Jak wiadomo, po drodze do
Poznania zawsze jest Berlin. Nie możemy powiedzieć, że szczególnie
lubimy to miasto, jest dla nas po prostu za duże, dlatego
postanowiliśmy spędzić tu jak najmniej czasu, tak żeby akurat
załatwić wszystkie sprawy. Gdy udało nam się zaparkować jakieś
dziesięć kilometrów od centrum, wskoczyliśmy na skuter i
rzuciliśmy się w dżungle ruchu samochodowego. Większość dnia
spędziliśmy wdychając berlińskie spaliny i szczerze mówiąc nie
był to najprzyjemniejszy z dni. Jedyna sprawa jaką udało nam się
załatwić to zakup wegańskich butów dla Magdy w jedynym znanym nam
sklepie z wegańskim obuwiem, pozostałe sprawy zakończyły się
fiaskiem. Wieczorem spotkaliśmy się z naszym znajomym Oliverem,
który w zeszłym roku pracował z nami w Funkelstadt jako opowiadacz
bajek i dyrektor cyrku, w którym gwiazdą była oczywiście die
Feuerprincessin:)
Spędziliśmy z nim
przemiły wieczór wspominając wspólną pracę i rozmawiając o
wszystkim i o niczym. Było nam się bardzo ciężko rozstać i
pewnie gdyby nie to, że umówiliśmy się na jutro u rodziny Tomka,
zostalibyśmy dłużej.
Po północy opuściliśmy
Berlin i dojechaliśmy do granicy, gdzie zatrzymaliśmy się na
nocleg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz