Dziś widzieliśmy dwa filmy: nieco zbyt długą czechosłowacką parodię westernów „Lemoniadowy Joe” Oldřicha Lipskýego oraz „Śpiącą królewnę” Catherine Breillat, film, który miał opowiadać o kwestiach płciowości i dojrzewania nastolatki, a w rzeczywistości przez 3/4 filmu była to (dość dobra) ekranizacja baśni „Królowa śniegu”. Między filmami chcieliśmy odwiedzić wystawę „Zmruż oczy”, jednak okazała się zamknięta w niedzielę, więc większość czasu przegadaliśmy z Agnieszką w restauracji.
Wieczorem (znów rezygnując z pokazów z powodu pogody) w końcu udało nam się spotkać z Tomsonem i tym samym podziękować mu za zimową pomoc z motorem.
A tak przy okazji, wiecie, że we Wrocławiu można spotkać prawdziwego kataryniarza?
niedziela, 31 lipca 2011
sobota, 30 lipca 2011
Bez pół litra możesz żyć
Co zrobić aby dostać we Wrocławiu karmę senior dla psa oraz jaja ekologiczne? Należy zaopatrzyć się w cierpliwość i udać się na wycieczkę od sklepu do sklepu. Tak właśnie zrobiliśmy i udało nam się dostać pokarm dla Collette w piątym odwiedzonym sklepie, jednak tylko 3,5 kg, co wystarczy na około tydzień, jaja też w końcu znaleźliśmy (huraaa). Po tej misji udaliśmy się na rynek w pewnej tajemnej misji, przy okazji w ratuszu natrafiliśmy na stacje krwiodawstwa i postanowiliśmy oddać krew. Tomek przełamał swój nieuzasadniony opór i również stał się krwiodawcą:) Personel medyczny składał się z bardzo miłych i wesołych ludzi, co sprawiło, że ta czynność zyskała dodatkowy walor – Magda już prawie siłowała się na rękę z podstarzałym doktorem, który żartował, że jest zbyt wątła:)
Dziś widzieliśmy film: „Łabędzie” Hugo Vieira da Silva, mówiąc w ogromnym skrócie jest to dobrze opowiedziana historia o problemach w komunikacji między ludźmi. Film dobry, aczkolwiek momentami trochę męczący. Po projekcji, z racji tego że padało, zamiast pracy mieliśmy spotkać się ze znajomym Tomka, który pomógł nam w ubiegłym roku z naprawą i transportem motoru Magdy we Wrocławiu, spotkanie ostatecznie zostało przełożone na niedzielę, a my wróciliśmy do domu.
Dziś widzieliśmy film: „Łabędzie” Hugo Vieira da Silva, mówiąc w ogromnym skrócie jest to dobrze opowiedziana historia o problemach w komunikacji między ludźmi. Film dobry, aczkolwiek momentami trochę męczący. Po projekcji, z racji tego że padało, zamiast pracy mieliśmy spotkać się ze znajomym Tomka, który pomógł nam w ubiegłym roku z naprawą i transportem motoru Magdy we Wrocławiu, spotkanie ostatecznie zostało przełożone na niedzielę, a my wróciliśmy do domu.
piątek, 29 lipca 2011
Wampir
Dzień rozpoczęliśmy od wyjazdu po zapas czystej wody, aby móc się wykapać, to znaczy Magda została z Collette w parku, a Tomek udał się z misją na stację benzynową. Następnie po wspólnym śniadaniu poszliśmy na spacer do naszego parku:
W końcu ruszyliśmy do festiwalowego kina, gdzie mamy bezpłatny dostęp do internetu i możemy nadrabiać zaległości na naszym blogu... Dziś widzieliśmy dwa filmy, pierwszy „Baron” Edgara Pêra, który zachwycił nas niesamowitym klimatem, jaki udało się stworzyć reżyserowi przy pomocy bardzo prostych zabiegów jak gdyby film powstawał w latach 40. Ten wyjątkowy film produkcji portugalskiej opowiada historię tajemniczego barona - potwora, który ma wiele cech wspólnych z wampirem. Historia mocno przypomina „Drakulę”, jednak to nie o samą historię tu chodzi, niesamowity montaż i muzyka tak nas ujrzekły. Drugi film to polski western, a raczej eastern „Prawo i pięść” Jerzego Hofmanna, kto widział ten wie jaki to świetny film z najlepszego okresu Polskiej Szkoły Filmowej.
Po projekcji Tomek skoczył szybko po sprzęt do domu, aby spotkać się z Magdą na rynku. Mieliśmy duże opóźnienie, gdyż nasz drugi film zaczął się pół godziny po czasie. Pogoda była też taka sobie, zimno i wietrznie, jednak pomimo przeciwności postanowiliśmy jednak zrobić pokaz. Zdarzyło się jednak coś, co skutecznie uniemożliwiło nam dzisiejszą pracę: bliskie spotkanie z najbardziej niemiłym człowiekiem jak do tej pory spotkanym w naszej podróży. Trafiamy na bardzo różnych ludzi w trakcie naszych wojaży, od super pozytywnych (jak wczoraj kiedy zapomniawszy telefonu wydzwanialiśmy do Zbyszka z komórki przypadkowego spotkanego przechodnia), aż po upartego, chamskiego i wrednego pijaczka, który czerpie przyjemność z tego, że może komuś zepsuć wieczór, zupełnie niczym energetyczny wampir.
Zniechęceni wróciliśmy do domu, fizycznie mogliśmy zrobić jeszcze pokaz, ale w tak kiepskich nastrojach to raczej była by klapa. Wieczór spędziliśmy gaworząc sobie przy herbatce, więc kładliśmy się już z pozytywnym nastawieniem.
czwartek, 28 lipca 2011
Nationalpornographic
Jakiś tydzień temu zmotywowani brakiem czasu umówiliśmy się, że śpimy nie więcej niż 7 godzin - eliminuje to wylegiwanie się do południa i spanie po 10 - 12 godzin. Oprócz ogromnego żalu jaki Magda odczuwa z powodu pożegnania się z lenistwem, skutek tego jest taki, że wstajemy naprawdę wcześnie, a dni robią się super długie! Dzisiaj wstaliśmy około godziny szóstej, co więcej Magda wstała wcześniej, gdyż wcześniej się położyła - ci, którzy nas znają wiedzą, że jest to ewenement na skalę co najmniej roku:) Poza tym dzisiejszy dzień zaczął się tak jak każdy inny - zjedliśmy wspólne śniadanie. Jest to niewątpliwie urok naszego trybu życia, jeść codziennie razem śniadanie, bez pośpiechu - luksus! Po śniadaniu zajęliśmy się różnymi domowymi sprawami, nadal zostało nam jeszcze dużo majsterkowania, a naczynia też trzeba myć.
Już wiele tygodni wcześniej postanowiliśmy, że poświęcimy jeden dzień festiwalu i wybierzemy się razem z Krzysiem i Agnieszką do wrocławskiego ogrodu zoologicznego, dziś nadszedł ten dzień! Około południa rozpoczęliśmy nasze zwiedzanie, a trzeba Wam wiedzieć, że jest tu co oglądać. Jako że jesteśmy wszyscy zwariowani na punkcie zwierzaków, mieliśmy dużo frajdy, do tego dochodzi fakt, że mamy ogromne szczęście zawsze, gdy jesteśmy razem w zoo - zwierzaki wyczyniają najróżniejsze wygibasy ku naszej uciesze.Jaszczur z kolczastym ogonem:
Lemur:
Cztery lemury:
Prawdziwy żubr (ku radości Tomka):
Konik i mama:
Tajemniczy podwodny stwór:
Żaba:
Dwa gagatki:
Jaszczurki wymieniają ciepło:
Z nim nie chcesz mieć do czynienia:
Seks żółwi:
Mędrzec:
Dwa hipopotamy:
Kudłaty warchlak:
Wyczerpani po wielogodzinnym zwiedzaniu i po odwiedzeniu ogromnej galerii handlowej w celu nabycia karmy dla naszego psiaka oraz ekologicznych jaj, wróciliśmy do domu aby chwilę odpocząć i następnie zapakowani sprzętem ponownie wyruszyć w drogę, tym razem na wieczorne występy. Co ciekawe byliśmy w kilku dużych sklepach, w tym w naprawdę dużych delikatesach, ale nigdzie nie dostaliśmy jaj z ekologicznego chowu.
Na rynku spotkaliśmy się z Tomka kuzynem Zbyszkiem i jego dziewczyną Asią, którzy przyjechali z Warszawy na festiwal filmowy. Zrobiliśmy pokaz pod Spiżem, wyszło super, publiczność zareagowała dzisiaj bardzo pozytywnie i dużo osób wzięło wizytówki, więc może coś z tego będzie na przyszłość. Wspólnie spędziliśmy czas aż do momentu powrotu do domu, co miało miejsce dopiero po północy.
środa, 27 lipca 2011
Wielbłąd Oliver
Obudziła nas ulewa, czyżby koniec ładnej pogody? Na szczęście po kilku godzinach opadów przejaśniło się, a my w tym czasie mogliśmy spokojnie zająć się codziennymi obowiązkami, czytaj sprzątania domu ciąg dalszy. Nocowaliśmy dziś pod pralnią, gdyż wczoraj nie mieliśmy już siły wracać pod cmentarz. Później Tomek przejął większość spraw na siebie: gotowanie obiadu, manewry kamperem do naszego ulubionego parku przy cmentarzu, napełnianie zbiornika czystą wodą i spuszczanie zużytej oraz usuwanie drobnej usterki w skuterze. W tym czasie Magda wygrzewała swój pęcherz siedząc w kinie i korzystając z komputera, nie obyło się też bez domowej kuracji grzanym piwem:
Tomek krótko przed filmem zjawił się objuczony całym sprzętem jak wielbłąd na jedyny planowany na dziś film. Obejrzeliśmy „Normalną miłość” Jacka Smitha, awangardowego artysty lat 60 z Nowego Yorku. Film jak przystało na tego typu twórcę był dość abstrakcyjny, ładne zdjęcia w ciekawym plenerze, widać też, że autor lubi kolor, którego z silnym nasyceniem stosuje sporo. Film skończył się tuż przed 21:00, zostaliśmy jeszcze na krótkie spotkanie z jednym z głównych aktorów i w ten oto sposób dotarliśmy na rynek opóźnieni i zrobilismy jeden pokaz. Tego dnia jakoś atmosfera na rynku nam nie sprzyjała, więc od razu wróciliśmy do domu.wtorek, 26 lipca 2011
Dwie kurki (domowe)
Od rana ciesząc się kolejnym dniem bez deszczu zabraliśmy się do sprzątania w domu i zmieniliśmy naszą lokalizację na parking pod pralnią samoobsługową. Po południu obejrzeliśmy dwa kolejne seanse: Europejskie Debiuty Krótkometrażowe (animacje) - bardzo nam się podobały oraz "Given" Wojciecha Pusia, na którym jedyną rzeczą, która powstrzymywała nas od zaśnięcia było szczypanie przez drugą osobę.
Straszliwie zaspani pobiegliśmy na rynek, było już dość późno, a Tomek musiał jeszcze jechać do domu po sprzęt. Udało nam się zrobić jeden bardzo fajny pokaz przed naszym ulubionym Spiżem, reakcje publiczności były bardzo budujące:) Spoczęliśmy więc na laurach i udaliśmy się do knajpy, na filmową pogawędkę z Filmasterem (to wcale nie jest kryptoreklama).
Straszliwie zaspani pobiegliśmy na rynek, było już dość późno, a Tomek musiał jeszcze jechać do domu po sprzęt. Udało nam się zrobić jeden bardzo fajny pokaz przed naszym ulubionym Spiżem, reakcje publiczności były bardzo budujące:) Spoczęliśmy więc na laurach i udaliśmy się do knajpy, na filmową pogawędkę z Filmasterem (to wcale nie jest kryptoreklama).
poniedziałek, 25 lipca 2011
Kocie łakocie
Kolejny dzień na festiwalu, dwie projekcje: Europejskie Debiuty Krótkometrażowe (fabuły, kolejna część) oraz "The Ballad of Genesis and Lady Jaye" Marie Losier, film dokumentalny o dość zakręconej parze artystów, którzy chcieli się do siebie jak najbardziej upodobnić. W krótkiej przerwie między filmami posiłek:
Magda czuje się już lepiej, chociaż kuracja piwno - czosnkowa trwa i termofor jest w ciągłym użyciu. Po drugim filmie udaliśmy się do domu w celu przygotowania do wieczornych pokazów.
Na rynku zrobiliśmy dwa występy, jeden przed ogródkiem piwnym, gdzie podobno serwują najlepsze piwo we Wrocławiu. Natomiast drugi występ to była niezła gratka: szukając miejsca na dobry pokaz natrafiliśmy na gigantyczną kolejkę przed pocztą, okazało się, że chodzi o złożenie deklaracji podatkowej przed północą. Nie zastanawiając się długo ruszyliśmy do akcji: PANIE I PANOWIE, ABY UMILIĆ WAM TO NUDNE STANIE W KOLEJCE (tu brawa), SPECJALNIE DLA WAS WYSTĄPI TANCERKA OGNIA MAGDALENA MUSIOŁ! Ludzie zareagowali bardzo entuzjastycznie i cieszyli się ogromnie. Magda przez cały pokaz śmiała się tak mocno, że na koniec nie mogła złapać oddechu.
Następnie udaliśmy się do kawiarni Blue Bar Cafe, w której serwują najlepszą na świecie bitą śmietanę, uprosiliśmy obsługę o dwa desery (już zamykali) i delektowaliśmy się smakiem zaserwowanych łakoci.
Magda czuje się już lepiej, chociaż kuracja piwno - czosnkowa trwa i termofor jest w ciągłym użyciu. Po drugim filmie udaliśmy się do domu w celu przygotowania do wieczornych pokazów.
Na rynku zrobiliśmy dwa występy, jeden przed ogródkiem piwnym, gdzie podobno serwują najlepsze piwo we Wrocławiu. Natomiast drugi występ to była niezła gratka: szukając miejsca na dobry pokaz natrafiliśmy na gigantyczną kolejkę przed pocztą, okazało się, że chodzi o złożenie deklaracji podatkowej przed północą. Nie zastanawiając się długo ruszyliśmy do akcji: PANIE I PANOWIE, ABY UMILIĆ WAM TO NUDNE STANIE W KOLEJCE (tu brawa), SPECJALNIE DLA WAS WYSTĄPI TANCERKA OGNIA MAGDALENA MUSIOŁ! Ludzie zareagowali bardzo entuzjastycznie i cieszyli się ogromnie. Magda przez cały pokaz śmiała się tak mocno, że na koniec nie mogła złapać oddechu.
Następnie udaliśmy się do kawiarni Blue Bar Cafe, w której serwują najlepszą na świecie bitą śmietanę, uprosiliśmy obsługę o dwa desery (już zamykali) i delektowaliśmy się smakiem zaserwowanych łakoci.
niedziela, 24 lipca 2011
%
Dziś zaplanowaliśmy tylko jeden film, gdyż obawialiśmy się, że będzie on zbyt ciężki - okazało się jednak, że wcale tak źle nie było. "It Is Fine. Everything Is Fine!" Crispina Glovera to film ilustrujący seksualne marzenia upośledzonego Stevena Stewarta. Scenariusz do tego filmu został napisany przez samego Stewarta i on sam też zagrał główną rolę (zmarł miesiąc po zakończeniu zdjęć do tego filmu). Film był czymś dużo więcej niż tylko widokiem upośledzonej osoby uprawiającej seks, jego celem było pokazanie w zupełnie innym świetle upośledzonego człowieka, złamanie tabu i danie widzowi dużo do myślenia.
Niestety Magdy pęcherz mocno dał się we znaki, po filmie Tomek pędem pojechał do domu po zapomniany termofor, a Agnieszka zabrała Magdę na grzane piwo do knajpy. Cel był taki, żeby postawić tancerkę na nogi przed wieczornymi występami - w końcu to miał być pierwszy wieczór we Wrocławiu, kiedy nie padało i nie było żadnej imprezy urodzinowej:) Na szczęście misja się powiodła, efekt uboczny w postaci upicia abstynentki na szczęście minął do pokazów, a przy okazji było trochę śmiechu (trzeba tu wspomnieć, że Magda piwa nie piła od kilku lat, a w tym roku nie miała okazji jeszcze pić żadnego alkoholu w ilości większej niż jeden łyk).
Na rynek dotarliśmy z lekkim opóźnieniem, na miejscu spotkaliśmy miejscowego kuglarza, który towarzyszył nam przez część wieczoru. W sumie zrobiliśmy jeden pokaz, gdyż o 22.00 zaczęła się projekcja filmu na świeżym powietrzu, a z drugiej strony rynku nie było już ludzi. Tak czy inaczej nasz pierwszy występ we Wrocławiu zaliczony, więc jesteśmy dosyć zadowoleni.
Poznaliśmy dwóch chłopaków, którzy spędzili z nami cały wieczór, towarzysząc nam w wędrówkach z jednego końca rynku na drugi. Gdy uznaliśmy, że żadnego pokazu już dziś nie zrobimy, poszliśmy do knajpy na imprezę Filmastera, na której mieli być Krzyś z Agnieszką. Krzysia i Agnieszki nie było, co nie przeszkodziło nam w spędzeniu tam prawie dwóch godzin w towarzystwie filmomaniaków z Filmastera i dwóch przypadkowo poznanych kumpli:)
Pogoda na szczęście już się unormowała i jest idealna: nie za ciepło, zero deszczu. Collette cały dzień spędza przy kamperze na świeżym powietrzu i jest z tego bardzo zadowolona. W końcu możemy Wam pokazać jak wygląda nasza miejscówka przy cmentarzu:
Niestety Magdy pęcherz mocno dał się we znaki, po filmie Tomek pędem pojechał do domu po zapomniany termofor, a Agnieszka zabrała Magdę na grzane piwo do knajpy. Cel był taki, żeby postawić tancerkę na nogi przed wieczornymi występami - w końcu to miał być pierwszy wieczór we Wrocławiu, kiedy nie padało i nie było żadnej imprezy urodzinowej:) Na szczęście misja się powiodła, efekt uboczny w postaci upicia abstynentki na szczęście minął do pokazów, a przy okazji było trochę śmiechu (trzeba tu wspomnieć, że Magda piwa nie piła od kilku lat, a w tym roku nie miała okazji jeszcze pić żadnego alkoholu w ilości większej niż jeden łyk).
Na rynek dotarliśmy z lekkim opóźnieniem, na miejscu spotkaliśmy miejscowego kuglarza, który towarzyszył nam przez część wieczoru. W sumie zrobiliśmy jeden pokaz, gdyż o 22.00 zaczęła się projekcja filmu na świeżym powietrzu, a z drugiej strony rynku nie było już ludzi. Tak czy inaczej nasz pierwszy występ we Wrocławiu zaliczony, więc jesteśmy dosyć zadowoleni.
Poznaliśmy dwóch chłopaków, którzy spędzili z nami cały wieczór, towarzysząc nam w wędrówkach z jednego końca rynku na drugi. Gdy uznaliśmy, że żadnego pokazu już dziś nie zrobimy, poszliśmy do knajpy na imprezę Filmastera, na której mieli być Krzyś z Agnieszką. Krzysia i Agnieszki nie było, co nie przeszkodziło nam w spędzeniu tam prawie dwóch godzin w towarzystwie filmomaniaków z Filmastera i dwóch przypadkowo poznanych kumpli:)
Pogoda na szczęście już się unormowała i jest idealna: nie za ciepło, zero deszczu. Collette cały dzień spędza przy kamperze na świeżym powietrzu i jest z tego bardzo zadowolona. W końcu możemy Wam pokazać jak wygląda nasza miejscówka przy cmentarzu:
sobota, 23 lipca 2011
Urodziny Gremlina Rumburaka!
Sobota wybrzmiała nam pod szyldem szalonego Gremlina Rumburaka, czyli (dla tych, którzy się jeszcze nie domyślili) naszej Agnieszki.
Ale po kolei, przecież jesteśmy na festiwalu filmowym. Dzisiaj znów dwie projekcje: Europejskie Debiuty Krótkometrażowe (fabuły) i "Eroica" Andrzeja Munka. Filmy krótkometrażowe jak zwykle (w większości) udane, natomiast Eroica to... po prostu klasyka polskiego kina.
W przerwie między filmami skoczyliśmy do domu na obiadek:
Pogoda na szczęście już się odrobinę uspokoiła, jednak mamy efekty wczorajszego przemoczenia. Nonszalancja nie popłaca, Magda cierpi dziś na lekkie przeziębienie pęcherza, miejmy nadzieję, że szybko minie - gorący termofor trzyma ją przy życiu;)
A wieczorem imprezka, świętujemy! Poszliśmy w czwórkę (my i Rumburaki) do knajpy, wcinaliśmy pieczone ziemniaczki i piliśmy (oni wino, my herbatkę).
Ale po kolei, przecież jesteśmy na festiwalu filmowym. Dzisiaj znów dwie projekcje: Europejskie Debiuty Krótkometrażowe (fabuły) i "Eroica" Andrzeja Munka. Filmy krótkometrażowe jak zwykle (w większości) udane, natomiast Eroica to... po prostu klasyka polskiego kina.
W przerwie między filmami skoczyliśmy do domu na obiadek:
Pogoda na szczęście już się odrobinę uspokoiła, jednak mamy efekty wczorajszego przemoczenia. Nonszalancja nie popłaca, Magda cierpi dziś na lekkie przeziębienie pęcherza, miejmy nadzieję, że szybko minie - gorący termofor trzyma ją przy życiu;)
A wieczorem imprezka, świętujemy! Poszliśmy w czwórkę (my i Rumburaki) do knajpy, wcinaliśmy pieczone ziemniaczki i piliśmy (oni wino, my herbatkę).
piątek, 22 lipca 2011
Piątkowy zawrót głowy
We Wrocławiu jest super, dwa filmy za nami, a z nieba leje się cały czas, co daje wiele możliwości do zbierania nowych doświadczeń. Na przykład przemoczenie do suchej nitki podczas dojazdu do centrum, przy zielonej fali dotarcie do kina z naszego cmentarza zajmuje nam tylko 15 minut. Jednak gdy leje i wieje to całe wieki, mimo to nie dajemy się pogodzie i uparcie przemieszczamy się bzykiem w ulewie.
Za nami "THX 1138" Georgea Lucasa, dość pesymistyczna wizja przyszłości oraz "Woman Art Revolution" Lynn Hershman Leeson, dokument o feminizmie w sztuce. Oficjalnie nasz udział w festiwalu rozpoczęty :D
Między filmami Magda postanowiła załatwić kilka spraw w mieście, nonszalancko, nie przejmując się ulewą wyruszyła skuterem na wyprawę, okazało się jednak, że nie był to najlepszy pomysł. Totalnie przemoczona (pomimo spodni snowboardowych i nieprzemakalnej kurtki) wróciła do kina. Na szczęście Agnieszka tego dnia postanowiła oddać Tomkowi jego koszulę, było więc w co się przebrać:)
Za nami "THX 1138" Georgea Lucasa, dość pesymistyczna wizja przyszłości oraz "Woman Art Revolution" Lynn Hershman Leeson, dokument o feminizmie w sztuce. Oficjalnie nasz udział w festiwalu rozpoczęty :D
Między filmami Magda postanowiła załatwić kilka spraw w mieście, nonszalancko, nie przejmując się ulewą wyruszyła skuterem na wyprawę, okazało się jednak, że nie był to najlepszy pomysł. Totalnie przemoczona (pomimo spodni snowboardowych i nieprzemakalnej kurtki) wróciła do kina. Na szczęście Agnieszka tego dnia postanowiła oddać Tomkowi jego koszulę, było więc w co się przebrać:)
czwartek, 21 lipca 2011
A krasnale, to mają takie dmuchane pływaczki i koło ratunkowe i płetwy:)
Wodne szaleństwa w aquaparku z Rumburakami to nasze zajęcie od godziny 10:30 do 16:00. Zjeżdżanie, pływanie wśród fal, bicze wodne, solanka, jacuzzi to były nasze główne atrakcje. Najbardziej wszystkim się podobał robak, czyli nasza czteroosobowa zabawa na zjeżdżalni z pontonami – zjeżdżaliśmy jeden za drugim trzymając się za ręce lub za nogi:) Fajnie też było ujeżdżać wodne potwory w leniwej rzece. Następnie udaliśmy się na wspólny obiad i wróciliśmy do domu na cmentarz:) Od rana do wieczora padał deszcz, więc z naszych dzisiejszych występów nic nie wyszło... Zresztą Magda tak przemarzła na skuterze, że po powrocie do domu wskoczyła do łóżka i nie wyszła z niego do 22:) I jak tu potem wcześnie wstać?
środa, 20 lipca 2011
Noc żywych trupów!
Nadszedł czas by znów wybrać się w drogę. Jutro zaczyna się festiwal filmowy we Wrocławiu, mamy kupione bilety i będziemy robić tam prawie codziennie pokazy.
Nasz pobyt w Berlinie uważamy za dość udany, najważniejsze są doświadczenia jakie zebraliśmy. Zadziwiające jest to jak ludzie tu reagują na zwierzęta, zupełnie inaczej niż w Polsce. W ciągu dnia Collette była cały czas przywiązana do kampera, mogła dzięki temu leżeć sobie na swoim legowisku, na trawie, szczekać na ludzi. Mieliśmy niezły ubaw z tego jakie rozmowy wywiązywały się wśród przechodniów, ogólnie Collette cieszyła się dużą sympatią i wiele osób do niej zagadywało. Była nawet para pań, które były przekonane, że Collette jest samcem, mówiły do niej Romeo i chichotały:) Niektóre osoby jednak w trosce o los pieska martwiły się czy nie została aby porzucona. Raz zostawiliśmy Collette samą na 20 minut aby udać się kamperem ulicę dalej, gdy wróciliśmy okazało się, że policja już została wezwana do porzuconego pieska. No cóż Niemcy reagują błyskawicznie i bardzo przejmują się losem zwierzaków. Uznaliśmy, że przy legowisku należy umieścić kartkę z informacją, że piesek pilnuje domu i że absolutnie nie został zostawiony.
Przed odjazdem wpadliśmy na rekonesans do Bio Marketu, to co tam zastaliśmy przeszło nasze oczekiwania. Sklep wielkości marketu typu netto lub dużego Piotra i Pawła, w środku Bio-Bistro jeśli komuś się spieszy i nie chce akurat gotować w domu. Fani i zwolennicy produktów bio znaleźli by się w raju, tak my się przynajmniej czuliśmy. Wszystko w jednym miejscu, pełen asortyment od warzyw, poprzez makarony, herbaty, wino, piwo, nabiał, mięso (nawet ryby i krewetki), pieczywo, do chemii gospodarczej, zabawek, odzieży, kosmetyków... Ponieważ uwielbiamy sery i inne produkty nabiałowe zachwyciła nas oferta serów żółtych, pleśniowych, jogurtów, mleka, było tam praktycznie wszystko czego dusza zapragnie. Ceny trochę wyższe od odpowiedników z normalnego sklepu, a jak na warunki niemieckie to tanio. Większość produktów jest i tak tańsza niż jej bio odpowiedniki w Polsce (np. bio mozarella kosztuje tu około 1,5 euro, w Polsce cena wynosi około 9zł).
Po tej pełnej euforii wizycie i zakupach wyruszyliśmy do Wrocławia. Tuż przed polską granicą zaczęło padać, w Polsce lało na całego aż do Wrocławia. Tu ostrzeżenie dla wszystkich, którzy mieli by zamiar podróżować pseudo autostradą A18 od miejscowości Forst w kierunku Wrocławia. Po Polskiej stronie na pierwszych 60 km od granicy jedzie się starą poniemiecką autostradą, w której jest tyle pęknięć i łat, że zmuszeni byliśmy do podróżowania w tempie 50km/h, a i tak myśleliśmy, że zawieszenie i zabudowa kampera nie wyjdą z tej podróży bez szwanku. Należy też wspomnieć o zbierających się na prawym pasie ogromnych kałużach, horror..nigdy więcej!
Do Wrocławia dotarliśmy na czas, tuż przed zamknięciem biura festiwalowego o 20:00, odebraliśmy wcześniej zamówione bilety i udaliśmy się na poszukiwanie miejsca do noclegu, które wskazała nam uprzejma pani kasjerka. Ustronne i spokojne miejsce znaleźliśmy, uwaga: na parkingu w parku obok cmentarza żołnierzy polskich i włoskich :)
wtorek, 19 lipca 2011
A złodziejom czasu życzymy pożarcia przez międzywymiarowe żaby...
Jak ten czas szybko leci! Wstaje człowiek przyzwoicie rano około południa, no bo przecież trzeba odespać zarwaną nockę. Śniadanie, chwila rozmowy, wizyta w bibliotece (internet), obiad i już trzeba się zbierać do pracy!
A w pracy nowe doświadczenia, jak zwykle. Postanowiliśmy dzisiaj wypróbować inne miejsca, gdyż jak już wspominaliśmy, na Hackesher Markt jest zbyt tłoczno. Pojechaliśmy nad rzekę na ulicę Spreeufer i zrobiliśmy tam jeden pokaz, bardzo wcześnie, bo jeszcze przed zmrokiem. Pokaz był bardzo udany, publiczność miła, chociaż nie było jej zbyt dużo. Wstrzeliliśmy się w idealny czas, pół godziny później już nikogo tam nie było. Następnie pojechaliśmy na Alexanderplatz, miejsce znane wszystkim. Było tam niezwykle sympatycznie, jakiś chłopak grał na gitarze i śpiewał, bardzo ładnie, tak ładnie, że zebrał sobie pokaźny tłumek ludzi siedzących na ziemi i słuchających, jak na koncercie. Pokaz zrobiliśmy kawałek dalej, ludzi trochę się zebrało, jednak w większości była to młodzież typu imprezowego, więc ilość publiczności nie przełożyła się na pełny kapelusz. Niemniej jednak pokaz bardzo nam się podobał, duża przestrzeń na placu dawała wspaniałe możliwości do tańca:) W końcu trafiliśmy jednak na Heckesher Markt, gdzie chcieliśmy pożegać znajomych artystów ulicznych i dalismy ostatni pokaz, praktycznie tylko dla własnej przyjemności.
Lenistwo nie popłaca...
Dziś pogoda dopisała, to znaczy nie padał deszcz, a to nasz jedyny warunek dotyczący aury:) Przed wieczornymi pokazami czas wypełniły nam codzienne czynności domowe oraz przygotowania do festiwalu filmowego. Byliśmy też w niesamowitym (przynajmniej jak na polskie standardy) lumpeksie, gdzie można było kupić rewelacyjne stroje do pokazów. Na razie ograniczyliśmy się do „window shopping”, ale lokalizacja została zapamiętana i czeka na lepsze czasy;)
Wieczorem mimo poniedziałku Berlin na Hackescher Markt okazał się równie zatłoczony co w sobotę. Udało się nam zrobić dwa pokazy, jednak aby wystąpić później trzeba było się ustawić w kolejkę z innymi artystami ulicznymi – czas oczekiwania do 3 godzin. Jutro będziemy próbować w innej lokalizacji.
Leniwy nastrój nas jeszcze nie opuścił, jednak wkrótce będzie musiał, gdyż dziś mieliśmy tego pierwsze konsekwencje. Gdzieś na tyłach naszej świadomości migała lampka pokazująca kończąca się wodę w kamperze, a przecież prysznic trzeba wziąć po pokazach... Skutek był taki, że o pierwszej w nocy jeździliśmy po stacjach benzynowych w poszukiwaniu dostępnego kranu i obsługi, która byłaby skłonna dać nam w prezencie kilkadziesiąt litrów wody. Na szczęście w końcu się udało, jednak nie było to przyjemne przeżycie, które chcielibyśmy powtarzać co kilka dni;)
niedziela, 17 lipca 2011
Niedzielny chillout
Zgodnie z planem zabraliśmy się za sprzątanie, jednak niedzielna atmosfera była może trochę zbyt kusząca... Udało nam się zająć najważniejszymi sprawami:
a wieczór spędziliśmy relaksując się w kamperze (padało):
sobota, 16 lipca 2011
Pierwsze koty za płoty
Sobota w Berlinie przebiegła nam bardzo spokojnie, potrzebowaliśmy bardzo tego dnia spokoju i relaksu, zregenerowaliśmy nasze baterie, żeby wieczorem zdobyć serca Berlińskiej publiczności:) No może to stwierdzenie to lekka przesada, chcieliśmy zdobyć ich serca, a wyszło jak wyszło:) Berlin w pewnym sensie jest bardzo wymagającym miastem: konkurencja jest ogromna, a w najlepszym miejscu do występów obowiązuje kolejka (występy na Hackescher Markt), tak dużo jest artystów. Cały czas szukamy jakiś alternatywnych miejsc, jednak nie jest to łatwe zadanie.
Spotkaliśmy starych znajomych i poznaliśmy jak zwykle dużo osób, w tym Agnieszkę, Polkę mieszkającą od lat w Berlinie. Dziewczyna zajmuje się sztukami cyrkowymi i tańcem z ogniem już dziesięć lat, pokrzepiające jest to, że żyje z tego:) Niestety nie widzieliśmy jej występu, ale jak dobrze pójdzie, to jeszcze zobaczymy.
Zrobiliśmy cztery pokazy, tym samym przełamaliśmy pierwsze lody i jesteśmy zadowoleni. Publiczność niemiecka jest dużo przyjemniejsza niż polska, nawet późną porą, gdy ludzie byli w większości pijani, zachowali kulturę. Sama przyjemność!
Trzeba jeszcze wspomnieć, że nasz kamper sprawuje się wzorowo. Jak na razie, to żyje nam się w nim zupełnie dobrze, wcale nie jest za ciasno:) W zasadzie dość wygodne jest to, że możemy podawać sobie rzeczy z jednego końca mieszkania do drugiego bez wstawania z kanapy:) Pozostało nam jeszcze trochę sprzątania i majsterkowania, ale za to zapewne zabierzemy się jutro.
Po mieście przemieszczamy się sprawnie i szybko skuterem, który również sprawuje się bardzo dobrze. Możemy nie tylko docierać do miejsca występów z całym sprzętem, parkować bez problemu tuż obok miejsca występu, ale przy okazji zwiedzamy miasto, a trzeba przyznać, że Berlin nocą jest całkiem urokliwy. Dlatego też jeśli trochę pobłądzimy (co się zdarza) to mamy dodatkową atrakcję w postaci nowych miejsc do oglądania. Z racji wprowadzenia strefy ekologicznej w centrum miasta byliśmy zmuszeni do zaparkowania na granicy tej strefy. Do ścisłego centrum mamy jedynie około 10 km, co sprawia, że dojazdy nie są uciążliwe, a miejsce postoju jest spokojne, z okien widzimy drzewa parku, a rano budzi nas śpiew ptaków.
Zwierzaki już się zaaklimatyzowały, w ciągu dnia Colette leży na trawce obok kampera i pilnuje domu. Niemcy bardzo przyjaźnie reagują na jej widok i często do niej zagadują:)
piątek, 15 lipca 2011
Baśń tysiąca i jednej nocy rozpoczęta!
I tak oto nasza drużyna poszukiwaczy przygód wyruszyła w podróż dnia 15 lipca roku królika...
Po trudach i znojach przygotowań w końcu udało się stawić czoła wszystkim przeciwnościom losu. Źli czarnoksiężnicy, którzy starali się utrudnić bohaterom wyruszenie zostali obezwładnieni i teraz gniją w mrocznych lochach. Dobre wróżki krążą wokół latającego dywanu i pilnują, żeby słońce zawsze świeciło jasno i wiatr wiał w dobrą stronę.
A teraz na poważnie! Wyruszyliśmy z Miedzyrzecza po dwóch obiadach (dwudaniowych) z lekkim opóźnieniem (czegóż innego można było się spodziewać) i dotarliśmy do Berlina wieczorem, akurat tak, żeby przygotować się do występów. Zatrzymaliśmy się na nocleg w mieście, tuż obok zabytkowego parku (jak pięknie tu ptaki śpiewają!). Piątkowy rekonesans w mieście wypadł... zimno. Tak, było zimo, więc nie zrobiliśmy żadnych pokazów, miasto świeciło pustkami, a jedyne miejsce nadające się do występów było zajęte przez (polskich!) muzykantów. Znany i lubiany Tacheles club walczy resztkami sił o swoje przetrwanie, co ni mniej ni więcej oznacza, że nie można tam już występować:( Zmarznięci, głodni i zmęczeni wróciliśmy do domu, żeby posilić się pyszną zupką grzybową (made by Monika) i po prostu zasnąć.
Uruchomiliśmy nasz niemiecki numer telefonu: 0049 15256079231
Subskrybuj:
Posty (Atom)