, która zachwyciła się tańcem z ogniem i bardzo chętnie przyjdzie do Magdy na kilka lekcji:) Jutro ma do nas zadzwonić i się umówić.

piątek, 13 kwietnia 2012

Włoskim zwyczajem


Za oknem znów szaro i buro, co nie zadziałało pozytywnie ani na nasze morale, ani na nasz akumulator. Mocne postanowienie Magdy, żeby rozciągać się jak najczęściej na szczęście pomogło, znów więc poszła wraz z Collette nad jezioro, żeby ku zdziwieniu przechadzających się turystów wykonywać na macie różne ćwiczenia. Potem przyszedł czas na szycie, wprawdzie było za mało prądu na maszynę, ale za to można było przyszyć wszystkie niebieskie guziki:) Tym samym Magdy kostium jest już skończony, przynajmniej jeśli chodzi o szycie. Pozostały jeszcze buty i może coś w stylu kolorowych rajstop. Buty mamy już kupione, jednak wymagają małej przeróbki, jeśli chodzi o jakieś rajstopy, to będzie to trudniejsza sprawa, zwłaszcza, że powinny być z bawełny. Na razie i tak jest zimno, więc Magda będzie pod spódnicę zakładać drugą, w charakterze podszewki. Posunęły się też trochę prace nad Tomka marynarką, jednak aby wykonać następne kroki potrzebna już będzie maszyna.
Tomek poszedł do biblioteki, gdzie znów okazało się, że internet nie działa... Ogólnie tutejsza biblioteka to bardzo ciekawe zjawisko. Można tu spotkać ludzi w każdym wieku, dużo uczącej się młodzieży szkolnej, osoby korzystające z internetu wyglądające na biznesmenów oraz osoby niepełnosprawne. Zdziwiło nas, jak bardzo jest to tutaj popularne, ludzie przychodzą posiedzieć tu sobie i poczytać gazetę lub po prostu spotkać się z kimś.
Gdy przyszedł wieczór i lekko kropił deszczyk stwierdziliśmy, nie nie chcemy dzisiaj szykować się na rynek tylko po to, żeby okazało się, że pada i nie możemy występować. Jakoś tak dosięgnęło nas może lenistwo... Postanowiliśmy wyciągnąć dawno nie używane scrabble i spędzić wieczór na spokojnie w domu. Gdy tak siedzieliśmy sobie zrelaksowani, zaczęły do nas dobiegać z miasta różne odgłosy, w tym fajerwerki i ogólny gwar. Przeszło nam przez myśl, że to mogła być zła decyzja, żeby nie iść dzisiaj do pracy, w końcu jest piątek, do tego deszcz jednak nie zdecydował się spaść... Jednak decyzja już zapadła, a i tak było już za późno na robienie makijażu i szykowanie się. Tak więc rozegraliśmy bardzo długą partyjkę i poszliśmy spać.

czwartek, 12 kwietnia 2012

Złapana w sieć


Zgodnie z prognozą pogody, co drugi dzień jest ładny, dziś na szczęście nie padało i mogliśmy w końcu rozpocząć sezon ogniowy! Jednak to dopiero wieczorem. W ciągu dnia Magda, po tym jak porozciągała się w słońcu nad jeziorem wyciągnęła maszynę do szycia i zaczęła kombinować z marynarką Tomka, jednak jak tylko słońce zaszło za górę ograniczona ilość prądu zaczęła dawać o sobie znać. Tomek spędził czas na zakupach, nauce włoskiego i gotowaniu. Niestety nasz wspaniały, bezprzewodowy, darmowy internet, z powodu którego specjalnie kupiliśmy włoski numer telefonu, dzisiaj zafundował Magdzie całe popołudnie w bibliotece pełne frustracji i kombinowania. Internet nie działa, a my nie wiemy czy to z winy naszego komputera, czy z winy sieci. Magda zrobiła wszystko co mogła, żeby przywrócić wczorajszy stan rzeczy, jednak na próżno. Zrezygnowana wróciła do domu, gdzie na szczęście czekał na nią obiad:)
Wieczorem poszliśmy na rynek, gdzie pomimo dużo lepszej pogody zastaliśmy takie same pustki jak we wtorek. Jedynym żywym stworzeniem zdającym się po prostu spędzać czas na mieście był uroczy kot o oryginalnym umaszczeniu, który odpoczywał na murku przy wodzie.


Tym razem, pomimo braku ludzi postanowiliśmy nie polegać na pozorach i po prostu zaczęliśmy pokazy.


Ku naszemu zaskoczeniu jakoś tak się stało, że podczas każdego z występów ktoś pojawiał się na horyzoncie i coś do kapelusza wpadało:) Nie można powiedzieć, że wpadało dużo, ale wystarczy na zakupy spożywcze;) Tak czy inaczej jesteśmy zadowoleni, że udało nam się zarobić cokolwiek, a co najważniejsze, przyjemnie nam się robiło pokazy:)

środa, 11 kwietnia 2012

Egipskie ciemności


Przez całą noc i dzień padał bardzo mocno deszcz, postanowiliśmy nie siedzieć z założonymi rękami i z parasolem udaliśmy się do biblioteki aby skorzystać z internetu i nadrobić trochę zaległości z pocztą. Okazało się, że nie ma tam wifi, a z komputerów miejscowych można korzystać tylko godzinę tygodniowo. Alternatywą do biblioteki jest darmowa sieć bezprzewodowa, aby z niej skorzystać zainwestowaliśmy we włoski numer telefonu komórkowego potrzebny do logowania. Tak więc mamy darmowy internet bez ograniczeń, hurra! Po podładowaniu komputera wróciliśmy do kampera i troche popracowaliśmy, aż się ściemniło. Niestety z powodu rozładowanego akumulatora wieczorem nie mieliśmy światła, co zadziałało na nas niezwykle usypiająco, więc poszliśmy spać około 22:00. Liczymy na to, że jutro słonko dzięki panelowi słonecznemu naładuje nam baterię i następny wieczór spędzimy tym razem przy świetle.

wtorek, 10 kwietnia 2012

Raj odkryty


Obudziliśmy się w piękny słoneczny dzień, z okna mogliśmy od rana podziwiać góry i jezioro, zebraliśmy się dość leniwie i ruszyliśmy do miasta na rekonesans.


Jak zwykle naszym pierwszym miejscem do odwiedzenia jest centrum informacji turystycznej, które akurat w tym miasteczku było nam wyjątkowo trudno znaleźć. Zanim tam dotarliśmy obeszliśmy ścisłe centrum, składające się z dwóch placów, kilku małych deptaków i portu. Pojawienie się nagle w takim miejscu daje człowiekowi uczucie, że znalazł się w raju. Woda w jeziorze ma piękny lazurowy kolor, otaczają nas wspaniałe w połowie zielone, z ośnieżonymi szczytami góry, wszędzie okazała roślinność.







Po uzyskaniu wszystkich pożądanych odpowiedzi na nasze liczne pytania udaliśmy się do ratusza aby zbadać sprawę legalności występów w tym pięknym mieście. Rozmowy z bardzo miłymi urzędnikami były jak to we Włoszech utrudnione z powodu bariery językowej. Po tym jak zasugerowano nam aby w sprawie ognia udać się do straży pożarnej ustaliliśmy, że nasze pokazy nie powinny stanowić problemu, musimy jednak trzymać się kilku prostych wytycznych. Prawo tu jest takie, że nie wolno występować dłużej niż trzy dni pod rząd, a po tych trzech dniach należy zrobić dwa tygodnie przerwy. Dodatkowo jest zakaz robienia pokazów po 22.00 i limit głośności wynoszący 50dB.
Gdy wróciliśmy do kampera posililiśmy się zupką z polskich warzyw i ruszyliśmy na skuterze w poszukiwaniu lepszego miejsca parkingowego, zjeździliśmy miasto wzdłuż i w wszerz dochodząc ostatecznie do wniosku, że nasze obecne miejsce jest najlepszym jakie możemy tu dostać, w końcu mamy widok na jezioro, góry, do rynku około 10 minut spacerkiem, no i parking jest za darmo.
Piękna słoneczna pogoda, która towarzyszyła nam przez cały dzień wieczorem zmieniła się pogodę niemalże sztormową, porywisty wiatr targał wszystko co stało mu na drodze, w porcie fale uderzające o brzeg, od czasu do czasu lekki deszczyk, ogólnie chłodno i nieprzyjemnie. Mimo wszystko postanowiliśmy występować, uszykowaliśmy się, poszliśmy na rynek i po dłuższej chwili analizy sytuacji stwierdziliśmy, że nic tu po nas kiedy nie ma tu nikogo. W ciągu dnia pełne ludzi miejsce było teraz zupełnie puste, zupełnie jak w scenie z filmu katastroficznego.
Wróciliśmy więc do domu i po kolacji zakończyliśmy ten pełen wrażeń dzień w nowym miejscu.  

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Niczym ślimaczki


W bardzo powolnym tempie przez ostatnie trzy dni jechaliśmy przez Europę. W sobotę rano dojechaliśmy do Słubic, gdzie zrobiliśmy ostatnie zakupy w Polsce wydając tym samym pozostałości złotówek. Po przekroczeniu niemieckiej granicy i dojechaniu pod Berlin trzeba było w końcu zdecydować dokąd zmierzamy... I tu pojawił się mały problem. W zasięgu tysiąca kilometrów nie było miejsca, gdzie pogoda byłaby zadowalająco ładna. W całych Niemczech w porywach do 10 stopni, a w nocy mróz. We Francji odrobinę lepiej, ale kraj żabojadów jest jedną wielką zagadką pod względem występów. Postanowiliśmy zaryzykować Włochy, gdzie co prawda ma padać w co drugi dzień, ale przynajmniej ma być ciepło. Jechaliśmy więc dzielnie przez Niemcy i Austrię, zatrzymując się często na przerwy w uroczych miejscach.


Dziś wieczorem dojechaliśmy do Włoch, gdzie pojawiło się przed nami kuszące jezioro Garda. Zaparkowaliśmy na pierwszym lepszym bezpłatnym miejscu parkingowym i zmęczeni poszliśmy szybko spać.

piątek, 6 kwietnia 2012

Tryb ekspresowy


Nie ma to jak obudzić się w lesie! Gdy Magda jeszcze smacznie spała, Tomek wraz z Collette wymknęli się z domu na spacer, tego im było trzeba!


Na 11 byliśmy umówieni w Międzyrzeczu u taty Tomka. Niestety Monika była zajęta pacjentami, zjedliśmy więc śniadanie z tatą, Piotrkiem i Kacprem, po czym Tomek, korzystając z nieograniczonego dostępu do wody zabrał się za oczyszczanie naszej instalacji wodnej. Magda w tym czasie nadrabiała towarzyskie zaległości z Kacprem:) Niestety Michalinka tym razem była dziwnie zdystansowana i nie bardzo chciała się razem bawić... A może po prostu była zajęta, gdyż dzielnie pomagała w sprzątaniu.
Po południu pojechaliśmy do dziadków, gdzie zastaliśmy również całą ekipę z Warszawy. Objedliśmy się potwornie pysznymi naleśnikami, które Danusia pieczołowicie smażyła pewnie trzy godziny i w końcu udało nam się pokazać babci nasze zdjęcia.
Niestety czas gonił nas niemiłosiernie, wróciliśmy do domu, gdzie Tomek musiał dokończyć czyszczenie instalacji i po krótkim czasie mogliśmy wyjechać. Nie dojechaliśmy zbyt daleko tego dnia, Tomek zatrzymał się na przerwę jakieś 50km od granicy niemieckiej i ta przerwa przekształciła się w nocleg.

czwartek, 5 kwietnia 2012

Jak sójka za morze...


Wow, co to był za dzień! Po tym jak Tomek odebrał samochód i załatwił przegląd, zaczęliśmy pakować „ostatnie rzeczy”. Tych rzeczy zebrało się tak dużo, że zamiast wyjechać około południa, opuściliśmy Poznań około 17. Najśmieszniejsze było to, że Agnieszka zdążyła wrócić do domu, więc wypiliśmy z nią sobie jeszcze herbatkę:) Prawda jest taka, że wcale nam się nie spieszyło, woleliśmy spokojnie i dokładnie wszystko spakować tak, żeby niczego nie zapomnieć.
Pierwszym naszym celem był Grodzisk, a dokładniej piwnica w Grodzisku. Jako, że wywoziliśmy łóżko z mieszkania Rumburaków do piwnicy, Tomek jechał na skuterze, a Magda prowadziła kampera. Na miejscu dobraliśmy się do naszych 32 opisanych i ponumerowanych kartonów z rzeczami i zrewidowaliśmy nasz cały dobytek. Część rzeczy zostawiliśmy, a w ich miejsce zabraliśmy inne rzeczy. Cała operacja zabrała nam czas do pierwszej w nocy, kiedy wyjechaliśmy za miasto do lasu na nocleg.

środa, 4 kwietnia 2012

Ach Kochani...!


Samochód został dziś wzięty na warsztat i mamy dobre wieści, będzie gotowy na jutro rano. Tymczasem wpadła do nas na chwilę Marta, jak zwykle wymieniliśmy doświadczenia, jednak godzina z hakiem to zdecydowanie za mało na omówienie wszystkiego. Mieliśmy w sumie dużo czasu, żeby zobaczyć się w styczniu i w lutym, jednak cały czas coś temu nie sprzyjało. Teraz, po tym króciutkim spotkaniu, chcielibyśmy więcej... No cóż, może uda nam się spotkać gdzieś w podróży:)
Ostatnie rzeczy zostały już przygotowane do wyniesienia do samochodu, jesteśmy zwarci i gotowi. Tomek pojechał jeszcze raz do miasta i wymienił płyn hamulcowy w skuterze, oraz zjeździł wszystkich możliwych mechaników fiata i elektryków w okolicy, żeby kupić przerywacz do kierunkowskazów.
Wieczorem spotkaliśmy się już po raz ostatni z Ireną i Andrzejem, którzy przywieźli nam kolejną porcję rzeczy pod tytułem „może wam się przyda”:) Przed snem pożegnaliśmy się też z naszymi kochanymi Rumburakami, którzy tak wspaniałomyślnie postanowili nas gościć u siebie przez trzy miesiące. Nasza wdzięczność jest nie do opisania!
Jesteśmy bardzo podekscytowani jutrzejszym dniem, wprawdzie zanim wyruszymy w pełni w trasę, to jeszcze kilka dni, ale samo symboliczne wyjechanie z Poznania będzie swego rodzaju rozpoczęciem nowej przygody:)

wtorek, 3 kwietnia 2012

Jak za dwóch!


Minęły dwa tygodnie intensywnych przygotowań do wyjazdu. Kamper został posprzątany bardzo dokładnie, łącznie z wymontowaniem okien i precyzyjnym ich umyciem oraz wypraniem wszystkich kanap Karcherem. Tomek zrobił system mocowania nowego skutera i roweru na tylny bagażnik, co mocno usprawni pakowanie naszych pojazdów. Magda skończyła spodnie do występów dla Tomka i porzuciła na razie szycie, żeby stopniowo wszystko wynosić do naszego domku.


Przywieźliśmy nasze wszystkie rzeczy z Kiekrza, opróżniliśmy piwnicę i wynieśliśmy już praktycznie wszystko z mieszkania. Oddaliśmy komputer do naprawy, gdyż wentylator wymagał wymiany, a i kamerka internetowa też nie działała. Potem przeinstalowaliśmy system, gdyż zdecydowanie takie odświeżenie naszemu laptopowi było potrzebne. Kamper też odwiedził mechanika, gdyż zauważyliśmy jakiś wyciek oleju z silnika. Dwa razy byliśmy w centrum windsurfingowym Mysza w Kiekrzu, żeby wynegocjować zamianę naszej deski na deskę dla początkujących, plus piankę dla Magdy, buty dla nas obojga i dodatkowy żagiel. Dwukrotnie też odwiedziliśmy lumpeks, po to, żeby w końcu dostać poszukiwaną kamizelkę od Krzysia:) Również dwa razy byliśmy w ubóstwianym przez nas Kwadracie, raz z kolegą Piotrem, omawialiśmy ewentualną współpracę, a raz z mamą Magdy, po prostu spędzaliśmy wspólnie czas. Magda znalazła nawet chwilę, żeby od Agnieszki nauczyć się podstaw Decoupageu, zrobiła sobie tym samym ładne kolczyki:)


Dodatkowo w międzyczasie Magdy kolega Tomek miał urodziny i dostał od nas własnoręcznie zrobioną świnkę skarbonkę skąpaną w niebieskiej farbie:) Miejmy nadzieję, że będzie regularnie karmiona.
Ciekawą przygodę mieliśmy jadąc na ślub:) W ostatniej chwili przed wyjazdem zepsuł się samochód Krzysia i Agnieszki, którym mieliśmy jechać. Magdy kolega Tomek, który był świadkiem, dojechał do nas taksówką, którą potem razem z Agnieszką pojechaliśmy na Ogrody. Tam Irena poratowała nas swoim samochodem, którym mogliśmy szczęśliwie dojechać do Tarnowa Podgórnego. Sam ślub trwał mniej niż 10 minut i był całkiem wesoły, zwłaszcza, że pani urzędniczka życzyła nam, żeby każdy dzień był równie wyjątkowy co dzisiejszy. Oczywiście samochód wieczorem już działał normalnie i do teraz nie wiemy dlaczego nie chciał odpalić;)
Oprócz tego wszystkiego sprawiliśmy sobie nowe, jeszcze lepsze głowice do hula hop, byliśmy ze zwierzakami u weterynarza na kontroli i szczepieniu, kupiliśmy duże lustro do kampera na wymiar, zamówiliśmy niebieskie, obciągane guziki do kostiumów... Po prostu dużo pracowaliśmy.
Praktycznie gotowi do wyjazdu zaplanowaliśmy opuszczenie Poznania na środę rano. W poniedziałkowy wieczór zrobiliśmy sobie imprezkę pożegnalną z Krzysiem i Agnieszką, składającą się jak zwykle z filmu i jedzenia. Dzisiaj rano Tomek zabrał samochód na przegląd, gdyż niedługo się kończy i nie chcemy mieć z tym problemu w podróży. Wyobraźcie sobie nasze zaskoczenie, gdy okazało się, że kamper przeglądu nie dostał – tylne hamulce nie działają... Tomek od razu pojechał do naszego mechanika, jednak bez umówionego terminu nie mieliśmy szans na naprawę w dniu dzisiejszym. Jak dobrze pójdzie jutro wezmą go na warsztat.
Nieco podupadliśmy na duchu z powodu nieplanowanego przesunięcia wyjazdu, jednak szybko się pozbieraliśmy i postanowiliśmy ten czas dobrze wykorzystać, dobrze, czyli na spotkania towarzyskie:) Dzisiaj wpadł do nas na chwilę Tomek C, z którym ostatecznie się pożegnaliśmy, a jutro spodziewamy się odwiedzin Marty, która dopiero co wróciła do Poznania z ogniowego wyjazdu do Niemiec.
Tak naprawdę w praktyce znalazło się jeszcze bardzo dużo rzeczy, które możemy zrobić zanim opuścimy gościnę Rumburaków, na przykład posprzątać po sobie;) Tak więc dodatkowy czas, którego z pozoru było za dużo, zaczyna się nam powoli kurczyć...