Powstały dziś pierwsze
klipy do naszego tajemniczego pokazu. Odwiedzili nas Kisiel (brat
Agnieszki) z Karoliną i Magda miała okazję pobawić się w
reżysera i operatora kamery, podczas gdy Kisiel był aktorem.
Ubawiliśmy się przednio!
Na obiad zjedliśmy pyszne
risotto z dynią serwowane przez szefa kuchni - Tomka, który zarazem
stał się prezesem klubu „Lubię Dynię”. Na ogień niestety nie
poszliśmy z powodu pogody, wieczór spędziliśmy więc w domu
oddając się obowiązkom domowym i pracy.
Minęły kolejne trzy dni
załatwiania spraw i pracowania w Poznaniu. Udało nam się dwa razy
pójść na ogień, niestety we wtorek musieliśmy zostać w domu,
znów z powodu pęcherza Magdy... Środowe występy były mocno
skoncentrowane na towarzyskiej stronie występów ulicznych. Irena,
jako nasza najwierniejsza wielbicielka przyprowadziła swoją
znajomą, razem z którą obejrzała wszystkie trzy nasze pokazy.
Niestety znajoma nie do końca przypadła do gustu Magdzie, gdyż
jako jasnowidz przypisała sobie prawo do komentowania bardzo
prywatnych spraw, nie pytana... Szybki sposób na obudzenie ostrej i
groźnej Magdy;) Na rynku pojawili się też Marta i Mikołaj, którzy
odświeżyli atmosferę serwując nam konstruktywną krytykę
dotyczącą naszych pokazów:) Bardzo dziękujemy, zwłaszcza
Majkiemu za wyważony dobór słów:P Mieliśmy też okazję trochę
poznać Grześka i Rysię, inną parę ogniarzy z Poznania, którzy
tak jak i my próbują podróżować i utrzymywać się z
występowania. Było wesoło:) Grześ i Rysia pojawili się również
dzisiaj, jednak nasz wieczór został przerwany nadchodzącą burzą,
tak więc jam session które próbowaliśmy uskutecznić ograniczyło
się do kilku utworów.
Poza pracą i naszymi
pozostałymi, standardowymi zajęciami Magda uczyła się od Krzysia
jak nagrywać filmy, gdyż w najbliższej przyszłości planujemy
nagrać kilka krótkich klipów, które chcemy później wykorzystać
w pewnym pokazie. W środę Tomek zaprowadził naszego kamperka do
mechanika na poważną naprawę, która pewnie zajmie kilka dobrych
dni. Postanowiliśmy też zaopatrzyć się w czytnik ebooków, w
końcu elektroniczne książki zajmują dużo mniej miejsca niż
papierowe i można ich mieć ze sobą na wyjeździe bardzo wiele:) A
dziś mieliśmy bardzo przyjemne spotkanie z mamą Agnieszki, która
odwiedziła nas (chociaż podejrzewamy, że bardziej chodziło o
Collette:) ) i przywiozła ze sobą pyszne wegańskie ciasto własnej
roboty, mniam!
Kolejny dzień minął nam
na pracach, Tomkowi w mieście na załatwianiu spraw, a Magdzie w
domu na rozciąganiu i sprzątaniu. Pogoda na pokazy popsuła się
zupełnie i gdyby nie umówione spotkanie pewnie wcale byśmy na
rynek się nie wybrali.
Spotkanie o którym mowa
było dość niecodzienne, przynajmniej dla nas;) Pewna dziennikarka,
znajoma mamy Magdy zapragnęła zrobić z nami wywiad. Historie
opowiadane przez Irenę zafascynowały ją na tyle, że wielce
podekscytowana przez ponad dwie godziny wypytywała nas o nasze
życie, a było co opowiadać. Oczywiście jak na dziennikarkę
przystało najbardziej interesowały ją pikantne szczegóły z
historii naszego życia, których niestety wiele jej nie
dostarczyliśmy (żadnych ciężkich przejść z narkotykami ani prób
samobójczych;) ). Niemniej jednak wynotowała sobie mnóstwo faktów,
a po wywiadzie zrobiliśmy specjalnie dla niej pokaz, na który
ściągnęła nawet fotografa. Wszystkie ogródki były pozasłaniane
z powodu zimna, więc występ odbył się pod pręgierzem, mimo to
był wyjątkowo udany i zabrała się spora publiczność, która
przyczyniła się do magicznej atmosfery. Dziennikarka zachwycona
obiecała, że pojawimy się w następny poniedziałek na portalu
internetowym dla którego pisze, zobaczymy co z tego wyjdzie;)
Minął cały tydzień
intensywnej pracy oraz intensywnych spotkań:) Tomek wiele czasu
spędził na pracach związanych z kamperem. Elektryk samochodowy,
przegląd instalacji gazowej, porządki oraz demontowanie i malowanie
frontów szafek, żeby były białe i sprawiały wrażenie
przestrzenności.
Magda momentami miała
trochę problemów z produktywnym wykorzystaniem czasu, niemniej
jednak i tak udało jej się kilka razy rozciągać (raz nawet razem
z Tomkiem) i poczynić pewien postęp w malowaniu spódnicy.
Wykorzystała też każdą możliwość, żeby rozmawiać z
Agnieszką, która na szczęście spędza dnie w domu i przez Magdę
poziom produktywności Agnieszki spadł znacząco (chociaż Tomek też
miał w to swój wkład). Spotkała się ze swoim przyjacielem
Tomkiem Ciasiem, z którym jak zwykle przegadała wiele godzin na
mniej lub bardziej poważne tematy. Postanowiła tez zadbać o swoje
zdrowie, gdyż częste zapalenia pęcherza zrujnowały nam pracę w
tym sezonie. Tak więc była na badaniu moczu i krwi oraz u urologa,
który nie był bardzo pomocny i jej stan zdrowia skwitował zdaniem
„taką ma pani naturę”. Korzystając z tego, że jesteśmy w
Poznaniu Magda odwiedziła również ginekologa oraz poszła na
badanie organizmu metodą medycyny naturalnej, które dało jej dużo
lepszy pogląd na stan jej organizmu niż wizyta u konwencjonalnego
lekarza. Dzisiaj natomiast jej zła organizacja i rozkojarzenie miało
swoje negatywne skutki, gdyż Magda zapomniała o dawno wyczekiwanych
warsztatach tańca tribal fusion i spóźniła się na nie prawie
dwie godziny...
Staraliśmy się jak
najwięcej pracować na rynku, jednak z powodu pogody udało nam się
to tylko trzy razy. Dwa razy Irena i Andrzej wraz ze swoimi znajomymi
byli naszą najwierniejszą publicznością, chodząc od knajpy do
knajpy za naszymi pokazami:)
Wieczory w które nie
pracowaliśmy spędziliśmy na spotkaniach towarzyskich, w tym na
oglądaniu filmów z Krzysiem i Agnieszką. W poniedziałek Irena i
Andrzej odwiedzili nas w mieszkaniu Krzysia i Agnieszki i spędziliśmy
z nimi przemiły czas świętując sprzedaż działki i ciesząc się
swoim towarzystwem. Niestety wieczór skończył się dość
tragicznie, gdyż Truskawa postanowił skorzystać z toalety poza
kuwetą tym samym niszcząc kanapę i fotel... Ten incydent zatruł
nam nie tylko jeden wieczór, gdyż później spędziliśmy dużo
czasu na bezskutecznych próbach odratowania mebli naszych
przyjaciół...
Pierwsze dwa dni w
Poznaniu spędziliśmy w Kiekrzu. Nadrobiliśmy trochę towarzyskie
zaległości z Ireną i Andrzejem (śniadanie w ogrodzie!) oraz
skorzystaliśmy z narzędzi i innych dobrodziejstw stacjonarnego
domu. Obydwa wieczory pracowaliśmy na rynku, chociaż niezbyt to
była udana praca. Wczoraj była po prostu sobota, czyli pod pewnymi
względami najgorszy dzień na wieczorne występy, a dzisiaj mieliśmy
poważne opóźnienie, gdyż Collette wymknęła się Andrzejowi
między nogami i buszowała po lesie kilka godzin, w związku z czym
nie można było wyjechać.
Magda dzisiaj spotkała
się z Kasią, której nie widziała już od bardzo dawna. Kasia
zajmuje się między innymi profesjonalną charakteryzacją i tak się
złożyło, że Magda miała okazję zobaczyć jak rodzi się drag queen. Kasia zgodziła się na zaprojektowanie makijażu dla
Feniksa, który powstanie w Warszawie na początku września, gdyż
będziemy odwiedzać stolicę w tym okresie, a Kasia tam teraz
mieszka.
Wieczorem po pokazach w
końcu wylądowaliśmy u Krzysia i Agnieszki:) Ciężko opisać jak
bardzo zawsze tęsknimy za tymi dwoma ludkami, ilekroć spotykamy się
ponownie mamy mnóstwo tematów do omówienia i jeszcze więcej
bliskości i kontaktu do nadrobienia. Niestety oba Rumburaki jutro
planują wcześnie wstać, więc zaspokoiliśmy tylko pierwszą
potrzebę rozmowy i ostatecznie poszliśmy spać.
Przespaliśmy się tylko
trzy godziny i ruszyliśmy dalej w stronę Międzyrzecza, technicznie
to Magda wcale nie przestała spać, tylko przeniosła się z łóżka
na kanapę;) Na miejscu zjedliśmy śniadanie z tatą Tomka, Kacprem
i Michaliną i w ekspresowym tempie polecieliśmy do dziadków, gdzie
zastaliśmy również Danusię. Spędziliśmy ciepły czas z rodziną,
który był zarazem wzruszający i wesoły.
Nasze plany na dzisiejszy
dzień były bardzo ambitne, ruszyliśmy więc dalej do Grodziska,
gdzie znów przenieśliśmy część klamotów do i z piwnicy.
Pozbyliśmy się też jednej kanapy z naszego salonu, gdyż mamy plan
zrobić tam legowisko dla Collette (koniec leżenia w przejściu).
Następnie dojechaliśmy w
końcu do Poznania, zaparkowaliśmy w centrum i czym prędzej
popędziliśmy na pokazy:D Jak miło było znów wystąpić w
Poznaniu! Zaczęliśmy oczywiście od naszej ulubionej Brovarii,
gdzie publiczność jak zwykle przyjęła nas entuzjastycznie, a
Tomek miał znów przyjemność zapowiadać pokazy po polsku.
Zrobiliśmy w sumie pięć występów, niestety pod koniec było już
niezbyt przyjemnie, gdyż jak to w piątkowy wieczór bywa poziom
alkoholu we krwi naszej publiczności wzrastał z każdą minutą.
W końcu, po północy
zebraliśmy się z rynku i pojechaliśmy do Kiekrza, gdzie do
trzeciej w nocy gadaliśmy sobie w najlepsze z mamą Magdy.
Jak wiadomo, po drodze do
Poznania zawsze jest Berlin. Nie możemy powiedzieć, że szczególnie
lubimy to miasto, jest dla nas po prostu za duże, dlatego
postanowiliśmy spędzić tu jak najmniej czasu, tak żeby akurat
załatwić wszystkie sprawy. Gdy udało nam się zaparkować jakieś
dziesięć kilometrów od centrum, wskoczyliśmy na skuter i
rzuciliśmy się w dżungle ruchu samochodowego. Większość dnia
spędziliśmy wdychając berlińskie spaliny i szczerze mówiąc nie
był to najprzyjemniejszy z dni. Jedyna sprawa jaką udało nam się
załatwić to zakup wegańskich butów dla Magdy w jedynym znanym nam
sklepie z wegańskim obuwiem, pozostałe sprawy zakończyły się
fiaskiem. Wieczorem spotkaliśmy się z naszym znajomym Oliverem,
który w zeszłym roku pracował z nami w Funkelstadt jako opowiadacz
bajek i dyrektor cyrku, w którym gwiazdą była oczywiście die
Feuerprincessin:)
Spędziliśmy z nim
przemiły wieczór wspominając wspólną pracę i rozmawiając o
wszystkim i o niczym. Było nam się bardzo ciężko rozstać i
pewnie gdyby nie to, że umówiliśmy się na jutro u rodziny Tomka,
zostalibyśmy dłużej.
Po północy opuściliśmy
Berlin i dojechaliśmy do granicy, gdzie zatrzymaliśmy się na
nocleg.
Taki dzień na blogu
powinien być zastąpiony pustą stroną, gdyż na suchary szkoda
tracić czasu. Powiemy tylko tyle, że Magdę dopadła chandra i nic
się z nią nie dało zrobić, a szczególnie nie dało jej się
wysłać do pracy... Lipsk będzie musiał poczekać na swoją
kolejną szansę do następnego razu, gdyż wieczorem wyjechaliśmy -
kierujemy się bardzo konkretnie w kierunku Poznania, gdyż mamy tam
różne sprawy do załatwienia i chcemy skorzystać z dobrodziejstw
występowania w naszym mieście;) No i oczywiście czekają tam na
nas nasi bliscy:)
Gdy już dotarliśmy do
Lipska i zaparkowaliśmy na miejscu znalezionym podczas ostatniego
pobytu w tym mieście, Tomek ruszył do centrum pracować, a Magda
zupełnie oddała się pracowaniu nad strojem. Tomek wrócił do
domu zadowolony, publiczność ciepło go przyjęła, co sprawiło,
że przyjemnie mu się pracowało, a czas szybko minął. Wieczorem
udaliśmy się razem do miasta aby robić pokazy ogniowe, niestety od
ostatniego występu minęło trochę czasu i zupełnie przeliczyliśmy
się z czasem, dotarliśmy na miejsce godzinę po zmroku...
Zrobiliśmy tylko jeden pokaz przed mało zainteresowaną
publicznością i wróciliśmy do domu, gdyż z powodu braku widowni
kolejne występy nie miały by sensu. Mamy nadzieję, że jutro
będzie lepiej.
Wspólne rozciąganie
zawsze sprawia nam wielką satysfakcję, Magda cieszy się, że
skłoniła Tomka do rozruszania swojego ciała, a Tomek... No cóż,
Tomek cieszy się, że rozruszał trochę swoje ciało:) Po tak
wspaniale rozpoczętym dniu Magda pojechała do miasta przekonać się
jak Weimar przyjmie jej pokazy z levistickiem i jak się okazało,
przyjął je świetnie:) Również Magda bardzo pozytywnie przyjęła
to miasto, do tego stopnia, że prawdopodobnie nie pozwoli żebyśmy
przejechali przez nie kiedykolwiek bez występowania;) Zdarzył się
jej też malutki wypadek, otóż podczas jednego z występów zerwała
się (lub rozwiązała) żyłka od levisticka... Niestety trzeba było
przerwać pokaz, gdyż bez żyłki tańczyć się nie da...
Publiczność była nieco zawiedziona, ale zareagowała dość
wyrozumiale. Magda musiała kupić igłę, żeby móc nawlec nową
żyłkę, wyposażenie które odtąd zawsze będzie miała przy
sobie.
Podczas gdy Magda
pracowała Tomek korzystał z dobrodziejstw pobliskiego McDonaldsa i
nie mamy tu na myśli jedzenia, a wieczorem wyruszyliśmy znów w
trasę, tym razem za cel obierając Lipsk.
Eisenach opuściliśmy
zaraz po śniadaniu i po krótkiej podróży dotarliśmy do słynnego
ze swej historii miasta Weimar. Pogoda była przednia, słoneczko
świeciło, więc gdy tylko zaparkowaliśmy w dogodnym miejscu Tomek
ruszył skuterem na rekonesans i statuowanie, a Magda spokojnie
oddała się pracy nad strojem feniksa oraz rozciąganiu. Stara część
miasta jest faktycznie ładna, a jego historia przyciąga
odwiedzających nie tylko z Niemiec, ale również z całego świata.
Turyści bardzo pozytywnie reagowali na niebieskiego piosenkarza, tak
więc Tomek miał całkiem przyjemny dzień w pracy:)
Wieczór spędziliśmy
oglądając ekranizację The Shining, powieści którą oboje
niedawno przesłuchaliśmy i bardzo nam się podobała.
Do Eisenach dotarliśmy
około południa i dzięki objazdowi spowodowanemu trwającym rajdem,
tuż przed wjazdem do miasta znaleźliśmy zaciszny i bardzo nam
odpowiadający parking otoczony dziką zielenią. Było tam tak
bezpiecznie i przyjemnie, że wypuściliśmy na wolność nawet
naszego kocura, który bardzo się ucieszył z tej nieoczekiwanej
swobody.
Po obiedzie ruszyliśmy
skuterem do pracy na podbój nieznanej nam mieściny. Okazało się,
że jest tam tylko jeden deptak, na którym są ludzie i warto tam
występować. Rozstawiliśmy się w niedalekiej od siebie odległości,
Magda występowała z levistickiem, a Tomek odgrywał żywą statuę.
Pokaz Magdy zrobił furorę i nie ma się tu co dziwić, gdyż
występy z levistickiem są raczej niespotykane, a dodatkowo Magdy
wykonanie naprawdę zachwyca ludzi. Tomek również wzbudzał niemałe
zainteresowanie przechodniów i z pewnością mieszkańcy byli dziś
zaskoczeni taką ilością rozrywki na jeden raz.
Niestety Eisenach jest
zbyt małym miastem aby zostać w nim dłużej i występować
kolejne dni, tu się zwyczajnie nic nie dzieje, a w sobotę około osiemnastej deptak pustoszeje. Dlatego też po powrocie z występów w
trakcie objadania się naleśnikami i rozkoszowania widokiem z okna,
zdecydowaliśmy o porannym wyjeździe następnego dnia. Jako cel
obraliśmy miasto Weimar.
Czekanie na festyn okazało
się zupełnie złym pomysłem. Nie przyciągnął on tłumów ludzi
rządnych rozrywki, pojawiło się za to sporo weekendowych artystów
ulicznych, którzy uprzedzili Tomka i zajęli najlepsze miejsca. Jak
w końcu Tomek doczekał się swojej kolejki, to zostało niewiele
czasu na pracę, a ludzie byli już nasyceni.
Magda kolejny dzień
malując spódnicę dorobiła się już małego garba, a końca nadal
nie widać... Nie spodziewaliśmy się, że to będzie tyle pracy.
Po południu spakowaliśmy
nasze rzeczy, uzupełniliśmy zapas wody i późnym wieczorem
ruszyliśmy znów w trasę, obierając jako cel miasteczko Eisenach,
gdzie w czasach DDR`u produkowano limuzyny o nazwie Wartburg. Byliśmy
jednak tak zmęczeni całym dniem, że jak to w naszym zwyczaju
zatrzymaliśmy się na nocleg po przejechaniu tylko części drogi.
Od jutra w Fuldzie ma się
odbywać festyn miejski, w związku z tym postanowiliśmy zostać
jeszcze dłużej i zobaczyć jak wyjdzie z występowaniem. Dziś
jednak Tomek potrzebował odpoczynku, trzy dni intensywnej pracy pod
rząd to dość sporo dla mięśni statuy. Zajął się więc
korzystaniem z internetu i domowymi obowiązkami. Magda cały dzień
spędziła na malowaniu spódnicy, niestety pod wieczór jej pęcherz
znów dał o sobie znać... Czy to się nigdy nie skończy?
Piękna, słoneczna pogoda
w końcu wyciągnęła Magdę do miasta. Po tym jak popracowała
trochę przy komputerze dołączyła do Tomka, który od rana
statuował na starówce. Kolejny raz jego praca była czystą
przyjemnością. Co chwilę zbierał się wokół niego tłumek
podziwiających przechodniów, spośród których oczywiście
najlepsze były dzieci. Było dużo śmiechu, szeroko otwarte buzie
na widok ożywającego pomnika, upewnianie się o cielesności
piosenkarza (najczęściej empirycznie, poprzez dotyk) i niezliczona
ilość zdjęć, w tym jedno zdjęcie dziecka siedzącego na nogach
statuy:) Nawet podczas przerwy Tomkowi nie dawano spokoju.
Zarówno miasto jak i
pałacowy park przypadły Magdzie do gustu, przejechała się rowerem
po okolicy znikając na tle zieleni niczym kameleon.
Dostaliśmy dziś pierwszą
propozycję logo od Chrisa, grafika poznanego w Stuttgarcie. Logo
jest dalekie od ideału, ale ma coś w sobie. Czekamy na dalsze
propozycje z niecierpliwością:)
Już drugi dzień Tomek po
powrocie z pracy zachwala Fuldę jak żadne inne miasto. Tutejsi
ludzie są tak wspaniałą publicznością! Magda niestety nadal nie
czuła się na siłach, żeby wybrać się do miasta, zrobiła za to
konfiturę jabłkowo-bananową (świetny sposób na zużycie
dojrzałych bananów) i korzystała z komputera.
Po okropnym Frankfurcie
nad Menem zawitaliśmy do miasta o nazwie Fulda, które Tomkowi
kojarzyło się do tej pory tylko z producentem opon samochodowych, a
Magda nigdy o nim nie słyszała. Gdy tylko dotarliśmy do celu i
zaparkowaliśmy nasz dom na peryferiach, na piaskowym parkingu
otoczonym zielenią, Tomek wyruszył w swoim niebieskim stroju do
centrum aby pracować jako statua. Fulda na ulotkach z informacji
turystycznej reklamuje się jako miasto barokowe, jest tam całkiem
okazały pałac z ładnym ogrodem, stare miasto położone na
pagórkach z wąskimi, brukowanymi uliczkami, bazylika, zabytkowy
ratusz i wiele innych starych budowli we wspomnianym stylu i trzeba
przyznać, że ma to wszystko swój urok i klimat.
Kiedy Magda
cierpliwie i z dokładnością jubilera malowała swój kostium Tomek
zbierał oklaski, wiwaty spragnionych sztuki ulicznej mieszkańców
Fuldy. Ten dzień zostanie zapamiętany jako jeden z najbardziej
przyjemnych dni pracy statuy jak do tej pory.
Niestety Magda na tyle
mocno cierpiała dziś z powodu swojego pęcherza, że w ogóle nie
ruszyła się z domu. Przynajmniej nic jej nie przeszkadzało w
malowaniu...
Wstaliśmy rano i od razu
pojechaliśmy do Frankfurtu na znany już nam parking przy wielkim
parku. Tomek nie tracąc czasu zdjął skuter z rampy, przebrał się
i pojechał do centrum statuować, a Magda wzięła laptopa i poszła
do pobliskiej knajpy podłączyć się do prądu, gdyż z powodu
braku słońca mamy niedobór. Chcąc zamówić coś do jedzenia tak
się zakręciła, że w końcu dostała wegańskie danie spoza karty,
które kosztowało o wiele więcej niż może być warte korzystanie
z internetu przez cały dzień. Tomek natomiast w końcu w ogóle nie
statuował, gdyż centrum Frankfurtu w szczycie sezonu okazało się
być ohydne: oprócz festynu i tłumów ludzi typu festynowego, było
też mnóstwo żebraków i „artystów” ulicznych, którzy
zaczepiali ludzi prosząc ich o pieniądze, różniąc się od
żebraków tylko przebraniem. Potencjalna publiczność przemykała
obok tych marnych statui omijając je za wszelką cenę... Nawet
gdyby Tomek przełamał niechęć, nie znalazłby dla siebie miejsca.
Gdy spotkaliśmy się
ponownie w domu szybko podjęliśmy decyzję o natychmiastowym
wyjeździe, jeśli Tomek nie ma zamiaru tu pracować, a Magda nie
może z powodu przeziębienia, to nic nas tu nie trzyma. Jako
następny cel obraliśmy sobie Fuldę i jak zwykle przejechaliśmy
dziś część trasy zatrzymując się na odpoczynek przy
autostradzie.
Codziennie rano Magdę
bardzo boli pęcherz, ratunek ze strony Tomka jest wtedy konieczny i
po mniej więcej dwóch godzinach robi się lepiej, jest nawet iluzja
zdrowia (do następnego ranka). Dziś niestety nic nie chciało
pomóc, a Magda była umówiona na godzinę 14.00 u Jakoba na
nagrywanie. Pojechała więc taka ledwo żywa i na miejscu okazało
się, że Michael spóźni się godzinkę... Magda czekała więc
cierpliwie, cały czas cierpiąc na pęcherz i zastanawiając się
jak ona da radę to zrobić, jednak gdy w końcu Michael przyjechał
i zaczęli nagrywać, ból minął zupełnie! Magda jest świadoma
ceny jaką będzie musiała zapłacić za tą mobilizację i nie
będziemy się tu zastanawiać czy decyzja ta była dobra czy zła.
Ważne jest to, że materiał został nakręcony i Michael prześle
nam filmik jak tylko go złoży.
Po wszystkim Michael
uciekł na następne spotkanie, a Magda znów poszła z Jakobem na
obiad, tym razem pożegnalny, gdyż dziś w końcu postanowiliśmy
wyjechać.
Tomek pojechał statuować
do Heidelbergu i pracowało mu się w sumie bardzo przyjemnie, poza dłuższą chwilą,
podczas której grupka młodzieży postanowiła za wszelką cenę
sprowokować go do jakiejkolwiek reakcji. Stali wokół Tomka i
machali mu przed oczami, oraz mówili głupie teksty, Tomek ignorował
ich niczym prawdziwa statua. W końcu jeden z nich przekroczył
granicę, mianowicie pociągnął Tomka za włosy. Tomek spokojnie
obrócił się w ich stronę, zszedł z postumentu i każdemu po
kolei spojrzał w oczy, bez słowa. Sześciu łepków wymiękło,
każdy z nich kolejno odwracał wzrok, po czym postanowili sobie
pójść.
Do domu znów wróciliśmy
praktycznie o tej samej porze, jednak Magda na tyle źle się czuła,
że poszła od razu do łóżka. Tomek przygotował kampera do
odjazdu (wbrew pozorom jest to bardzo dużo pracy) i około pierwszej
w nocy byliśmy gotowi. Magda zwlokła się z łóżka i
udało nam się dziś przejechać 30 kilometrów w kierunku
Frankfurtu, zanim zatrzymaliśmy się na nocleg.
Magda pomimo wątłego
zdrowia twardo wróciła do aktywności i pojechała do sklepu
Jakoba, po pierwsze skorzystać z jego uprzejmości i wyprać pranie,
a po drugie omówić plan klipu reklamowego, który będziemy kręcić
jutro. Długo wraz z Jakobem obmyślała sposób na lewitujące
czekoladki, aż w końcu udało się z rozwarstwioną nicią
syntetyczną, stara sztuczka magików;)
Gdy Jakob zamknął sklep
zaprosił Magdę na pyszne jedzenie do tajskiej knajpki i opowiedział
jej historię swojego życia, a było co opowiadać!
Tomek natomiast pojechał
do szkoły, w której uczy Michael i skorzystał z tamtejszego
warsztatu, aby wywiercić dziurki w levistickach – muszą one być
idealnie równo, trzy milimetry od środka, pod kątem prostym w aluminiowej rurce. Wykonanie tego jest niemożliwe bez specjalnej
wiertarki na stojaku, którą Michael z radością nam udostępnił.
Potem Tomek przebrał się i pojechał do Heidelbergu statuować, co poszło mu całkiem przyzwoicie.
Do domu wróciliśmy
prawie równocześnie i z zapałem opowiedzieliśmy sobie jak minął
nam dzień. Po chwili zadzwonił telefon, była to Laura, której nie
słyszeliśmy od ponad pół roku, osoba odpowiedzialna za
zatrudnianie artystów w Funkelstadt:) Laura zapytała nas czy
jesteśmy zainteresowani współpracą w tym roku i oczywiście
powiedzieliśmy, że tak. Wprawdzie nie jesteśmy jeszcze oficjalnie
zatrudnieni, ale Laura wyraziła chęć pracy z nami, tylko że w tym
roku chcą mieć więcej artystów z ogniem, przynajmniej parę lub
trzy osoby.
Po tym jakże radosnym wydarzeniu poszliśmy się razem rozciągać, chociaż nie było tak
przyjemnie ze względu na wieczorny atak komarów. Tomek położył się dziś wcześniej spać, a Magda malowała spódnicę do drugiej w
nocy.
Magda już wczoraj
wiedziała, że wieczorne przygody przypłaci przeziębieniem, jednak
świadomie postanowiła zapłacić taką cenę za dobrej jakości
materiał filmowy i fajnie spędzony czas. Obudziła się dziś z
chorym pęcherzem i dzień spędziła na odpoczywaniu i oglądaniu
nakręconego materiału.
Tomek spróbował sił
stojąc jako statua na deptaku w Schwetzingen, jednak upał i nieduże
zainteresowanie ze strony przechodniów szybko zapędziły go do
Jakoba do sklepu, gdzie zamiast pracować miło sobie gawędził przy
świetnej herbacie i pralinkach.
Wieczór spędziliśmy
przy świecach z powodu braku prądu, każdy słuchając swojego
audiobooka.
Wpaść na dzień lub dwa
w świat pracoholika to niezwykle wyczerpująca sprawa. Dziś Magda
dostosowała się do tempa pracy Michaela i wieczorem, gdyby nie
adrenalina, trzeba by ja pewnie zanosić do domu.
Najpierw Magda i Michael
spotkali się w mieście, potworny upał sprawił, że dziś jej się gorzej tańczyło niż wczoraj, ale jakoś dała radę. Michael
jako właściciel telewizji internetowej jest znany tu przez
wszystkich, rozpoczęliśmy więc nagrania we włoskiej kawiarni,
gdzie potem dostaliśmy ogromną porcję lodów na ochłodzenie.
Następnie poszliśmy w kierunku deptaka i po drodze weszliśmy do sklepu
z belgijską czekoladą i z herbatą. W ten sposób Magda poznała
Jakoba, który okazał się być otwartym, zakręconym facetem z
którym zdecydowanie można porozmawiać na każdy temat.
W jego sklepie, oprócz
tego, że Magda została obdarowana czekoladkami i herbatą,
nakręciliśmy krótki klip i pojawił się również bardzo ciekawy
pomysł. Michael wymyślił, że moglibyśmy nagrać reklamę sklepu
(na początek tego sklepu, a w przyszłości może innych również),
której główną bohaterką miałaby być Magda z levistickiem.
Zobaczymy co z tego wyjdzie:) Po sklepie z czekoladkami nagrywaliśmy
jeszcze w innych miejscach, w sumie prawie godzina materiału. Oto
mała część:
W międzyczasie Tomek znów
zajął się domem i obiadem tak, żeby Magda po powrocie mogła się
najeść przed kolejnymi nagraniami. Spotkaliśmy się z Michaelem
tuż przed zmrokiem, przyjechał też Jakob, żeby zobaczyć nas w
akcji z ogniem i przy okazji pomóc trochę trzymając lampę:) Jakob
między innymi zajmuje się organizacją imprez średniowiecznych i
kto wie, może kiedyś zaprosi nas na występy:)
Nagrywaliśmy w sumie
chyba ze cztery godziny, powstało mnóstwo materiału dobrej
jakości, który zostanie niewątpliwie wykorzystany do wideo
promocyjnego Art Of Passions. Magda była tak skrajnie wykończona,
że w przerwach (trwających co najwyżej kilka minut) leżała na
trawie ciężko dysząc, ale było warto. Oto bardzo krótkie
streszczenie naszego wieczoru:
Po pracy pojechaliśmy
razem do sklepu Jakoba na herbatkę i czekoladki. Było już po
północy, ale pomimo zmęczenia wszyscy mieliśmy ochotę jakoś
uczcić ten wieczór. Pogadaliśmy trochę o naszych planach i
postanowiliśmy zostać w Schwetzingen do końca tygodnia, gdyż w
weekend nagramy reklamę sklepu Jakoba.