Pomimo tego, że dziś święto, my
pracowaliśmy prawie cały dzień. Jakie święto, zapytacie. Otóż
dla niektórych to tylko pierwszy dzień wiosny, a dla nas to aż
pierwszy dzień wiosny, czyli przesilenie wiosenne. Tomek dziś
wrócił do kampera, on już tam teraz prawie mieszka. Magda mieszka
natomiast w maszynie do szycia, po tym jak skończyła swój kostium,
zabrała się za strój Tomka, który ma tworzyć komplet z kostiumem
Magdy.
Wieczorem usiedliśmy sobie wraz z
Krzysiem i Agnieszką i świętowaliśmy na swój ulubiony sposób,
oglądając film i zagryzając zakąski:)
Dziś wieczorem Tomek wrócił z
Krakowa, bardzo zadowolony, gdyż praca tłumacza przynosi mu dużo
satysfakcji. Tłumaczył tam sesje indywidualne i seminarium tego
samego Nowozelandczyka co ostatnio, szło mu dobrze, chociaż jego
gardło nie jest jeszcze w najlepszej formie. Pogoda była piękna, w
przerwach mógł przechadzać się po krakowskim rynku, jadać obiady
w Glonojadzie i podziwiać artystów ulicznych, którzy tak licznie
wylegli na ulice. W tym czasie stęskniona Magda robiła wszystko,
żeby wyzdrowieć, co mniej więcej jej się udało. Dzisiaj nie
wytrzymała i wyszła z łóżka, żeby zająć się drobnymi
domowymi sprawami. Jako że przyszła przesyłka z ozdobami do
spódnicy ogniowej, Magda nie mogła się oprzeć i przyszyła je od
razu:) Kostiumowi brakuje już tylko guzików, które trzeba jeszcze
zamówić.
W zeszłą środę Tomek pojechał znów
do Częstochowy i w końcu udało mu się przywieźć kampera. Cały
dzień był w podróży, to był już któryś dzień z rzędu, kiedy
Tomek nie dał sobie nawet chwili wytchnienia. Nic więc dziwnego, że
położyło go na dwa dni do łóżka. Jak tylko był w stanie znów
pracować zajął się kombinowaniem co tu zrobić z oświetleniem w
kamperze, które wcześniej było bardzo prądożerne, mimo że
światła zbyt wiele nie dawało. Postanowiliśmy zastąpić
wszystkie żarówki diodami led o ciepłej białej barwie światła.
Tomek udał się więc do specjalistycznego sklepu elektronicznego i
nabył różnego rodzaju ledy wraz z włącznikami i innymi
akcesoriami. Montaż zajął kilka dni ale efekt jest za to wspaniały
– jasno jak nigdy i przy tym pobór prądu mniejszy niż z jednej
żarówki starego typu. Poza tym Tomek sprzątał wnętrze kampera,
skrupulatnie myjąc szafki, okna i ściany oraz zakończył montaż
drewnianej konstrukcji pod materac w alkowie.
Zapytacie, co w tym czasie robiła
Magda? Otóż pod koniec zeszłego tygodnia jak zwykle spędzała
całe dnie przy maszynie do szycia, aż w sobotę wieczorem źle się
poczuła i musiała się wcześniej położyć. Tak leży do teraz,
przeziębiona i bardzo niezadowolona. Najgorsze w tym wszystkim jest
to, że jutro Tomek wyjeżdża do Krakowa pracować dalej jako
tłumacz. Plan był taki, że Magda pojedzie z nim odwiedzić Anię i
malutką Łucję, której jeszcze nie widzieliśmy. W drodze
powrotnej chcieliśmy skoczyć do dziadków Magdy do Nysy... Całe
plany legły w gruzach, w zamian za to chorutek leży w łóżeczku i
martwi się, jak to będzie spać trzy noce zupełnie samemu:(
Drezno staje się naszym stałym
punktem zaczepienia, kolejna wyprawa do tego pięknego miasta za
nami. Wyjechaliśmy z Poznania wczoraj rano, na miejsce dojechaliśmy
późnym popołudniem, akurat żeby wstrzelić się w pomedydacyjną
posiadówkę Keti i jej znajomych. Keti okazała się być niezwykle
serdeczna, miła i uczynna. Spędziliśmy uroczy wieczór rozmawiając
o różnych spojrzeniach na ekologiczne życie, o wychowywaniu dzieci
i o podróżowaniu. Cieszyliśmy się z tego, że trafiliśmy na
ludzi o podobnych zainteresowaniach i poglądach, z którymi mogliśmy
prowadzić ciekawe rozmowy na wysokim poziomie. Spać przyszło nam w
pokoju jednego ze współlokatorów Keti, podobnie jak reszta
mieszkania urządzonym dość minimalistycznie:
Natomiast dzisiaj od rana załatwialiśmy
sprawy urzędowe. Po południu wpadliśmy na chwilę do Enzo, który
jak zwykle nie miał czasu, ale przyjął nas z otwartymi ramionami.
Ucieszył się z ciasteczek, pogadał z nami chwilę i musiał lecieć
załatwiać jakieś sprawy, jak to biznesmen:) Z powrotem do Poznania
dojechaliśmy w nocy, zmęczeni długą podróżą, ale zadowoleni,
że wszystko udało się sprawnie załatwić.
Tak jak się spodziewaliśmy, weekend
mieliśmy pracowity. W piątek o świcie Tomek wyruszył do Warszawy,
żeby cały dzień tłumaczyć sesje indywidualne z Nowozelandczykiem
Autorim. Już rano bolało go gardło, jednak do wieczora stracił
zupełnie głos, ledwo dał radę na ostatnich sesjach. Ciężko było
nam się wieczorem porozumieć przez telefon;) Magda cały piątek
spędziła na szyciu kostiumu i innych przygotowaniach do występu, a
w sobotę również wyjechała do Warszawy.
Scena na której przyszło nam
występować okazała się być bardzo przyzwoita, jednak publiczność
nie tak liczna jak planowano. Tak czy inaczej pokaz się udał i
podobał, a to najważniejsze. Kostium zdał egzamin, w związku z
czym Magda z nowym zapałem będzie go ulepszać:) Dwunastogłowicowe
hula hop wygląda imponująco:
Po pracy zostaliśmy zaproszeni przez
Irenę i Andrzeja na rewię do Teatru Sabat. Coś takiego jak
klasyczna rewia od dawna wzbudzała zainteresowanie zwłaszcza Magdy,
więc bardzo ucieszyliśmy się z zaproszenia. Występ odbywał się
w pięknej sali, do której zostaliśmy zaprowadzeni przez panią,
zajmującą się wprowadzaniem gości. Wnętrze wyjątkowo
eleganckie, usiedliśmy przy stoliku i w oczekiwaniu na rozpoczęcie
spektaklu zamówiliśmy jedzenie, gdyż właśnie taka forma
oglądania rewii jest tu przyjęta (a byliśmy bardzo głodni).
Zdjęcie ze strony www.um.warszawa.pl
Sam występ wzbudził u nas mieszane
uczucia. Z jednej strony było wesoło, zwłaszcza gdy Irena
wtórowała piosenkarzom przy rosyjskiej pieśni, z drugiej jednak
strony... Szkoda gadać. Nie sposób było nie zauważyć, że
tancerki tańczą nierówno, piosenkarze śpiewają z playbacku, a
niektóre dziewczyny nie znają nawet dobrze kroków. Jak na jedyną
rewię w Polsce teatr Małgorzaty Potockiej wypadł bardzo słabo,
nawet w oczach takich laików jak my, którzy nigdy porządnej rewii
nie widzieli. Tak czy inaczej cieszymy się, że mieliśmy okazję to
zobaczyć, zwłaszcza, że jedzenie było wprost wyśmienite, mimo
tego, że wszystko było z poza karty (w karcie brak wegetariańskich
potraw).
Dzisiaj natomiast dokulaliśmy się
pociągiem z Warszawy do Poznania i po krótkim odpoczynku
przygotowywaliśmy się do jutrzejszego wyjazdu do Drezna. We wtorek
musimy się pojawić w tamtejszym urzędzie, zorganizowaliśmy sobie
nocleg na Couch Surfingu i jedziemy samochodem Krzysia i Agnieszki.
Chcemy się też spotkać z Enzo, dlatego jednym z elementów
przygotowań było upieczenie dla niego ciasteczek, których część
dostanie nasza Couch Surfingowa gospodyni.
W oczekiwaniu na odbiór kampera
znalazła się dla nas praca:) Jutro Tomek wyjeżdża do Warszawy,
żeby na jeden dzień zostać tłumaczem, a w sobotę Magda do niego
dołączy, żeby zrobić pokaz:) Tak więc ostatnie dni intensywnie
przygotowywaliśmy się do występu. Trochę mało czasu dostaliśmy,
ale oczywiście damy radę. Mamy zamiar po raz pierwszy oficjalnie
użyć naszego dwunastogłowicowego hula hop:) No i oczywiście Magda
wypróbuje swój nowy kostium, wprawdzie nie jest jeszcze dokończony,
ale i tak wygląda już nieźle. Dzisiaj zrobiliśmy próbę ogniową
przed blokiem i nawet mieliśmy małą widownię wyglądającą z
okien;)
Niestety nasza staruszka Collette nie
czuje się zbyt dobrze. Byliśmy z nią u weterynarza i okazało się,
że zaczyna narzekać na stawy, a i wątroba też nie najlepsza.
Collette bierze teraz kilka tabletek rano i wieczorem, do tego będzie
miała specjalną karmę wspierającą stawy u dużych psów.
Śmieszna sprawa jest taka, że Collette uwielbia te tabletki, chyba
traktuje je jak smakołyki, bo ślinka jej cieknie niemiłosiernie i
przybiega od razu na odgłos wyjmowanego leku z opakowania.