Wyspani i po porządnym, leniwym śniadaniu pojechaliśmy do Niemieckiego Muzeum Higieny. Wbrew temu na co nazwa wskazuje, nie jest to muzeum w którym można podziwiać antyczne toalety – nawet Magda uległa zupełnie temu miejscu, które w tak obszerny i ciekawy sposób opowiada o człowieku. W ciągu trzech godzin udało nam się zobaczyć mniej niż połowę ekspozycji, a staraliśmy się nie zatrzymywać na zbyt długo przy poszczególnych eksponatach. Odwiedziliśmy sale mówiące o historii muzeum, chorobach, odżywianiu, narodzinach, starości i umieraniu, natomiast z żalem musieliśmy przejść szybko przez salę dotyczącą seksualności i przez inne, na które nawet nie mieliśmy czasu zerknąć. Niestety w muzeum był zakaz robienia zdjęć, więc trudno nam będzie podzielić się tym co widzieliśmy.
Spośród rzeczy, które zrobiły na nas największe wrażenie możemy opowiedzieć o doświadczeniu starości. Niesamowita sprawa – mogliśmy założyć na siebie różne rzeczy imitujące dolegliwości, jakie posiada stary człowiek: specjalną „drabinę” zmuszającą do garbienia się, szczotki na nogi utrudniające utrzymanie równowagi, tuby na uszy powodujące szumy, okulary, przez które widać jak przez woskowy plaster i do tego wibrującą maszynę na nadgarstek utrudniającą pisanie. Tak wyposażeni przez kilka minut staraliśmy się przemieszczać, komunikować ze sobą i pisać, było bardzo ciężko, a kręgosłup bolał nas jeszcze kilka godzin...
Bardzo ciekawa była też ekspozycja dotycząca narodzin. Oprócz nagrania porodu można było obejrzeć płody w różnych stadiach rozwoju zakonserwowane w formalinie, oraz zabytkowe krzesła do rodzenia.
Oczywiście sala dotycząca seksualności oferowała uciechy, które tylko powiększyły nasz apetyt na wiedzę. W ciągu bardzo krótkiego czasu jaki w niej spędziliśmy Magda zdążyła włożyć rękę do ciemnej dziury i wyczuć w niej kolano, jako przykład strefy erogennej:)
A w sali mówiącej o chorobach widzieliśmy mrożące krew w żyłach autentyczne odlewy twarzy ludzi cierpiących na trąd czy czarną ospę...
Z ogromnym niedosytem zostaliśmy wyproszeni z muzeum i wróciliśmy do domu, chcieliśmy po drodze zrobić zakupy, ale sklepy były już zamknięte. Zadowoliliśmy się więc pizzą z knajpy i pieczonymi ziemniakami z domowego piekarnika i spędziliśmy trochę czasu na ciekawych rozmowach, jak zwykle.
Przed północą zebraliśmy się i tramwajem pojechaliśmy do centrum, licząc na spektakularne pokazy sztucznych ogni i wesołą atmosferę. Dla Magdy zaczął się tu sylwestrowy horror, czyli jedna z najgorszych nocy noworocznych w jej życiu. Hałas był tak potworny, że mieliśmy trudności z rozmawianiem, tłumy pijanych ludzi puszczały fajerwerki i nikt nie zważał na bezpieczeństwo. W poszukiwaniu spokojniejszego miejsca przeszliśmy nad rzekę, gdzie z tarasu nad nami rzucano petardy! Magda czuła się jak na wojnie, reszta towarzystwa nie miała takich problemów, jednak po dłuższej chwili Agnieszka i Tomek też byli zmęczeni wszechobecnymi wybuchami. Raz nawet komuś przewróciła się wyrzutnia rakiet i zaczęła strzelać w tłum... Apogeum złego samopoczucia Magdy nastąpiło, gdy zobaczyliśmy ludzi z psami trzymanymi na rękach. Nie potrafiliśmy zrozumieć jak ludzie mogli zdobyć się na tak daleko idącą ignorancję w stosunku do swoich pupili...
W końcu dotarliśmy do upragnionej budki z grzanym winem, jednak gdy wino okazało się jabolem na ciepło z dolewką wysokich procentów wszelkie nasze nadzieje na przyjemny wieczór poszły z dymem. Magda wytrzymała jakoś do północy i jak najszybciej, bocznymi uliczkami wróciliśmy na tramwaj i do domu.
W mieszkaniu zastaliśmy spokojną atmosferę, a grube ściany skutecznie odcinały nas od hałasu z zewnątrz, mogliśmy zrelaksować się przy kupionym po drodze winie i odpocząć.
Krzysiu miał zupełnie inny odbiór naszego wejścia w nowy rok, a swoją wizją podzielił się z nami na tym krótkim filmie: