środa, 27 lipca 2011

Wielbłąd Oliver

Obudziła nas ulewa, czyżby koniec ładnej pogody? Na szczęście po kilku godzinach opadów przejaśniło się, a my w tym czasie mogliśmy spokojnie zająć się codziennymi obowiązkami, czytaj sprzątania domu ciąg dalszy. Nocowaliśmy dziś pod pralnią, gdyż wczoraj nie mieliśmy już siły wracać pod cmentarz. Później Tomek przejął większość spraw na siebie: gotowanie obiadu, manewry kamperem do naszego ulubionego parku przy cmentarzu, napełnianie zbiornika czystą wodą i spuszczanie zużytej oraz usuwanie drobnej usterki w skuterze. W tym czasie Magda wygrzewała swój pęcherz siedząc w kinie i korzystając z komputera, nie obyło się też bez domowej kuracji grzanym piwem:
Tomek krótko przed filmem zjawił się objuczony całym sprzętem jak wielbłąd na jedyny planowany na dziś film. Obejrzeliśmy „Normalną miłość” Jacka Smitha, awangardowego artysty lat 60 z Nowego Yorku. Film jak przystało na tego typu twórcę był dość abstrakcyjny, ładne zdjęcia w ciekawym plenerze, widać też, że autor lubi kolor, którego z silnym nasyceniem stosuje sporo. Film skończył się tuż przed 21:00, zostaliśmy jeszcze na krótkie spotkanie z jednym z głównych aktorów i w ten oto sposób dotarliśmy na rynek opóźnieni i zrobilismy jeden pokaz. Tego dnia jakoś atmosfera na rynku nam nie sprzyjała, więc od razu wróciliśmy do domu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz